niedziela, 28 sierpnia 2011

Cały ten Monk



To na pewno
nie są
skarpetki
Monka:))

















Oglądam sobie systematycznie kolejne odcinki serialu "Detektyw Monk". Jak wiadomo, Adrian Monk cierpi na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne i liczne fobie. Boi się bakterii, mleka, małych pomieszczeń, ma przymus ustawiania wszystkiego symetrycznie, idealnie prosto, nie nadeptuje na przerwy między płytami chodnikowymi, nie znosi liczb nieparzystych i zasłania oczy, gdy widzi zbyt duży dekolt. Jest genialnym detektywem, bo ma niezwykły dar obserwacji i kojarzenia faktów. Niewiele osób go rozumie, a jeszcze mniej może z nim wytrzymać. Jest śmieszny i do bólu wkurzający.
Obejrzałam już 50 odcinków. Początkowo widziałam na ekranie dziwoląga, śmiesznego facecika, który porusza się niezdarnie i przypomina swoim zachowaniem przedszkolaka. To irytujące, gdy dorosły facet nie jest w stanie się przemóc i wsiąść do windy, albo za żadne skarby świata wejść do cudzej łazienki. Niby wiem, że to choroba. Nerwica. Niby wiem.
Co innego wiedzieć, a co innego rozumieć.
Monk cierpi. Wstydzi się swoich natręctw. Nienawidzi siebie czasami. Wie, że jest inny, że jest odmieńcem. Płacze. Chodzi systematycznie do psychiatry.
Ale nic się nie zmienia.
Gdyby się zmieniło, serial by się skończył.
W jednym z odcinków Monk udręczony i na skraju wytrzymania, decyduje się na łykanie lekarstwa. Świat nagle nabiera barw, wszystko staje się zabawne, nieskomplikowane, łatwe...
Za łatwe. Brak hamulców powoduje kolizje. W dodatku jaskrawe barwy przyćmiewają finezję szczegółów. Monk traci swoje zdolności, które sprawiały, że był niezwykłym detektywem. I nagle wszyscy chcą powrotu dawnego Monka.


Anthony De Mello napisał taki piękny wiersz.

Przez całe lata byłem neurotykiem.
Typem zgorzkniałym, przygnębionym i egoistą.
Wszyscy ciągle mi mówili, żebym się zmienił.
I nie przestawali przypominać mi,
jak bardzo byłem neurotykiem.

A ja się obrażałem, choć zgadzałem się z nimi.
I chciałem się zmienić, ale nie potrafiłem,
mimo wielu wysiłków.

Najgorsze było to, że mój przyjaciel
nie przestawał wypominać mi neurotycznego stanu,
w którym trwałem.
I również podkreślał konieczność zmiany.

Także z nim się zgadzałem i nie mogłem się
na niego obrażać. Ale skutek był taki,
że czułem się jakby bezsilny i jakby skrępowany.

Aż pewnego dnia przyjaciel powiedział mi:
- Nie zmieniaj się.
Bądź jaki jesteś. Tak naprawdę to nie ważne,
czy się zmienisz, czy nie.
Kocham cię jakim jesteś i nie mogę
przestać cię kochać.
Te słowa zabrzmiały w moich uszach jak muzyka:
„Nie zmieniaj się. Nie zmieniaj się. Nie zmieniaj się…
Kocham cię… „

Wtedy się uspokoiłem. I poczułem, że żyję.
I, co za cud, zmieniłem się!

Teraz wiem, że w rzeczywistości nie mogłem się zmienić
aż do spotkania kogoś, kto by mnie kochał, bez względu
na to, czy się zmienię, czy nie.

Czy ty tak mnie kochasz, Boże?

Szkoda, że nie wszyscy znają ten wiersz. Szkoda, że nie wszyscy są w stanie go zrozumieć i zaakceptować. Szkoda że nie zrozumie go jeszcze mój jedenastoletni pacjent, który ze łzami w oczach pyta "kiedy to mi minie?". A ja nie umiem mu odpowiedzieć, bo gdy poradziłam mu "nie zmieniaj się", to wszyscy jego bliscy zaprotestowali. Chcą mieć "normalnego" Adriana.

sobota, 27 sierpnia 2011

Nie ustawaj w drodze






















Nie ustawaj w drodze.
Droga
biegnie przed Tobą
zawsze.
Ścieżka. Szosa. Szlak.
Wspinaj się

i zbiegaj
lekko.
Drepcz. Maszeruj.
Przebieraj nogami.

