piątek, 14 marca 2014

Moje Rzymskie Wakacje

 


 I ja tam byłam...










Oj, się działo!
Ale dziś już jest następny piątek. 
Tydzień temu o tej porze...
Właśnie wychodziliśmy z "naszego" hostelu, żeby rozejrzeć się po okolicy.

Teraz, kiedy myślę  tym, to tak, jakbym przeżyła cztery dni w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Matrix?
Zostałam przeniesiona na odległość 1300 kilometrów od mojego ulubionego biurka, z prędkością 780 kilometrów na godzinę, na wysokości 10 000 metrów nad ziemią (Ziemią!)'
Uf!
Po pierwsze:
Podróż. Podróż. PODRÓŻ!


                d       
     o                r
            P                                                    óżżżżżż.






Po drugie, pierwsze wrażenia:
- cała paleta kolorów włosów i skóry
- samochody, samochody, auta, autka, autobusy, busy, busiki, autokary...
- motory, motory, skutery, skutery i... skutery
- śmieci!
- graffiti!
 














- stragany z pamiątkami
- HAŁAS!!!!
- LATA PRZESZŁOŚCI na każdym kroku
- przepych
- ogrom
- wieża Babel: buon giorno, grazie, uscita, merci, sorry, kuda idiosz, Darek chodź tutaj!, japońskie i wietnamskie pokrzykiwania, 
- pośpiech!


 Po trzecie:
- nagłe wzruszenia
- zaduma nad wielkością CZŁOWIEKA
- kwitnące już krzewy i stokrotki na trawnikach
- pomarańcze na drzewach w parku
- mewy wdzięczące się do turystów

- zapach kadzidła na mszy w Panteonie
- papież Franciszek nad morzem wiernych na Placu św. Piotra
- pizza włoska, cienka jak opłatek
- brudno-żółty Tybr
- Bazylika, wielka jak ocean wszystkiego
-feeria świateł na Via Condotti, oglądana ze Schodów Hiszpańskich

Po czwarte:
Nasze Wspaniałe Dzieci, które zafundowały mi to wszystko, rozpieszczały, pilnowały, szykowały śniadania i kolacje oraz towarzyszyły w tej PODROŻY.


No, i już. Zostały wspomnienia. I zdjęcia.














niedziela, 2 marca 2014

Trzydniówka



Wnuk ma ospę wietrzną. Czyli wiatrówkę.
- Wiesz - uspokaja mnie - to taka krótka choroba, taka trzydniówka. Tylko jeden dzień trwa.
Jasne. Szczęśliwi godzin nie liczą.

 ***



Tak 
powinno 
być-->












                                                                     Tak jest-->


Czwartek:(tłusty)
Najpierw obowiązkowy pączek. Dobry, słodki. Rozleniwiający. 
Godzina "kijkowa", czyli 11.00. 
Pan Maciek w czwartki często się spóźnia. Dziś się nie spóźnił, za to ja, tak. Doganiam grupę zasapana. 
Rozgrzewka.  Słońce daje po głowie i  za ciepło jest mi i  bez rozgrzewki. Dwa kółeczka.
- Każdy w swoim tempie idzie!- przypomina pan Maciek.
A jakże. Ja i Zosia idziemy w tempie "czołowym". Gadamy. Tempo samo się narzuca.
Trzeciego kółka nie ma, za to są ćwiczenia różne na "szybkość, koordynację i technikę".
Pani Ola siada na ławce. Ona może, ma w końcu 89 lat, my się uśmiechamy i rozciągamy. Jęczymy.
Pan Maciek robi zdjęcia.
- Dobrze, dobrze! - cieszy się - Pospalacie te pączki!

