środa, 28 września 2011

Co niemożliwe jest możliwe...





Brawo
dla tej pani!















Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić,
i przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da,
i on właśnie to robi.

Bardzo mi się spodobało to zdanie, które przeczytałam w czyimś blogu.
Taki jeden zwykle nie ma żadnych uprzedzeń, żadnych fiksacji. Nie rozpatrywał problemu wte i wewte, nie obracał go godzinami w myślach, nie budził się z natrętnymi myślami o różnych aspektach sprawy.
Przychodzi i po prostu przekręca klucz w zamku. Albo odnajduje rzecz, której wszyscy bezskutecznie szukali.
Rzuca pomysł, który jest prosty jak drut. A wydawało się, że musi być skomplikowane, jak drut kolczasty.
Przyszła wczoraj do mnie czterolatka. Jej mama narzekała, że dziewczynka się zanieczyszcza.
"Ona to na pewno robi po złości" - powiedziała do mnie, sama wyraźnie zezłoszczona.
Zaczęłam się bawić z małą figurkami dinozaurów. Była mama dinozaurzyca, tata dinozaur i synek dinozaurek. Synek miał problem, bo robił kupę w majtki. Dostawał po pupie od mamy, ale to nic nie pomagało.
- Co by tu wymyślić? - zastanawiałam się głośno - Jak by ten problem rozwiązać. Przecież jak on kupę robi w majtki, to śmierdzi, wszyscy uciekają od niego... Na pewno mu źle jest z tym... Co ty byś na to poradziła?
-Niech mama i tata też zrobią kupę w majtki!- odpowiedziała niewiele myśląc.
Popłakałam się ze śmiechu. Ona też chichotała, zadowolona z siebie. I słusznie była zadowolona. Właśnie wymyśliła interwencję poprzez paradoks. Ja bym na to nie wpadła!!!!

Okazuje się, że WSZYSTKO JEST MOŻLIWE!!!!
I to by było na tyle. Dobranoc.


sobota, 24 września 2011

Międzyczas



Powiedz kto mógł zasiać to

dzikie wino,

może to zrobiłaś ty

ej, dziewczyno





Czy macie swój Międzyczas?
Moim Międzyczasem jest moja klatka schodowa.
To miejsce, gdzie świat i czas zatrzymują się. Czuję się tam, jak w wielkiej, szklanej bańce, poza rzeczywistością.
To doznanie jest najwyraźniejsze, gdy zimą, wieczorem wracam z pracy. Wysiadam z tramwaju, ludzie szybko rozchodzą się w swoje strony. Znikają w uliczkach między blokami.
Idę szybko, mocno ściskając torbę. Zawsze wtedy myślę o tym wieczorze, kiedy młody chłopak usiłował wyrwać mi torebkę, a ja walczyłam o nią z siłą wartą lepszej sprawy.
Oglądam się, sprawdzając, czy nikt nie idzie za mną. Spieszę do kolejnej latarni, wchodzę w krąg światła, cień, który rzucam pokazuje, że jestem tylko ja pod tą lampą. Idę ku następnej, przekazują mnie sobie, jakby po kolei wypuszczały z opiekuńczych objęć.
Gorzej, gdy światła nagle gasną i jaśnieją tylko prostokąty okien. Przyspieszam wtedy kroku i myślę, że z każdym metrem jestem bliżej domu.
Kiedy widzę swój blok, jestem już spokojniejsza, ale wcale nie mniej czujna. Zawsze mam w pamięci opowieści o napastowanych pod własną klatką schodową.
Jeżeli stoją tam moi "nadużywający" sąsiedzi z piwkiem, to napięcie już opada. Oni, choć często
nadmiernie wonieją przemysłem spirytusowym, mówią mi grzecznie "dobry wieczór" i dają paradoksalnie poczucie bezpieczeństwa.
Zamykam za sobą drzwi wejściowe i oto właśnie jestem w Międzyczasie.
Ciepło, cicho. Przestaję się kulić. Ogrzewam ręce o kaloryfer na pierwszym piętrze.
Zza drzwi sąsiadów dobiegają różne odgłosy, toczy się wieczorne życie. Nikt o mnie nie wie, nikt mnie nie widzi.
Wchodzę cicho, wolno, rozkoszując się tą chwilą spokoju. Nikt, niczego ode mnie nie chce. Niczym nie muszę się martwić.
Międzyczas. Między zimnem i ciepłem.
Między hałasem ulicy i gwarem mieszkania, w którym telewizor, mąż, czajnik gwiżdże, telefon, koty...
Między zmorami wyobraźni i wspomnień a brzemieniem codzienności, rytuałami zwykłego wieczoru.
Czasami nawet nie zapalam światła na klatce, żeby jeszcze bardziej poczuć się w "nieistnieniu". Niesłyszana, niewidziana, nieobecna.
Między ciszą a ciszą...

poniedziałek, 19 września 2011

Nieoczekiwany ciąg dalszy...

