czwartek, 28 maja 2015

My - celebrytki

Notka ukazała się w najnowszej Tinie.
Zajmuje mniej więcej jedną czwartą strony.
Miesiąc temu przyjechały trzy (!) panie z redakcji w Warszawie. 
Spędziły z nami półtorej godziny.
Zrobiły ze trzydzieści zdjęć, rozmawiały co najmniej z kilkunastoma z nas.
Efekt widać.
Notatka zawiera prawie identyczne informacje, jak te które opublikowano w lutym, w dwóch łódzkich gazetach i na kilku różnych stronach w internecie, po 90 - tych urodzinach pani Oli.
Na dodatek zdjęcie zamieszczone jest w sposób lustrzany, więc co poniektóre osoby mogą mieć trudność z rozpoznaniem się.
Bycie reporterem gazety to naprawdę mało efektywne  (i efektowne) zajęcie.
Kto mnie tu znajdzie?
 

środa, 27 maja 2015

Chory kot

Kot jest chory,
kot jest zły,
kot ma bardzo ostre kły!

Kot Kicia zachorował.
Kot był biedny,  cierpiący i zmarnowany.
Z Kotem trzeba było iść do weterynarza.
Kot już  kiedyś u weterynarza był. Nie raz, niestety.
Kot dobrze wie, że weterynarz źle pachnie, robi paskudne zastrzyki i zagląda w różne otwory Kota.
Do koszyczka - kontenerka nie wejdzie dobrowolnie, choćby i przekupywać go i kusić kiełbaską. 
Niech sobie sami zjedzą!
Trzeba pokonać kilkanaście łap kota, wkładanych po kolei do środka kontenerka,  uzbroić się w cierpliwość i najlepiej w pancerne rękawice, zamknąć uszy na wrzask i miauczenie.
Kot we wnętrzu kontenerka milknie, nieruchomieje i udaje, że go tam nie ma. 
Ale jest.
U weterynarza następuje akt drugi.
Kota trzeba wyjąć.
Głupi są, jeśli myślą, że Kot sam wylezie. Po co go tam pchali???
Po rozmontowaniu kontenerka Kot nie może dłużej udawać nieobecnego.
Wczepia się więc wszystkimi dwudziestoma pazurami, pomnożonymi przez strach i wściekłość, w wyjściowy sweterek Pani. Nie zawadzi jeszcze ugryźć. Próba ucieczki nie wychodzi, bo pazury zaplątały się w cholerną włóczkę sweterkową.
Proces badania i dawania zastrzyków (sześciu!!) w skołtunioną kupkę nieszczęścia pomińmy. Serce się kraje.
Następnie Pani Weterynarz (całkiem miła pani) przepisuje do aplikacji lekarstewko w tabletkach.
- Dawała pani kiedyś kotu tabletki? - pytam.
-  Nie. - przyznaje skruszona Pani Weterynarz i obiecuje trzymać kciuki.

Taaa...
Trzymanie kciuków jest  na bank łatwiejsze.
Pierwsza próba - szok! Pooooszło!
Kot jeszcze nie wiedział o co kaman.
Próba druga przebiegała w sześciu ratach.
Po trzecim podaniu, pięcioczęściowym, znalazłam wypluty kawałek tabletki pod stołem.
Za czwartym razem tabletkę rozgniotłam, wbrew  zaleceniom. Unurzałam w ulubionej paście odkłaczającej. Po trzech wsadach do otworu gębowego Koty, obie byłyśmy upaćkane na brązowo. 
Kota się wylizała, ja niekoniecznie.
Przy piątym razie opuściłam bezradnie ręce, mocno już podrapane i nadgryzione.
Kot się uspokoił. Obwąchał mi palce i dokładnie zlizał brązową mazię z rozgniecionym lekiem.
Potem zadarł ogon i wymaszerował z kuchni.
Nie siłom, proszę państwa, lecz godnościom osobistom!!!!

Na razie Kot ma się lepiej.
Oby tak zostało.

Dla tych, którzy jeszcze nie czytali:

