wtorek, 28 kwietnia 2015

Łał!


https://www.facebook.com/228745863819292/photos/pcb.1095884673772069/1095881613772375/?type=1&theater
No więc:
I ja tam byłam.
Kartkę do przyczepienia na biust dostałam.
Przemówień Osób Ważnych i Zasłużonych wysłuchałam.
W rytm muzyki i do taktu się wyginałam na rozgrzewkę.
Potem przeszłam przez bramę dmuchaną z napisami różnymi. 
Przeszłam dwa razy, bo dwa kółka się zrobiło.
Na koniec medal mi zawiesili  i wręczyli zasłużoną butelkę z wodą mineralną.
Żeby nie było - medal dostali wszyscy, którzy doszli. Wodę ci, którzy chcieli.
Na zdjęcie żadne się nie załapałam niestety.
Ale:
Dzień później poszłam sobie z kijkami pochodzić indywidualnie.
A tu niespodzianka - instruktorzy, co z Polski całej przybyli na konferencję i doskonalenie do naszego lubego grodu, mieli w parczku ćwiczenia. 
Pan główny Instruktor kazał im się w szeregu ustawić i zapowiedział, że będzie pokaz prawidłowej techniki maszerowania.
Stanęłam sobie z boczku, żeby się przyglądnąć, podpatrzeć, nauczyć się. 
Stanięcie okazało się wpadnięciem w przysłowiowy kompot. 
Pan Instruktor zarządził, żeby każdy po kolei przed szeregiem przebieżał i demonstrował, co i jak potrafi. A ja pierwsza w tymże szeregu stałam...!!!
Wykręty, "że ja nie z tej grupy jestem", nie pomogły. Pan Główny powiedział - "nie szkodzi, niech pani idzie".
No to poszłam. 
Szedł obok i mówił:
- Bardzo ładnie, lewa rączka za bioderko...
Dałam za bioderko.
Dostałam małe brawko.
A na końcu drogi czekał ulubiony nasz trener Maciek i mnie z radości poczęstował buziakiem. Po szeregu poszło: "uuuuuu!!!!", a ja dumna pomaszerowałam (prawidłowo) do domu.
Fajnie było.


piątek, 24 kwietnia 2015

Zapachy spod pachy

Dziś zmysłowo.
Zapach, woń, aromat, odór, fetor, smród...

Jestem zapachowcem.

Zapachy lubię. 
Zapachy mnie zrażają
Zapachy mnie odrzucają.
Albo przyciągają.
Zapachów poszukuję (czyli węszę za nimi!)
Zapachy mnie drażnią albo niepokoją. 
Pobudzają.
Albo usypiają.
Zapachy wywołują wspomnienia.
Zapachy mi się kojarzą.

Zapachy, to potęga!

Jedną z najbardziej niezwykłych książek, jakie czytałam było "Pachnidło" Patricka Süskinda.
Książka, którą co chwila odkładałam i równocześnie  nie mogłam przestać czytać.
Chociaż bywało, że miewałam mdłości, przyciągała mnie jak... zapach. Jak feromon!

Lubię zapachy delikatne, jak zapach ozonu po burzy albo zapach włosków mojego Wnuka.
Lubię też zapachy mocne, jednoznaczne - woń rozgrzanej smoły latem, bo kojarzy mi się z dzieciństwem i wakacjami
Zapach pasty do podłóg (coraz rzadszy), tak pachniało czasem w naszym domu.

Nie lubię (nienawidzę, nie znoszę!) smrodu brudnych ludzi, których mi się zdarza spotykać w autobusach i tramwajach.
Nie lubię zapachu zaparzonej mięty ani innych ziół. Ani zielonej herbaty, która wonieje dla mnie, jak zalany wrzątkiem tytoń.
Nie znoszę smrodu  ze starych rur kanalizacyjnych, woni mokrych, zatęchłych szmat, przepoconych butów.
Drażni mnie zapach mokrego tynku i...orzechowego aromatu w słodyczach:)

Pobudza mnie zapach zielonej mięty i ziemi po deszczu.
Usypia zapach ziół na letniej łące.