Nie ustawaj w drodze.
Ona zawsze
zaprowadzi Cię do Celu
.
....................
......















A potem znowu

NIE USTAWAJ W DRODZE!!!!

środa, 24 sierpnia 2011

O prawdzie w Prawdzie...













Nie wyjechaliśmy w tym roku nigdzie. Uwagę, czas i emocje zajęły nam szpitale, badania, choroba i walka ze słabościami. Kilka dni między jedną a drugą chemią przeznaczone na "chodzenie po lesie" wzięło w łeb, bo pogoda zrobiła się listopadowa. Odwołaliśmy rezerwację.

We wtorek pojechaliśmy do Prawdy. Prawda, jak to ładnie brzmi?:)
Mała miejscowość na południe od Łodzi. Na skraju rezerwatu przyrody.
Wsiedliśmy sobie w autobus na przystanku obok nas. Za 6 złotych od osoby. Kolejne przystanki- Starowa Góra, Konstantyna, Grodzisko, Rzgów, Gospodarz, Guzew...
Patrzyłam na mijane domy, ogródki z pustymi leżakami, tarasy w klematisach, dziecinne rowerki. Pola, łąki. Czerwony traktor, dwa bociany na wysokich nogach, łaciata krowa.

Na kolejnych przystankach wsiadali i wysiadali ludzie. Siwa babcia z cieniutkimi włosami zamotanymi w mizerny koczek. Umorusane dziecko z lodami. Gruba mama dziecka, w czarnych leginsach i obcisłej, fioletowej bluzce. Młoda dziewczyna w mini szortach i butach na platformach, z włosami ufarbowanymi na kolor czarny, jak skrzydła kruka.
Kierowca wszystkich uprzejmie załatwiał, wydawał drobne, żartował. Siedząca za nim kobieta opowiadała mu mało optymistyczną historię o innym kierowcy, który zasłabł za kierownicą i zabrało go pogotowie.
Słońce wdzierało się przez okna autobusu, siedzenia trochę śmierdziały starym potem i kurzem. Jechaliśmy sobie przez świat. Jakieś to wszystko było znajome, podobne do czegoś przeżywanego kiedyś...
Wysiedliśmy na przystan
ku w Prawdzie. Przystanek, jak setki innych w Polsce. Wtedy zrozumiałam: było prawie tak, jak w górach! Tylko gór nie było widać na horyzoncie.
Ruszyliśmy uliczką (chciałoby się powiedzieć"pod górę"). Nowy chodnik z ładnej, różowawej kostki. Za płotem zadbane domy. Jeden z oknami od ziemi aż po dach. Biały płot. W donicach obok drzwi pnące róże. Folder!
Wtedy objawiła mi się prawda pierwsza: każde miejsce jest gdzieś w świecie. To, że akurat jesteśmy 30 kilom
etrów od domu nie zmienia faktu, że jesteśmy setki kilometrów od innego domu, w którym ludzie myślą o nas:"zagranica".
Szybko doszliśmy do granicy rezerwatu. Rezerwat przyrody Molenda. Obiekt chroniony prawem. Charakterystyczna tablica, mapka. I znowu: jak w górach!















W lesie, jak to w lesie. Pachniało żywicą, mokrą ziemią, wrotyczem. Zobaczyłam wielkie już żołędzie na dębie.
- Jesień blisko! - powiedział Mąż.
Jesień. Ta myśl każdego poprzedniego lata napawała mnie smutkiem i melancholią. Kolejny rok minął. I oto teraz dopadła mnie druga prawda: udało nam się przeżyć kolejny rok!! Doceniłam ten dar.



















Szliśmy sobie jeszcze jakiś czas. Minęliś
my przydomową wystawę rzeźb w drewnie.. Zjedliśmy bułki ze śliwkami na drugie śniadanie. Jak to na wycieczce.
Prawda trzecia była bardzo prozaiczna - zgubić się można zawsze i wszędzie. W życiu nigdy dosyć pokory. Skręciliśmy w złą uliczkę i w końcu nie doszliśmy do centrum Tuszyna..
PKS zabrał nas z powrotem do Łodzi.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Fajnej książki wczoraj słuchałam...


