środa, 30 grudnia 2009

Śnieg...


No i mam, czegom chciała! Śnieg pada. Sypie, prószy, wiruje. Kładzie się pod nogi. Skrzypi i się skrzy.
Nie sięga wprawdzie do ramion. Ani nawet do kolan. Ale biały jest jak trzeba. Okrywa powierzchnie płaskie i krzywe.
Ukrywa litościwie śmieci i psie kupy. Zdobi drzewa. Przysparza pracy dozorcom i wkurza kierowców. Na jezdniach roztapia się i zamienia w brudne błocko.
Zaskakuje drogowców. Spowalnia wszystkie pojazdy .
Siada na rzęsach.

Śnieg.

Wiersze
siadają mi na rzęsach
jak puszyste płatki.

Spójrz,
to nasza miłość
w futrzanym kapturze.

A tam dalej
czekają sanie
z dzwonkami.

Z samego szczytu
suniemy
coraz prędzej.

I nagle
jak ptaki
w przestworza...

W dole
bezpieczne zaspy snu.

Od świtu,
od pierwszego haustu powietrza,
od zawsze,
miłość ta sama.

Tylko góry
coraz wyższe.

wtorek, 15 grudnia 2009

Grudzień


Grudzień, ostatni miesiąc roku. W latach mojego dzieciństwa zawsze towarzyszył mu śnieg i mróz. Chodziłam do szkoły na drugą "zmianę". W klasach zapalaliśmy światła, bo po drugiej lekcji robiło się już ciemno. Wracałam późnym popołudniem, lampy na ulicach rzucały ciepłe, żółte blaski na skrzące chodniki, na ośnieżone gałęzie drzew. Chłopaki robili butami ślizgawki, można się było nieźle wywalić na gładkim lodzie.
Po Andrzejkach i Mikołajkach wszyscy zaczynali czekać na święta. Mama robiła zapasy, kupowała mak, orzechy, czekoladowe cukierki w sreberkach. Chowała pod łóżkiem albo w szafie. Prała firanki. Tata mył okna. Z podwórek dobiegały odgłosy trzepanych dywanów. Któregoś roku chwycił taki mróz, że odwołali lekcje w szkołach. Ferie przedłużyły się o tydzień.

Lubiłam ferie. Zaczynały się kilka dni przed wigilią i trwały dwa tygodnie. Rodzice szli do pracy. Ja zostawałam w domu, podjadałam świąteczne ciasta, czytałam książki, które dostawałam na Gwiazdkę. W piecu buzował ogień. Mróz malował na szybach srebrzysto-białe kwiaty i listki. Czasami chodziłam na sanki do parku, na górkę. Ale nie bardzo to lubiłam. Marzły mi policzki, ręce, stopy i nos. Musiałam się grubo ubierać, w spodnie pumpy, czarne buty "tatrzanki", szalik na usta. Dzieciaki na górce biegały, popychały się, było ślisko. Fruwały śnieżki, czasem za kołnierz sypał się śnieg. Cudze sanki czasem boleśnie obijały mi nogi. Naprawdę wolałam siedzieć w ciepłym mieszkaniu.

Z grudnia 1970 roku pamiętam taką chwilę: wróciłam ze szkoły, w domu nikogo nie było. Usłyszałam nadlatujący samolot. Ten odgłos mnie przeraził. W kraju źle się działo, w radio mówili o strajkach. Mama powtarzała, że boi się wojny domowej. Narastające buczenie samolotu spowodowało, że poczułam skurcz serca, podświadomie czekałam na coś strasznego - alarm bombowy, wybuchy... Samolot przeleciał. Odetchnęłam.
A potem Edward Gierek zapytał: "pomożecie?"....

Stopniowo grudnie stawały się coraz bardziej szare. Śnieg już tak nie iskrzył, mróz dał za wygraną. Lampy zaczęły świecić białym, zimnym światłem. Na ulicach było coraz więcej samochodów, rozjeżdżały śnieg na jezdniach w brudną breję. Zza drzwi słychać było odkurzacze, ciemne podwórka stały głuche i puste. Przeprowadziliśmy się do bloków i rodzice kupili sztuczną choinkę, żeby nie śmieciła igłami na nową wykładzinę.