Ten pachnący temat ogarnął  mnie, gdy weszłam któregoś ranka
do swojej łazienki. Poczułam wanilię. Dopiero po chwili się zorientowałam, że to zapach mojego nowego żelu pod prysznic utrzymuje się miło   w powietrzu. 
Żel dostałam w prezencie  gwiazdkowym od pewnej pani  K. 
Tak oto wanilia będzie mi się już teraz kojarzyć...

Tak, jak zapach ciasta drożdżowego kojarzy mi się z niedzielnym porankiem w Domu Dzieciństwa i z kolejnym zapachem, świeżo wykrochmalonej pościeli. 
Dom, to także  zapach gotujących się mydlin, papieru zapalanego na podpałkę do pieca, rosołu, ogórków w śmietanie, rozgrzanego kurzu na strychu, gdzie wieszaliśmy pranie.

Zapach konwalii - z Dniem Matki.
Biała kawa - kolonie.
Ziemniaki z koperkiem - oczywiście wiosna!
Kosmetyki o zapachu "Zielone jabłuszko" - zawsze ze stanem wojennym, kiedy dostawaliśmy mydła, szampony i płyn do naczyń prosto z Hamburga.
Zapach dymu z papierosów  -  z lektoratem niemieckiego, moim kolegą Bogdanem i... sokowirówką (cóż, ścieżki skojarzeń zapachowych są niezwykłe)

Niektóre zapachy kojarzą się w sposób oczywisty.
Zapachy świąt: Boże Narodzenie to choinka, zupa grzybowa, pierniczki, a rzeżucha, gotowane jajka i śledzie to Wielkanoc.
Chlor - to znienawidzony w dzieciństwie basen
Narcyze - maj.
Truskawki - czerwiec.
Chryzantemy- Święto Zmarłych.

A zapach frezji i tytoniu Amphora,  zawsze poprowadzi mnie w słodkie ramiona mojego Męża.

Wszystkiego pachnącego!


wtorek, 21 kwietnia 2015

Oklaski, proszę!

I życzenia mi tu składać niezwłocznie!!!!!

Wszak do 28-ych urodzin (narodzin) Syna jam się przyczyniła.
Jam roniła łzy  z uciechy na wieść o "ładnym, grubym" synku.
Jam wykarmiła cyckami obydwyma.
Jam przeczytała w głos "W pustyni i w puszczy", lekturę obrzydle długą.
Jam współwłaziła pod ławkę na poczcie w Milówce w poszukiwaniu bilonu zgubionego.
Jam słała trampki w rozmiarze 46 do Portugalii.
Jam się nabawiła pęcherza przy obieraniu gruszeczek na winko ostatniej jesieni...


A był to takoż wtorek. 
Słońce świeciło i było zimno.

Cudne lata były przed nami.
I oby tak dalej, i oby tak jeszcze dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugo.

Kochamy Cię  Synku.

P.S.
A na Fejsiku ma już życzenia od 24-ech osób ten Obieżyświat. Ciekawe, ile będzie do końca dnia?!



niedziela, 19 kwietnia 2015

Nic mi więcej nie potrzeba...



Nagle zrozumiałam udręki tych, którzy chcieliby się podzielić myślą jakąś, a nie potrafią na papier przelać...

Kłębią mi się od przedwczoraj słowa, zdania, opowieści całe, ale najczęściej przed zaśnięciem, albo w drodze po jadło, albo przy nieszlachetnej czynności kiblowej ( jak na przykład czyszczenie kociej kuwety z sików)

Potem zasiadam przed moim zdezelowanym przez Czarnego Kota z Pazurami, laptopem i ... dupa zbita, jak mawia jedyna Córka.

Ble, ble, ble...

A chodzi o to, że:


Oprócz drogi szerokiej, oprócz góry wysokiej
Oprócz kawałka chleba, oprócz błękitu nieba
Oprócz błękitnego nieba
Nic mi dzisiaj nie potrzeba

Banalne? Jasne, że tak!
No, to ręka w górę, kto tak dziś od rana o życiu pomyślał.