 
Znaki we mgle













...miał być napisany. Ciąg dalszy bajki. Już się napisał był, ale go zjadło. 
Nie mam pojęcia, jak to zrobiłam. Jeden przypadkowy ruch ręki i wszystko zniknęło, mimo, że było zapisane. Nawet Dziecko nie wiedziało, jak odzyskać i co się stało. 
Dałam sobie spokój. Może to znak, żeby nie pisać tego, co napisałam. Może miejsce na coś innego jest...?
Tak sobie pomyślałam, gdy wędrowałam w piątek do pracy. 
Trudno powiedzieć, że wierzę w znaki. To tak, jak z przesądami. Niby nic, ale coś w tym jest.
Zastanawiałam się, czy to co robię ma sens. Czy ta moja praca jest komuś potrzebna? 
Dzień wcześniej odbyłam zastanawiającą rozmowę z moją koleżanką z poradni. Zapytała mnie, skąd możemy wiedzieć, czy zmiany, które następują w dzieciach są naszą zasługą. Nie da się tego zmierzyć. Może nasi pacjenci sami się po prostu rozwijają. No właśnie, nie wiemy.
Więc tak sobie szłam i rozmyślałam niewesoło. 
Aż tu nagle...  
Jak w prawdziwej opowieści nastąpił zwrot akcji. Pierwszą osobą, którą spotkałam w poradni, była moja wczorajsza rozmówczyni.
- Wiesz - powiedziała - często myślę o naszej pewnej rozmowie. Dzięki niej pozwalam sobie na luksus odpoczywania... Powiedziałaś mi wtedy, że trzeba dbać o siebie.
- Tak, tak! - wpadła jej w słowo nasza pani sekretarka - Ja też pamiętam niektóre rozmowy z panią Basią! One mnie inspirują...
-No - dorzuciła z głębi sekretariatu koleżanka Iwonka - Bo Basia to mądra jest...
O cholibka! Aż mnie zatkało na tę ostentacyjną nawałnicę znaków!
W następnej kolejności  dostałam informację, że pewna mama dzwoniła i zapewniła, że na pewno wrócą "do kochanej pani psycholog", czyli do mnie! A ojciec mojego pierwszego tego dnia pacjenta, powiedział szeptem:
- Konrad ma tyle zapału do pracy, aż jesteśmy zdumieni! Nic nie mówimy na razie, żeby nie zapeszyć... Można do pani zapisać naszą córkę? 


"To naprawdę znak..." pomyślałam. Na razie jeszcze jestem potrzebna.

A na bajkę jeszcze przyjdzie czas.






niedziela, 11 września 2011

Mdło...















Znacie taki stan? Nie wiadomo, za co się zabrać. Nie z nadmiaru obowiązków, ale raczej z braku zdecydowania. Ekscytująca książka się skończyła, żadna następna nie ciągnie. Biorę kolejne, czytam kilka pierwszych stron i odkładam. Wszystko nie to. Mdło...
Obejrzałam głupie strony w necie. Zawracanie głowy.
Kolejna krzyżówka - łatwizna, nuda.
Może porobię porządki po lecie? Nie... Nie chce mi się. Jeszcze zdążę.
Kolejna opinia do napisania. Odkładam na ostatnią chwilę, mam czas do wtorku.
65-ty odcinek Monka? Może później... Jest monotonnie przewidywalny!
Nieprzeczytane gazety, jak wyrzut sumienia.
Przeglądam. Znowu nie zatrzymuję się dłużej na niczym. Artykuły za długie, albo pisane zbyt drobną czcionką zniechęcają. W innych same truizmy. Albo przepisy kulinarne.
... " Przygotować 12 malutkich cukinii...Ściąć wierzch i wydrążyć środek gałkarką do melona. Miąższ drobno posiekać i usmażyć na oliwie z cebulą i czosnkiem..." O tym, że cebulę i czosnek też trzeba drobniutko posiekać już nie napisali, bo to się rozumie samo przez się! Jezu! Już od samego wyobrażania sobie tych dwunastu malutkich cukinii, które leżą rządkiem na stole i czekają w kolejce do wydrążania robi mi się źle. Tyle paprania, żeby zjeść potem trzy malutkie, faszerowane cukinie. A! One są jeszcze faszerowane kaszą! I jajkiem (drobniutko posiekanym!), i jeszcze parmezanem (startym na drobnej tarce - wiecie jak łatwo sobie zetrzeć palce razem z parmezanem?).
Odkładam "Wysokie obcasy" razem z uroczym przepisem.