Grudzień uciekał za grudniem, styczeń mi stukał za styczniem.... Śniegu było coraz mniej. Przed wigilią straszyły zaśmiecone trawniki. Rozmiękły chleb wyrzucony przez lokatorów dla gołębi, leżał obok śmietnika. Na Piotrkowskiej migały resztki popsutych neonów. Królowa Śniegu wyprowadziła się daleko stąd...

W grudniu 1978 roku wpadłam na pomysł, że zorganizuję u siebie Sylwestra. Około południa wyszłam z domu, żeby coś jeszcze załatwić. Padał deszcz. Wsiadając do tramwaju złożyłam parasolkę i ze zdumieniem zobaczyłam, że zsuwa się z niej warstewka lodu. Rodzice pojechali do Jurka zająć się Agnieszką. Jurek z Iwonką przyjechali na Retkinię, przywieźli ze sobą swojego sąsiada Ryśka, z którym dwa lata wcześniej bawiłam się u nich, a potem całowałam na przystanku. Byłam zachwycona. Alicja z Zenkiem spóźniali się. Wreszcie przyszli i powiedzieli, że nie mogli uruchomić samochodu, bo zamarzł... Bawiliśmy się świetnie do rana. Oni wyszli, a ja poszłam spać. Dopiero od rodziców, którzy w jakiś kombinowany sposób dotarli do domu dowiedziałam się, co dzieje się na zewnątrz.

Wikipedia:
W noc sylwestrową 1978 rozpoczęły się tak intensywne opady śniegu (na Dolnym Śląsku z początku był to deszcz), że wkrótce potem w styczniu 1979 sparaliżowany został cały kraj, brakowało surowców energetycznych, w większości miast komunikacja miejska nie funkcjonowała wcale lub w bardzo ograniczonym stopniu, transport międzymiastowy również funkcjonował bardzo źle. Autobusy w niektórych okolicach jeździły w specjalnie wykopanych w śniegu tunelach. Zamarznięte zwrotnice kolejowe i popękane w wyniku mrozów szyny spowodowały, że transport węgla do elektrociepłowni docierał wyjątkowo rzadko, a i rozmrażanie tego, który udało się dowieźć, było bardzo utrudnione. W Suwałkach temperatura nie przekraczała -30°C w dzień. Na warszawskim Ursynowie, który został praktycznie odcięty od reszty stolicy, w mieszkaniach temperatura spadła do +7°C, podobnie było także w innych miastach, zwłaszcza w peryferyjnych dzielnicach. Do odśnieżania torów i dróg skierowano żołnierzy i ciężki sprzęt wojskowy (m.in. czołgi, które swoimi gąsienicami zrywały grubą warstwę zmrożonego i zbitego śniegu na drogach).

Tak było!

Odgarniane z chodników zaspy sięgały dwóch metrów.
Podróżni odśnieżali tory kolejowe, przygodni przechodnie "kupą" wypychali samochody z zasp, prywatne samochody zabierały z pustych postojów zmarzniętych pasażerów.
Zasypanym w kilometrowych korkach ludziom na drogach i autostradach okoliczni mieszkańcy donosili ciepłe napoje i jedzenie. Polak potrafi...!

A potem przyszedł TEN Grudzień. Nie pamiętam, czy był śnieg i mróz. Pewnie tak, bo żołnierze na ulicach grzali się przy słynnych koksownikach. Mam wrażenie, że czas zszarzał i ucichł. Zastygł w bezruchu. Ale jakby na przekór temu ludzie usiłowali żyć normalnie. Pojechaliśmy na Sylwestra. Ta noc miała jakąś dyspensę na godzinę milicyjną. Bawiliśmy się u Wiesi na Biedronkowej. Wszyscy jeszcze tacy młodzi. Jeszcze wszystko było przed nami...

Zdaje mi się, że śniegu z roku na rok jest coraz mniej. Albo pada nie wtedy, gdy trzeba:)) Na przykład w październiku. Albo w marcu... I co roku czekam, żeby wypowiedzieć to sakramentalne zdanie z naszego ulubionego filmu dla dzieci:..."śnieg zaczął padać w pierwsze święto..."