Ja nie.

"Jezu!!! Zwariuję i zastrzelę tego kota!!!" - pomyślałam o 5.35, gdy ulubiona Kicia upierdliwie zaczęła domagać się mięska porannego.
Wystawiłam ją za drzwi.
Zawołała na pomoc Czarnego, a ten to dopiero daje popalić! 
Drzwi w strzępach! Miauk słyszalny zapewne na parterze.

- Zastrzelę was oboje! - wrzasnęłam do  nich spod kołdry. Zignorowały. Skapitulowałam o 6.20.

O 7.05 jadłam swój błonnik z węglowodanami i gapiłam się na świat zielono-żółty i wietrzny dosyć. 
Chodniczkiem szła sobie  starsza pani z pieskiem. Pieseczkiem właściwie.

Pomyślałam o niej, że fajnie ma.
Ma pieska, może na dwór wyjść ( a nie każdy może).
Rozbudzi się, dzień przed nią długi, dużo można zrobić wtedy.

Sama uwaliłam się z powrotem pod kołdrą, żeby poczytać!

Ha! A ciekawe, co Pani sobie myślała na temat spaceru z pieskiem, na tym wiaterku niemiłym i pod tym zachmurzonym solidnie niebem?

No, się nie dowiem. 
Czy była wdzięczna, że MOŻE, czy przeklinała, że MUSI. 

O co właściwie chodzi?

Pisanie o docenianiu rzeczy małych, to banał!
Lecz.
Nie wszyscy to wiedzą rozumem swoim. 
Niektórzy odkrywają bardzo późno.
Niektórzy za późno.

Co jakiś czas wraca do mnie, pozornie bez powodu, taka chwila sprzed wielu, wielu lat:

     wędrowałam sobie ulicą Włady Bytomskiej (była taka, słowo zms -owca), był to Rok Nowy, w latach 70-tych wieku ubiegłego, po smutnym, samotnym Sylwestrze, na którego nikt mnie nie zaprosił..;

    łzy zamarzały na dziewczęcych policzkach moich, a śnieg skrzypiał;

      smutno, szaro, źle bez końca;

    nagle, słońce zza chmury się wydarło, takie ostre, jaskrawe, południowe, bezlitosne; 

    wszystko się pokazało, jak na ostrym zbliżeniu - zacieki na ścianach domów, zadry na płotach, nagie gałęzie, twarze bez retuszu, wszystko takie prawdziwe, nie oszukane;

 nagle, bezzasadnie, nieoczekiwanie, poczułam się szczęśliwa wtedy;

poczułam się na swoim miejscu, jedynym możliwym, właściwym

Dziecko Boga.

"Jesteś dzieckiem wszechświata nie mniej niż drzewa i gwiazdy, masz prawo być tutaj.
I czy to jest dla ciebie jasne, czy nie - wszechświat bez wątpienia jest na dobrej drodze." (dezyderata)


Takie chwile zdarzały mi się jeszcze w życiu.
Jak wtedy, gdy wyszłam ze szpitala z dobrym wynikiem mammografii i cieszyłam  się z zimnego dnia i chmur galopujących po niebie.

Albo wtedy, gdy szłam sobie z moimi Dziećmi na spacer, a jedno z nich było już takie wysokie jak ja, a drugie jeszcze takie wysokie jak ja. 
I czułam harmonię, i czułam pełnię i radość ze spełnionego życia.

Albo wtedy, gdy leżałam na polanie górskiej, wśród zapachu malin i patrzyłam na wysokie loty jaskółek.

Albo, gdy słuchałam, jak deszcz szumi za oknem, a koty grzały mi boki z dwóch stron.

Albo, albo, albo...

Albo w tamtej chwili, gdy wyszliśmy od neurochirurga, po ostatnim wyroku i Mąż przygarnął mnie do siebie, i tak trwaliśmy w uścisku, a wokół toczyła się Piotrkowska i mówiliśmy do siebie z rozpaczą, z miłością i ze wzajemną pociechą: - TERAZ jeszcze żyjemy. 



sobota, 18 kwietnia 2015

Paniczka

Przeżywaliście kiedyś atak paniki?