Jak zaaplikować kotu tabletkę

  1. Weź kota na ręce i otocz go lewym ramieniem tak, jak się trzyma niemowlę. Umieść palec wskazujący i kciuk prawej ręki po obu stronach pyska i naciśnij lekko trzymając tabletkę w pozostałych palcach prawej ręki. Gdy kot otworzy pysk wpuść tabletkę, pozwól kotu zamknąć pysk i przełknąć.
  2. Podnieś tabletkę z podłogi i wyciągnij kota spod tapczanu. Ponownie otocz kota lewym ramieniem i powtórz cały proces jeszcze raz.
  3. Wyciągnij kota z sypialni i wyrzuć rozmamłaną już tabletkę.
  4. Wyjmij nową tabletkę z opakowania, otocz kota lewym ramieniem jednocześnie trzymając lewą ręką wierzgające tylne nogi. Rozewrzyj pysk kota i palcem wskazującym prawej ręki wepchnij tabletkę tak głęboko jak się da. Przytrzymaj kotu zamknięty pysk i policz do dziesięciu.
  5. Wyciągnij tabletkę z akwarium a kota z garderoby. Zawołaj żonę do pomocy.
  6. Przyduś kota do podłogi klinując go między kolanami jednocześnie trzymając wierzgające przednie i tylne łapy. Nie zwracaj uwagi na niskie warczące odgłosy wydawane w tym czasie przez kota. Niech żona przytrzyma głowę kota jednocześnie wpychając mu drewniana linijkę miedzy zęby. Następnie wsuń tabletkę wzdłuż linijki miedzy rozwarte zęby i intensywnie pogłaszcz kota po gardle, co skłoni go do przełknięcia.
  7. Wyciągnij kota siedzącego na karniszach i rozpakuj nowa tabletkę. Zanotuj sobie, żeby wymienić firanki. Pozbieraj kawałki porcelany z potłuczonej wazy, możesz je posklejać później.
  8. Owiń kota w ręcznik kąpielowy, a następnie niech żona położy się na kocie tak, żeby tylko jego głowa wystawała spod jej pachy. Umieść tabletkę w środku plastikowej rurki do napojów. Przy pomocy ołówka otwórz kotu pysk i wcisnąwszy rurkę miedzy rozwarte zęby mocno wdmuchnij tabletkę do środka.
  9. Sprawdź na opakowaniu, czy tabletki nie są szkodliwe dla ludzi, a następnie wypij jedna butelkę piwa żeby pozbyć się nieprzyjemnego smaku w ustach. Zabandażuj żonie rozdrapane ramię, a następnie przy pomocy ciepłej wody z mydłem usuń plamy krwi z dywanu.
  10. Przynieś kota z altanki sąsiada. Rozpakuj następną tabletkę. Przygotuj następną butelkę piwa. Umieść kota w drzwiczkach od kredensu tak, żeby przez szczelinę wystawała tylko jego głowa. Rozewrzyj mu pysk łyżeczką od herbaty i przy pomocy gumki ,,recepturki'' strzel tabletką miedzy rozwarte zęby.
  11. Przynieś śrubokręt i przykręć wyrwane zawiasy z drzwiczek na swoje miejsce. Wypij piwo. Weź butelkę wódki. Nalej do kieliszka i wypij. Przyłóż zimny kompres do policzka i sprawdź, kiedy ostatnio byłeś szczepiony na tężec. Przemyj policzek wódką w celu zdezynfekowania rany i wypij kolejny kieliszek, aby ukoić ból. Podartą koszule możesz już wyrzucić.
  12. Zadzwoń po straż pożarna, żeby ściągnęli tego cholernego kota z drzewa. Przeproś sąsiada, który wjechał samochodem w płot próbując ominąć kota przebiegającego przez ulicę. Wyjmij kolejną tabletkę z opakowania.
  13. Skrępuj tego drania przy pomocy sznurka od bielizny związując razem przednie i tylne łapy, a następnie przywiąż go do nogi od stołu. Weź grube skórzane rękawice ogrodnicze. Wciśnij tabletkę kotu do gardła popychając dużym kawałkiem polędwicy wieprzowej. Już nie musisz być delikatny. Przytrzymaj głowę kota pionowo i wlej mu dwie szklanki wody wprost do gardła żeby spłukać tabletkę.
  14. Wypij pozostałą wódkę z butelki. Pozwól żonie zawieźć się na pogotowie. Siedź spokojnie, żeby doktor mógł zaszyć ci ramię i wyjąć resztki tabletki z oka. Po drodze do domu wstąp do sklepu meblowego i kup nowy stół.
  15. Zadzwoń do schroniska dla zwierząt, żeby zabrali tego mutanta z piekła rodem i sprawdź, czy w pobliskim sklepie zoologicznym nie mają chomików.
Autor nieznany

wtorek, 26 maja 2015

Picnic


Na majówkę, moi mili,
na majówkę
dwie osoby mogą jechać
za złotówkę.

Nie dorożką, nie taksówką,
lecz tramwajem,
z motorniczym, jakich mało -
z panem Majem.

Maj powiada: - Jak niedziela
to niedziela.
Trzeba dowieźć pasażerów
aż do Bielan.

Na Bielanach,proszę państwa,
wysiadamy -
wszystkie dzieci, ich ojcowie
oraz mamy.

Z serdelkami, z oranżadą,
z patefonem
i na trawie zaczynamy
grać w zielone.

Z tej zieleni wnet zielono
mają w głowie
nawet babcie, praprababcie
i dziadkowie.
 

Więc pradziadek - proponuje
zaraz babci:
- Chodź się bawić, moja babciu,
w kosi-łapci.

A prababcia zobaczyła
w trawie żabkę
i z ta żabką chce się bawić
ciuciubabkę.

Wszystkie dzieci liżą lody
i lizaki
- "Lata ptaszek po ulicy" -
nucą ptaki.

Rude słońce, rude lisy
i wiewiórki
 bardzo rade biegną z górki
na pazurki.

Przy harmonii tańczy mrówka
w tenisówkach -
jak majówka, proszę państwa,
to majówka.