 ***










Piątek:
Miałam odebrać Wnuka z przedszkola i pobyć z nim do wieczora.
Córka dzwoni rano. Wnuk ma prawdopodobnie wiatrówkę. Usiłują dodzwonić się do poradni. Muszę przyjechać na 10.00.
Jadę. Córka do poradni nie dodzwoniła się. Trzeba iść "w ciemno".
Wnuk drepcze obok mnie, jakoś mi się wydaje, niespiesznie.
- Dlaczego tak wolno idziesz?- pytam
- Bo ja mam małe nóżki i robię małe kroki - odpowiada, zgodnie z prawdą zresztą i wciska nonszalancko ręce w kieszenie kurtki.
Starsza pani ogląda się za nami
- Święta prawda! - mówi z uznaniem.
W poradni  "numerka " już mi nie dadzą. Lekarka jest tylko do 11.00, więc muszę z nią osobiście rozmawiać i pytać, czy mnie przyjmie. Następny lekarz przychodzi na 14.00
- Nie! - mówi od razu na mój widok, nawet nie czekając na skończenie przeze mnie zdania.
- Wnuk chyba ma wiatrówkę.
Jest zła. 
- Niech pani czeka, zobaczymy - burczy.
Czekamy. Razem z nami pani z dwójką dzieci, nastolatek, dziadek z wnuczkiem, pan z synem, pani z pięciolatką w czerwonej kurtce.
Po korytarzu bez przerwy kręcą się faceci w roboczych ubraniach i przenoszą dziwne przedmioty. W przychodni trwa remont.
Wnuk maluje. Jest SUPERGRZECZNY!
Tuż przed 11.00 przychodzi jeszcze ojciec z wyrośniętą nastolatką. Mają już "numerek", a więc przyjęcie gwarantowane.
- To kto teraz wchodzi? - pytam w popłochu o 11.20
- Niech pani wchodzi!- macha ręką pan od nastolatki. Grają w jakąś grę na smartfonach. Nie spieszy im się.
Wchodzę. Pani doktor za to, najwyraźniej się spieszy.
- To przyjmie mnie pani z tą ospą...?
Macha ręką z rezygnacją.
- No, jak już pani tyle czekała!
Jest miła, mimo wszystko. Uważna. Zapisuje lekarstwa, tłumaczy. Jeszcze zwolnienie dla Córki. Wychodzimy. Na korytarzu przybyło jeszcze jedno dziecko. Uf!
 Po powrocie do domu (po drodze zakupy apteczne), Wnuk zaplanował popołudnie.
  • gra w "małpki" ( dwa razy, jedna moja wygrana, jedna jego)
  • gra w "memory" (dwa razy, obie wygrane jego)
  • układanie puzzla (dwa razy)
  • obiad
  • spanie -  kategorycznie NIE!
  • zabawa w "chowanego" ( trzy serie)
  • zabawa autkami na sofie
  • bajka w komputerze ("ale oglądaj ze mną")
  • czytanie książki "Mam OKO na litery"
  • udawanie zwierzątek ("czołgaj się też ze mną babcia, jak wąż!")
  • chowanie babci pod wszystkim pluszakami, jakie są w pokoju
- Ale się cudnie śmiejesz! - skomplementował mnie i narzucił mi jeszcze na głowę Panią Sowę.

Wróciłam do domu (autobusem "podmiejskim" 68, który brawurowo pokonuje górzystą, jak ulice  San Francisco, Chocianowicką) wieczorem. Zasnęłam zmęczona, jak górnik po szychcie.
***
Sobota:
Czy już zwierzałam się, że wykupiłam karnet na marzec?
Kupiłam.
Basen o 10.15.
Pan Krzysiek krzyczy, jak poprzednio, ale się nie przejmuję. Pogłos na basenie jest taki, że prawie nic nie rozumiem z tego, co objaśnia. Nie szkodzi. I tak nie potrafię "leżeć luźniutko na wodzie". Zaopatrzona w dwa piankowe "makarony" i basenową barierkę, macham nogami na wszystkie strony. 
I jeszcze oddechy. I podskoki. I wymachy. 
- Tempo, tempo! - woła pan Krzysiek - szybciej Myszki, szybciej!
Kręci swoim wielkim tyłkiem i demonstruje, jak mamy  ćwiczyć.
Szybciej się nie da.  Macham sobie w tempie "indywidualnym". Łykam  trochę wody z basenu (fuj! nie polecam). 
Wychodzimy. Moje ciało waży natychmiast o 7 kg więcej (podobno). O matko, przyciąganie ziemskie jest bezlitosne. 
Mięśnie mnie dziś bolą, jak cholera! 

Po prostu trzydniówka.