piątek, 23 stycznia 2009

Kazik

Polska, rok 1984. Razem po 40-stu latach
(Kazik drugi z lewej)
Po Józi urodził się Kazik
Jak wszyscy chłopcy na wsi, pomagał w gospodarstwie. Jako 14-stolatek zajmował się końmi. 
W czasie wojny zabrali go do obozu pracy w Niemczech. 
Zakochał się w niemieckiej dziewczynie, Gertrudzie, młodej wdowie z dzieckiem.
 Jej mąż, pilot, zginął gdzieś na wschodzie Europy. 
Kazik ożenił się z Gertrudą w 1945 roku. Małego chłopca, Rudolfa adoptował. 
Nie mogli zostać w Niemczech, nie mogli wrócić do Polski. Taki związek byłby skazany na potępienie i tu i tam.
Postanowili wyemigrować. 
W 1950 roku wylądowali w Australii. Gdzieś po drodze urodziła im się córka, Rosemarie.
Kazik imał się różnych prac. Pracował między innymi przy rozładunku statków i był tłumaczem. Australię zalewała fala emigrantów.
W 1954 roku osiedli w Mildurze, rok później urodziła się Catherine.
W latach 60-tych zaczęły przychodzić od Kazika listy. I zdjęcia. 

Na nich dom, samochód, basen, następny samochód... wszystko kolorowe i oszałamiająco zachodnie...
Basen nie był oczywiście ich. 

Kazik pełnił tam funkcję administratora. 
Czasami przysyłał jakiś mały pieniądz, na przykład 5 dolarów. Na komunię dostałam śliczny , błękitny sweter z haftowanym przodem. Nosiłam go bardzo długo.
Z Mildury przeprowadzili się do Irymple, a w 1980 roku zamieszkali w Temorze. 

Kazik był już na emeryturze. Zaczęli z Gertrudą podróżować. 
W 1984 roku przyjechali do Europy. Głównie do Niemiec, ale zajrzeli też do Polski.
Co to było za spotkanie!!! 

Władek, Janek i Józek pojechali na Okęcie. Myślę, że dla mojego Taty to była wyprawa, jak za granicę. 
Kazik powitał ich świetną polszczyzną. Chyba się łzy polały. 
Ja nadal się wzruszam, gdy patrzę na ich wspólne zdjęcie. Spotkali się po ponad 40-stu latach! Czterech siwych facetów, od najstarszego do najmłodszego. Tak różni. Tak podobni.
Po tej wizycie kontakty z Australią się ożywiły. 

Krążyły listy, zdjęcia, czasem rodzice dostawali jakieś pieniądze.
 Kazik pisał zawsze w tonie samozadowolenia. Chwalił się kolejnymi wnukami, ich sukcesami, zarobkami dzieci, nowymi samochodami. Opisywał swoje podróże po Australii, Tasmanii, Nowej Zelandii.
W 1986 roku przyjechali ponownie. 

Było naprawdę serdecznie. Wymieniliśmy upominki. Później znowu listy, zdjęcia, telefony do rodziców. 
Kazik naprawdę świetnie mówił po polsku, chociaż w domu rozmawiali po angielsku i niemiecku.
W połowie lat 90-tych zachorował na raka jelita. Operacja, chemioterapia... Bardzo schudł. Ale doszedł do siebie i znowu zaczęli podróżować.
Zmarł w październiku 2002 roku na serce. 

Kontakt z Australią urwał się krótko potem. Nie wiem , co się dzieje z Gertrudą. Może też już nie żyje...

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Józia

Józia i Stefan w Parku Julianów, lata 60-te
Jedyną rodzoną siostrą Taty była Józia. Przyjechała do Łodzi za Antosią. 
Wyszła za mąż za Stefana. Mieli dwóch synów, starszego Mirka i urodzonego w 1939r. Mariana.  
W czasie wojny Józia pracowała jako listonoszka, Stefan sprzedawał musztardę. Mieszkali w małym mieszkaniu pod samym dachem, na ulicy która po wojnie nazywała się Strzelczyka, a teraz nazywa się Senatorska. Przygarnęli do siebie babcię Mariannę i Janka, i może też innych braci, nie wiem. Musiało im być strasznie ciasno.
Józia była dobrą, wesołą kobietą. Często się śmiała. Lubiłam ją, w przeciwieństwie do wujka Stefana. 

W latach 60-tych przygarnęła do siebie do mieszkania Danusię, córkę Józka, która przyjechała do Łodzi pracować i uczyć się.
Józia i Stefan zostawili swoje małe mieszkanko Mirkowi i jego rodzinie, sami przenieśli się do pojedynczego pokoju po sąsiadce, na tym samym piętrze. Dach z jednej strony pokoju był skośny. Łóżko stało za firanką w rogu. Sikało się do wiadra, ubikacja była, tak jak u nas, na dole, w podwórku.