Może by tak na spacer... Jeszcze się nie umyłam. Zanim mi włosy wyschną....
No mdło, mdło, jak cholera!
Wchodzę na stronę Gazeta.pl. Serce zamiera mi na chwilę. W oczy biją wielkie litery i zdjęcia pełne płomieni, dymu i gruzów. CZY TO ZNOWU..????
Nie. Minęło dziesięć lat od 11-tego września.
11-ty września. To jak symbol. Wszyscy wiedzą, o co chodzi.
W Gazecie rekonstrukcja zdarzeń. Minuta po minucie.

5:45 Mohamed Atta (P) i Abdulaziz al-Omari (L) przechodzą odprawę na lotnisku w Portland (stan Maine). Z Portland mają lecieć do Bostonu, tam dopiero wsiądą na pokład lotu 11, który uderzy w World Trade Center.

Dwóch z dziewiętnastu zamachowców. Ze zdjęć patrzą twarze młodych ludzi. Mają po 20-30 lat. Niektórzy się uśmiechają. Wszyscy wiedzieli, że zginą. Dlaczego to zrobili????

Ameryka powoli budziła się ze snu. Ci, co wybierali się od pracy w World Trade Center, szykowali śniadania, pili kawę.

6:31 Prezydent Bush rozpoczyna poranny jogging - przebiega 4 mile wokół pól golfowych.

Wieże górują nad Manhattanem. Dzień jest bezchmurny, pogodny.

7:35 Atta i al-Omari wchodzą na pokład lotu 11 American Airlines.
Razem z nimi wsiada 81 innych pasażerów, 11-stu członków załogi i jeszcze trzech innych terrorystów.

08:14 Lot 175 United Airlines, całkowicie zatankowany Boeing 767, wyrusza z portu lotniczego Boston Logan i kieruje się do Los Angeles. Na pokładzie 56 pasażerów (w tym 5 terrorystów)


08:20 Lot 77 American Airlines, Boeing 757 startuje z Washington Dulles International Airport w kierunku Los Angeles. Na pokładzie 58 pasażerów (w tym 5 terrorystów)

Biura linii American Airlines już wiedzą, że coś się dzieje. Dostali informację z pokładu lotu numer 11. Kontrolerzy z centrum lotów w Bostonie ostrzegają inne centra kontroli. Podejrzewają porwanie.

8:26: Lot 11 skręca 100 stopni na południe kierując się w stronę Nowego Jorku.

Urzędnicy i petenci biur w World Trade Center niedawno rozpoczęli swój dzień pracy. Piją kawę, odpalają komputery, wysyłają maile. Windy kursują w górę i w dół.

8:42 Lot 93 United Airlines, Boeing 757, startuje z Newark International Airport w Newark w stanie New Jersey, w kierunku San Francisco International Airport. Na pokładzie jest z 37 pasażerów (w tym 4 terrorystów)

Pasażerowie tego lotu nic nie wiedzą o porwaniu. Zajęci swoimi sprawami, prawdopodobnie ostatnie kilkadziesiąt minut zajęła im odprawa bagażowa.

8:44 Stewardessa Amy Sweeney z pokładu lotu 11 donosi przez telefon Michaelowi Woodwardowi z American Airlines Flight Services Office w Bostonie: "Coś jest nie tak. Bardzo szybko obniżamy lot". Minutę później opisuje, co widzi przez okno: "Widzę wodę. widzę budynki. Widzę budynki". Po krótkiej pauzie dodaje: "Lecimy nisko, lecimy bardzo, bardzo nisko". Kilka sekund później mówi: "O mój Boże, jesteśmy zdecydowanie na nisko". Rozmowa kończy się bardzo głośnym dźwiękiem.

8:46:26 Lot 11 uderza w północną ścianę północnej wieży World Trade Center. Z szybkością 790 km/godz samolot wbija się między piętrami 93 i 99 ...

W Polsce była 14:46. Wracałam z zakupów. Cieszyłam się ładnym dniem. Niedaleko domu zaczepił mnie chłopiec z sąsiedniej klatki. Wyprowadzał na spacer psa.
- Wie pani, że samolot uderzył w wieżowiec?
Zbyłam go uśmiechem. Pomyślałam, że obejrzał właśnie jakiś film grozy. Kasia siedziała przed włączonym telewizorem. W pierwszej chwili nie wiedziałam, na co patrzę, nie rozumiałam. Bo to było nie do zrozumienia!
Później zamarliśmy w jakimś stuporze. Ciągle pokazywali ten sam fragment filmu. I kolejne samoloty rujnujące poczucie bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. I nasze.