Książkę "słuchaną" znałam od dawna. Rodzice wypożyczali nagrane kasety z biblioteki, z działu dla niewidomych. Taśmy były mocno zużyte, niektóre porwane i poklejone, brakowało tekstu. Nie interesowało mnie to.
Za to moją bratową tak:) Rozsmakowała się w tym słuchaniu, a ja nie mogłam się z nią dogadać, kiedy mówiła, że "czyta" książkę. Ot, taki skrót myślowy, ale dla mnie czytanie oznaczało tylko trzymanie książki w dłoniach, przesuwanie oczami po tekście, zapach papieru, szelest kartek...

Jak wiadomo, nawet krowa zmienia poglądy:)))
Dałam się namówić na posłuchanie pewnej powieści. Anna Janko, "Dziewczyna z zapałkami". I poooszłooo! Seriami!
Agata Christie. Joanna Chmielewska. Harlan Coben.
Monika Szwaja - o mało używanych dziewicach.
Izabela Sowa - tytuły owocowo - deserowe.
Kalicińska - nareszcie zapoznałam się z Domem nad Rozlewiskiem (filmu nie widziałam do dziś)
W międzyczasie Nothomb, Coelho, King, Krajewski.
Potem mnie olśniło! Mogę posłuchać rzeczy, które "powinno" się znać, a nigdy po nie nie sięgnęłam z lenistwa lub braku cierpliwości.
Jane Austin - wszystko, co zostało nagrane. Jest przeceniana :)
Lew Tołstoj - Anna Karenina (denerwowała mnie ta kobieta!)
Potem znowu olśnienie - mogę poznać to, czym fascynują się nastolatki. A więc cała saga "Zmierzch" S. Meyer (jak się spodziewałam, naiwne, choć nie bez dreszczyku, który pociąga czytelnika dalej i dalej).
Ostatni tom Harry'ego Pottera (nie dla dzieci).

Dzięki znajomości z wampirem Edwardem i jego ukochaną Bellą, zawarłam przymierze z naburmuszoną nastolatką :)
Potem znowu wróciłam do kryminałów. Stieg Larsen - każdy wie: "Millenium"
Robin Cook - thrillery medyczne.
Teraz : Nora Roberts - kiczowate romanso-kryminały z domieszką fikcion:)))
Przy okazji udało mi się posłuchać paru naprawdę fajnych rzeczy.
Tomasza Jachymka "Handlarze czasem" - polecam.
Anny Gavalda "Po prostu razem" - piękna książka o przyjaźni i tolerancji.
Bardzo mi się też podobała powieść Joanny Szczepkowskiej "Kocham Paula McCartneya" czytana przez nią samą.
Sprzątam i słucham. Zmywam, gotuję, prasuję i słucham. Zimą przy okazji robiłam na drutach.
Czytam w tramwajach i autobusach. Tam słuchać się nie da, bo jest za duży hałas. No i dobrze. Każdego (dobrego) po trochu.
Dzięki Ci Bratowo ( i rewolucjo techniczna) za audiobooki!!!!


sobota, 20 sierpnia 2011

Bajek ciąg dalszy



Papużka
na krótkich
nóżkach
















Kracik słuchał w zamyśleniu bajki o sobie. Przypomniał sobie tamte, słoneczne wakacje. Przeżyli potem z Kasią jeszcze dużo dobrych lat.

Mikusiowi bardzo podobała się ta historia.
- Teraz ja, teraz ja!- woła i podskakuje mi na ramieniu - Ale będzie wierszem!
O matko! Tego jeszcze nie było.

Historyjka wierszem, którą opowiedział Mikuś.



Była
sobie raz papuga,
(ta historia nie jest długa).
Była to mała papużka,
skakała po polnych dróżkach.
(dziwna z niej była papużka,
tyle ci powiem do uszka).

Skrzydełka miała zielone,
niebieskie , żółte, czerwone.
Skrzydełka kolorowe,
i oczka dwa granatowe.
Lubiła chłopców, dziewczynki,
do wszystkich stroiła minki.

Kto tylko spotkał niecnotę,
śmiać się miał zaraz ochotę,
bo ta wesoła papużka
skakała na krótkich nóżkach,
skrzeczała głośne piosenki
i jadła ziarenka z ręki.

Wy także psotkę te znacie,
bo ktoś odprzedał ją Tacie
i mieszka tu razem z nami.
Spotykasz ją czasami?


-Koniec. - powiedział Mikuś, bo czekaliśmy na ciąg dalszy - To miała być krótka historia.