  Czasami sypiałam u Józi, szczególnie, gdy mieszkała tam Danusia. 
Lubiłam się wtedy bawić na półpiętrze, bo był tam szeroki, drewniany podest i niskie okno z szerokim parapetem wychodzącym na podwórko. 
Podwórko było małe, ciemne i betonowe. Nie było na nim dzieci.
Józia i Stefan odwiedzali nas często na Wojska Polskiego. 

Latem umawialiśmy się z nimi w parku Julianowskim albo w Łagiewnikach. Czasem zabierali ze sobą swoją wnuczkę Anię. Bawiłyśmy się razem na kocu. Anka była cicha i nieśmiała. Była 6 lat młodsza ode mnie.
Józia chorowała na nadciśnienie. Nie wiem, czy się leczyła. Zmarła na wylew krwi w 1971 roku, krótko przed ślubem mojego Brata.
Stefan ożenił się po raz drugi ze Stanisławą, ale potem do nich już nie chodziłam.
Mirek, który w 1958 roku ożenił się z Kazią, miał jeszcze syna Tomka, młodszego od Anki o 4 lata. 

Po śmierci Józi wyprowadzili się do jakiegoś mieszkania służbowego, które dostał Mirek . Zdaje się, że został dozorcą.
O Ance i Tomku nie wiem nic, poza tym, że ona wyszła za mąż i urodziła syna. Nawet nie wiem, czy Mirek i Kazia jeszcze żyją.
Jeszcze mniej wiem o Marianie

Spotykałam go rzadko u cioci Józi. Ożenił się z dziewczyną o imieniu Jadwiga. Była bardzo szczupła, wręcz chuda.
 Najpierw mieszkali w starej, zapyziałej kamienicy przy Poznańskiej, potem przeprowadzili się na Chojny do bloków. 
Zmienili też nazwisko. Może dzieci się śmiały z ich syna Sławka? 
Na pewno nie poznałabym Mariana na ulicy, mimo, że mieszkamy blisko siebie. Nie poznałabym zresztą nikogo z nich...


czwartek, 8 stycznia 2009

Stanisław

Stasiek i Danusia w Łodzi. Jeszcze przed wojną...

Stanisław był kolejnym dzieckiem Szczepana. Urodzony 3 lata po Antosi. 
W latach 30-tych ożenił się z Moniką. W 1933r. urodziła im się córka Danusia, jedyne dziecko. 
Stasiek z Moniką mieszkali w Łodzi, na ulicy Wólczańskiej. Danusia poznała Mirka, pilota, i wyjechała za nim do Warszawy. 
Stasiek zmarł w 1970 roku, jeszcze przed Antosią. Monika została sama. Majaczy mi w pamięci drobna, siwa pani...
Danusia z Mirkiem dość często odwiedzali ją w Łodzi. Wpadali też wtedy do nas na Retkinię. 

Danusia była zawsze bardzo serdeczna, zapraszała w gościnę. Urodziła dwójkę dzieci. Trochę młodszą ode mnie Małgosię i syna Maćka.Nieoczekiwanie w 1990 roku odwiedziliśmy z naszymi dziećmi Danusię i Mirka w Warszawie. 
Nie pamiętam, kto komu powiedział, że nie mamy dokąd pojechać na wakacje. Danusia wymyśliła, żebyśmy przyjechali do nich. Mieszkali na obrzeżach miasta, mieli działkę w okolicy Lasów Kabackich. Sami wyjeżdżali na wczasy i mieszkanie zostawało puste na dwa tygodnie. Mieliśmy podlewać kwiaty, pomidory na działce...
Pojechaliśmy. Najpierw ja z Kasią, bo Andrzej miał jeszcze zajęcia. 
Danusia nie wyszła po nas na dworzec, na co liczyłam. 
Jechałyśmy długo autobusem w kierunku Woli. Wysiadłyśmy przystanek za wcześnie. Wśród sklepów i wieżowców szukałam właściwego adresu. Danusia przywitała nas miło. Była bezpośrednia, trochę za bardzo nawet. Wyjechali następnego dnia.
"Wakacje" właściwie były udane. 

Zwiedziliśmy Warszawę, ZOO, Okęcie, Łazienki, trasę W-Z. 
Ruchome schody były przebojem dla dzieci. 
W hotelu "Forum", który był wtedy szczytem luksusu, mieliśmy spotkanie z wujkiem Andrzeja. 
Ostatniego dnia przyjechał Maciek, syn Danusi i odwiózł nas na dworzec. Okazał się miłym facetem. 
Był cukiernikiem i zabawiał nas historyjkami o pieczeniu ciast. 
Na tym kontakty z warszawską częścią rodziny się urwały...
Małgosia ma córkę, Agnieszkę. Maciek córkę i syna.
Monika zmarła w 1989 roku. Miała 82 lata.