Dzisiaj mija 10 lat. W Nowym Jorku uroczystości, przemówienia, kwiaty.
W Łodzi, na Chojnach, znowu ładny, słoneczny dzień. Poszliśmy na spacer. Niedługo zaczniemy zbierać kasztany, bo już pękają ich kolczaste skorupki.
Niedziela chyli się ku wieczorowi.
Zza okna dobiegają znajome odgłosy - nasz sąsiad "Broda" peroruje coś z zapałem, dzieci się nawołują, parkują samochody.
Piję herbatę. Zaraz pójdę dokończyć zupę na jutro.

Może mdło, to też dobry stan?


piątek, 2 września 2011

KTO MI DAŁ SKRZYDŁA...?


Kto mi dał skrzydła, kto mię odział pióry

I tak wysoko postawił, że z góry

Wszystek świat widzę, a sam, jako trzeba,

Tykam się nieba?






Prawdę mówiąc nie pamiętałam, że to z pieśni Kochanowskiego. Bardziej mi się kojarzyło z Porazińską. Ona też miała skrzydła...

Byłam sobie w rzeczonych Skierniewicach i od dwóch miłych pań dostałam malutką książeczkę, zatytułowaną "Bajki w naszych rękach". Powstała w efekcie konkursu ogłoszonego przez Stowarzyszenie na Rzecz Osób z Wadami Rąk. Zawiera 8 bajeczek i ilustracje wykonane przez dzieci.

Bajka zatytułowana "Najmniejszy Anioł", autorstwa pani Ewy Król, w skrócie brzmi tak:

Daleko, daleko stąd, jest miejsce, w którym mieszkają anioły. Każdy anioł ma skrzydła pełne roboty.

Co jakiś czas nieopierzone jeszcze, najmłodsze anioły, przybywają do magazynu, aby uzbroić się w parę świeżutkich skrzydeł i wyruszyć na ziemię, żeby spełniać swoją powinność. Ustawiają się od największego do najmniejszego, bo porządek musi być.

I tego dnia również ustawił się karny szereg młodziutkich aniołków, lecz kiedy już wszyscy odeszli z dobrze dopasowanymi skrzydłami i został tylko jeden, najmłodszy z nich, okazało się, że... skrzydeł zabrakło! Na próżno przeszukano calutki magazyn! Nie było już żadnej ich pary!

Mały Anioł cierpiał. Nikt mu nie potrafił pomóc. Aż wreszcie mądry staruszek zapytał go:

- Masz odwagę?

- Mam - odparł anioł.

- Masz rozum?

- Mam.

- Masz serce?

- Mam- odpowiedział zdziwiony Mały Anioł.

- A zatem masz też skrzydła! - wykrzyknął staruszek.

Mały Anioł sprawdził szybciutko, ale od tych słów żadne skrzydła się nie pojawiły. Odszedł smutny.

Rankiem wszystkie anioły szykowały się do pofrunięcia na ziemię. Mały Anioł przyglądał się im z zazdrością, jak po kolei skakały w przestrzeń, rozpościerając skrzydła. Chciało mu się płakać. Nagle przypomniało mu się pytanie: "czy masz odwagę?" I miał ją! Schwycił jednego z kolegów za brzeg długiej sukienki i obaj pofrunęli w dół. Udało się! Wylądowali na dachu dużego szpitala i nagle okazało się, że jest potrzebny w wielu miejscach. I musiał korzystać ze swojego rozumu i swojego serca. Opowiadał bajki, śpiewał kołysanki, całował w czoło na dobranoc. Odnajdywał zagubione przedmioty, pomagał lekarzom przy operacjach. Podłożył poduszkę pod głowę zmęczonej pielęgniarki.Wreszcie tą samą drogą, razem ze swoim kolegą, wrócili do Nieba Aniołów.

Kiedy słońce już zaszło za różowe chmury, Mały Anioł spotkał znajomego staruszka, który powiedział mu z uśmiechem.

- Widziałem, że masz odwagę , masz rozum i masz serce...

- Tak- odparł Mały Anioł - Mam skrzydła!!!!

I roześmiał się radośnie.


Moja ulubiona pani terapeutka na jednym ze spotkań ponagliła mnie:

- Niech pani rozwinie wreszcie swój ogon!

Miała oczywiście na myśli ogon pawia. Czasami go rozwijam, ale nie czuję się potem najlepiej. Wstydzę się. Bycie chwalipiętą jest na dłuższą metę żenujące.

Ale skrzydła!... Skrzydła to coś, co polecam wszystkim. Rozwijajcie swoje skrzydła. One wyrastają mądrym i dobrym. I szlachetnym. I odważnym.

Wyrastają też skromnym i cichym. I nieśmiałym.

Wyrastają każdemu, kto w nie uwierzy.


Gdy wieje wiatr historii,
Ludziom jak pięknym ptakom
Rosną skrzydła, natomiast
Trzęsą się portki pętakom.

To oczywiście Gałczyński:)