No tak. Papuga przyjechała do nas z Karpacza. Mateusz może by pamiętał, ale jego już dawno nie widzieliśmy w dziecinnym pokoju.
Ale to nie jest ta papuga ze zdjęcia.
Następna historia będzie niebawem. Szykujcie się




piątek, 19 sierpnia 2011

Czy to co nas podnieca, to się nazywa kasa?



Kilka lat temu przyszło mi do głowy, żeby zostać tzw. ekspertem oświaty.
Ekspert, czyli "znający się na rzeczy", zasiada w komisjach, które podejmują decyzje o awansie zawodowym nauczycieli. Nie do końca wiem, dlaczego zdecydowałam się na bycie ekspertem.
Najpierw poszłam za filozoficznym podszeptem mojej koleżanki Eli Z., która nie bez kozery stwierdziła, że "nie wiadomo jeszcze do czego to się może przydać, a dużo nie kosztuje".
Faktycznie, dużo nie kosztowało, tylko znaczek na list polecony. Trzeba było przesłać odpowiednie papierzyska do Ministerstwa Oświaty i już. Jednak bardzo szybko okazało się, że będzie kosztować trochę więcej. Wydano rozporządzenie, że kto się chce na liście ekspertów utrzymać, musi skończyć kurs i zdać ogólnopolski egzamin. Aha, i zapłacić za ten egzamin 50 złotych.
Ale, ale! Jeszcze wcześniej trzeba się było zalogować na pewnej specjalnej stronie, zapoznać ze stertą, najczęściej nudnych, materiałów, w odpowiednim dniu i o określonej godzinie zalogować znowu na stronie i zdać e-egzamin. To był warunek przyjęcia na kurs. Akurat byłam w domu wtedy, akurat udało mi się zalogować (a nie wszystkim się udało!!!)
Ku własnemu zdziwieniu zdałam i otrzymałam 29 punktów (na 30 pytań). Potem dostałam zawiadomienie o kursie. 60 godzin intensywnej pracy w lipcowym upale. We wrześniu w Warszawie zorganizowano ogólnopolski egzamin. Z całego kraju (naprawdę!!) zjechały autokary, busy, vany i inne środki lokomocji wiozące kursowiczów. Zdawaliśmy w kilkunastu salach. Na stoliku wolno było mieć długopis, dowód osobisty i arkusz egzaminacyjny. Prowadzący egzamin dał znak rozpoczęcia dokładnie o 10;00 (a może o 11;00, wszystko jedno) Czułam się jak na maturze. Egzamin był testem wyboru. Napisałam. Sprawdziłam. Wyszłam po pół godzinie odprowadzana spłoszonym wzrokiem współtowarzyszy.
W drodze powrotnej wszyscy roztrząsali, które odpowiedzi były prawidłowe, a które nie. Jak to po maturze...
Po jakimś czasie dostałam zawiadomienie, że zdałam i piękny wpis na listę ekspertów MENiS z numerem...
To tyle tytułem przydługiego wstępu.
Konsekwencją wpisania na listę jest to, że od czasu do czasu jestem zapraszana na komisje egzaminacyjne i kwalifikacyjne. Udział w komisjach jest płatny. Powoli dochodzimy do sedna.
W tym miesiącu zaproszono mnie do Skierniewic. Do Urzędu Miasta. Na dzisiaj, na 10:00.
Wyszłam z domu o 7:20. Tak mi autobus pasował. Pociąg z dworca Łódź-Fabryczna 8:31. Godzina czytania.
Z dworca w Skierniewicach 20 minut pieszo. Pani przewodnicząca prosi, aby się sprężać, ma inne jeszcze zajęcia. Dobrze nam poszło. O 11: 00 było po wszystkim. Powrót- 11:40. W pociągu pasażerowie wyglądali, jak ugotowani na parze. Po dziesięciu minutach też tak się czułam. Godzina czytania.
W Łodzi dwie przesiadki, na każdej uciekł mi pojazd.
W domu byłam już o 14-tej.
Dostanę za to brutto 150 zł. Za bilety zapłaciłam 40. Podatku odejdzie pewnie ok. 30. Zarobiłam 80 złotych.
Gdyby mi ktoś zaproponował, że dostanę wolny dzień w pracy ( taki mi przysługuje na te egzaminy) po to, żebym pojechała do Skierniewic i za nic wzięła od faceta w Urzędzie Miasta 100 złotych, to bym się nie zgodziła!!! Nie chciałoby mi się i nie opłacało!!!
Czy ktoś widzi w tym sens i logikę???
P.S. 1. W tym roku byłam jeszcze w Kutnie i w Łowiczu.
P.S. 2. Następnym razem też pojadę, jeśli mnie zaproszą:))))))
P.S.3. Dobranoc:)))




niedziela, 14 sierpnia 2011

Czasami życzenia się spełniają - niestety...

