Niektórzy: TAK,TAK,TAK!!!
Niektórzy (z lekceważeniem, powątpiewaniem, pobłażliwością...):- Nigdy!

Tym, co przeżywali, nie tłumaczę.
Tym, którzy nie, nie życzę.

Panika dopadła mnie dziś przy zlewozmywaku. 
Podniosła łeb, jak rozwścieczona kobra. 
Ciach!
Atak, odwrót, złowróżbny syk.

- Ssssssraj w majtki kobieto! Sssssstrzeż się! Nie znassssssz dnia, ani godziny (gadziny)!!



Sprzątam. A ssserce w gardle.

czwartek, 16 kwietnia 2015

"Kupamięci"

Zaczęłam pisać tego bloga, żeby "odpowiednie dać rzeczy słowo".
Głównie dla moich Dzieci, by kiedyś, gdy  zaciekawią się swoimi korzeniami, mogły poczytać o dziadkach i pradziadkach.
Ja nie miałam takiej możliwości.
Na szczęście w dobie "nietelewizji" i "nieinternetu" w cenie były opowieści ustne. 
Uwielbiałam słuchać swojego Taty, bo opowiadał żywo i z humorem.
A słuchanie i czytanie o życiu przodków, to jak podróż w czasie.

Więc piszę dalej. Opowieść trwa.

Może kiedyś mój ciekawski Wnuk tu zajrzy i poczyta o starych, dobrych czasach.

A może, jeżeli  stary, dobry internet przetrwa, zajrzy nawet "pra".

Tymczasem robię  kopię na dysk. Strzeżonego ...
 


 



wtorek, 14 kwietnia 2015

Żyję






















Przeczytałam "Chustkę" .
Obejrzałam film "Joanna".

Joanna Sałyga "Chustka", chorowała na raka żołądka. Prowadziła swojego bloga od maja 2010 r. do końca, do października 2012.
Opisywała swoje zmagania, swoje lęki, swoją codzienność z chorobą.

Przez pół roku, między lutym  a wrześniem 2011, dopóki rak nie dał przerzutów, uważała się za zdrową.
Rzuciła się wtedy w wir  tego zdrowego życia, a właściwie w wir pracy.

Komentujący jej posty pisali, że to dobrze, że tak trzeba, żeby nie rozmyślać niepotrzebnie o zagrożeniach.
Byli tacy, którzy namawiali ją, żeby zwolniła, dbała o siebie.

Ale ona nie chciała zwolnić, nie umiała, nie lubiła żyć tylko "trochę".

Synkowi mówiła, że musi nadrobić zaległości, że potrzebne im pieniądze.
Sama siebie przekonywała, że musi chwytać, co los jej przynosi, póki czas.

Czas na chwytanie był krótki, ledwo pół roku.  
Jednak często powraca w książce stwierdzenie :"żyję, jestem szczęśliwa".

Joanna zmarła tydzień po moim Mężu.

***
Czytałam i oglądałam w wielkim pomieszaniu.
Tamten czas wrócił, tamte myśli, chaos uczuć.

Ciągłe, natrętne pytanie: co jest najważniejsze, co,co,co?

Trzymałam Go za rękę przed operacją i skupiałam się na cieple jego dłoni. 
Żeby zapamiętać, na zawsze.

Szłam do szpitala i myślałam: On żyje, ja żyję. Teraz. Jest dobrze.

Mąż, oprócz życia, pragnął zachować  jeszcze resztkę godności. 
Nie  chciał być tylko Chorym, albo Pacjentem. 
Chciał być  człowiekiem, mężczyzną. Sobą.

Kiedy powiedział z bólem: "ja już dłużej nie chcę", nie protestowałam, nie zmuszałam do walki.
Bo co jest najważniejsze, co, co ?

***

Ciągle mnie ktoś pyta teraz: "no, i co robisz na tej emeryturze?"

Żyję.  Tylko żyję.

Niektórym wydaje się, że to za mało.