Chciałam ją poczęstować czymś zielonym...

Każda z nas miała co innego na myśli!



-Chciałbym, żeby...
Uważaj! Czasami żaba zamienia się w Fionę, a nie zawsze o to nam chodzi.
Kiedyś, zafascynowana prozą science-fiction, przeczytałam opowiadanie o małpiej łapce, które do tej pory budzi we mnie dreszcz grozy. Zresztą bajka o złotej rybce też zawiera takie elementy, chociaż opowiada o innych ludzkich namiętnościach.
Zaślepieni chciwością, rozpaczą, głupotą albo zazdrością wypowiadamy słowa, które mogą zwrócić się przeciwko nam.
Przysłowia, które jak wiadomo, są mądrością narodów, dobrze o tym wiedzą.
Wszak słowo wylatuje gołębiem a wraca wołem.
I dwa razy pomyśl, zanim powiesz.
Przypominam sobie inną opowiastkę, podobną do uroczego "Ja cię kocham, a ty spisz". Otóż do szpitala trafił mężczyzna w śpiączce. Dobra pielęgniarka, patrząc na fotografię kobiety w portfelu chorego wymyśliła, że ktoś bliski i kochany przez niego pomógłby w powrocie do rzeczywistości. I oto, jak na zawołanie, zjawiła się piękna kobieta, która oświadczyła, że jest narzeczoną ze zdjęcia. Z godną podziwu wytrwałością siedziała przy łóżku chorego do momentu, aż ten odzyskał świadomość. I okazało się wtedy, że jego narzeczona zmarła kilka lat temu...
Taak.
Wierzę w przesądy, czy nie wierzę?

Nie wierzę, ale odpukuję. Ważę słowa. Nie życzę nikomu połamania nóg na egzaminie, tylko złamania pióra. Pióro ostatecznie można pożyczyć od kogoś, jakby co...
Uważajcie na to, co mówicie.
Chciałbyś się pozbyć bólu zęba? Najczęściej znika razem z zębem, niestety.
Nie mów tego o głowie:))
Zajadłym konia z kopytami, powiada głodny człowiek. OJ!!!!
Niech to piorun trzaśnie???? Wypluj te słowa!

I pamiętaj, że Gwiazdka z Nieba może"rozdupcyć" naszą piękną planetę.


Szkoda chłopa, mimo wszystko.
Był swobodny jak motylek,
Miał wspaniałych przygód tyle!
Wszystko, co najradośniejsze,
Wszystko co najprzyjemniejsze
Z życia brał.
Brakowało mu zwierzchnika,
Kontrolera, kierownika.
No i ma czego chciał,
No i ma czego chciał,
No i ma, no i ma czego chciał!




wtorek, 2 sierpnia 2011

Za rok...






















Rozmowy... plany...projekty...

-Za rok zdecyduję się na dziecko.
-Za rok skończę szkołę..
-W przyszłym roku pójdę na emeryturę.
-Za 20 lat spłacimy kredyt.
-Po wakacjach się tym zajmę...
-Pomyślę o tym za jakiś czas.



Rok temu Kasia była w ciąży. Już wiedzieliśmy, że urodzi się chłopczyk. Nie było jeszcze łóżeczka dla niego. Ani wózka. Ani ślicznej sypialni rodziców z wielkim łóżkiem.
W całym mieszkaniu był gruz, stały pudła z farbą. Resztki mebli przeszkadzały w różnych miejscach mieszkania, okryte folią malarską.

Rok temu pan prezydent Komorowski zaczynał swoją kadencję, a jego żona Anna była fotografowana we wszystkich okolicznościach życiowych.

Rok temu mój mąż miał całą głowę i wędrował po górach czerwonym szlakiem beskidzkim.

Rok temu pewien dom był dopiero w planach.

Rok temu pokazywaliśmy zdjęcia z naszego lipcowego pobytu w Szczyrku.

Rok temu żyli jeszcze wszyscy uczestnicy tegorocznego obozu w Norwegii.

Plany. Projekty. Zamierzenia.

Za rok.
Po wakacjach.
Po urlopie.
W przyszłym tygodniu.

Jutro podobno ma być wtorek...