A gdy wreszcie wszystkie lody
są zjedzone,
gdy harmonia śpi cichutko
z patefonem,

gdy z lizaków pozostały
już patyki -
wtedy wstają srebrne gwiazdy
i słowiki.

i do domu każdy wraca
znów tramwajem
z motorniczym, jakich mało -
z panem  Majem.

Wanda Chotomska, wiersz z tomu "Dwunastu Panów"




Och, och, jak lubię ten wiersz, który zawsze zabiera mnie w czasy dzieciństwa.
Zamiast na Bielany, jeździliśmy oczywiście do  Julianowa.
Ale ten nastrój majowy, ten dzwoniący tramwaj, całe rodziny z dziećmi liżącymi lody i lizaki, biegającymi w samych majtkach, te butelki po oranżadzie z kompotem (albo naleweczką), te koszyki z serdelkami, kapustą i chlebem zawiniętym w ściereczkę, te spalone wieczorem plecy po całodziennym wylegiwaniu się na słońcu, te łabędzie na stawie karmione resztkami pieczywa, ten zapach rozgrzanego asfaltu, gdy wracaliśmy do domu zakurzoną ulicą Zgierską, te beztroskie lata ...

Dlatego wdzięczna jestem Bratowej swej za majówkę imieninową, (którą się nowocześnie nazywa piknikiem:)
Bo było prawie jak dawniej.
Kosze piknikowe z pysznymi wałówkami.
Gry i zabawy towarzyskie.


Niektórzy swawolili, niektórzy się lenili

Wiewiórki konsumowały nasze pieczywko,
a wszyscy się integrowali.


Wracaliśmy leniwie, w słońcu popołudniowym, długie cienie rzucane przez ludzi i rowery biegły przed nami. 
To była super majówka (zwana też piknikiem:) 

Na koniec zagadka:
na majówce były  następujące osoby:
- cztery Mamy
- trzech Ojców
- dwie Babcie
- jeden Dziadek
- cztery Córki
- dwóch Synów
- trzy Żony
- trzech Mężów
- dwóch Zięciów
- dwie Teściowe
- troje Wnucząt
- cztery Siostry
- dwóch Braci 
- cztery pary Zakochanych

Ile osób było na majówce?

sobota, 23 maja 2015

Odrobina luksusu

Z okazji pewnej pięknej rocznicy, pewnej Pięknej Pary, spędziłam trzy dni w miejscu luksusowym, pełnym dyskretnej elegancji, jasnych przestrzeni, urokliwych drobiazgów i wysmakowanych dzieł sztuki.


Dom okazały, widoczny z daleka.
Wewnątrz, jak to w domu:
Kwiaty, figurki, anioły, haftowane poduszki, srebra, porcelana.

W kilku miejscach półki z książkami.
Gry planszowe na długie wieczory.
Świeże owoce.
Antyki obok nowoczesnych,designerskich mebli.
 

piątek, 15 maja 2015

Opowieści o książkach ciąg dalszy

Jasne, że jeden post o książkach to za mało!
Dziś będzie o książkach "oczywistych" .

Stoją takie książki na moich półkach, które były, są i będą.

1. Ulubione Książki  Męża.
Literatura iberoamerykańska, głownie Cortazar, ale też Fuentes, Marquez, Borges, Llosa, Carpentier.
Wśród nich "Książka dla Manuela" Cortazara. 
Mąż dał mi ją do przeczytania, jeszcze jako nieMąż.
Ta książka w pewnym sensie stała się dla mnie symbolem tego, co było między nami - intelektualnych i fizycznych wibracji, swoistej mieszaniny powściągliwości i pożądania. 
Była jak błyskawica strzelająca między czubkami palców, jak niewidzialna dla innych, nić porozumienia.
Mówiłam "plum" i wszystko już wiedział :)

2. Moje Ulubione Książki - autorstwa Kurta Vonneguta.
Najpierw przeczytałam "Pianolę" i wsiąkłam. 
Wciągnęła także Męża. 
Polecam Vonneguta wszystkim.

3. Książki, które nas "połączyły"- Lem i Böll. 
Na pierwszej naszej randce (nawiasem mówiąc miała miejsce 35 lat temu, tak, tak, 15-go maja, w imieniny Zofii i Nadziei) zdumiewaliśmy się  nawzajem, ciągle odkrywając, ile nas rzeczy łączy, między innymi fascynacja rzeczonymi autorami. 
Lem i Böll, przeszłość i przyszłość.

4. Książki  Mojego Dzieciństwa.
Oprócz już opisanych, mam takie, które są tak  bliskie mojemu sercu, że sama je sobie kupiłam, niektóre całkiem niedawno.
Wszystkie z serii o Mary Poppins - tej aroganckiej, sarkastycznej i egocentrycznej niani, która potrafiła zamienić życie dzieci państwa Banksów (i moje) w fantastyczną bajkę.



Wszystkie z serii o czarnej Czarce - niezwykłej panterze wychowanej przez Irkę Piędzicką.

"Dzieci z Leszczynowej Górki" - jedna z pierwszych, czytanych samodzielnie.

"Kichuś " i "Maciuś Skowronek", obie  Janiny Porazińskiej, obie nierozerwalnie związane z obrazem mojego Taty.


"Bułeczka" Jadwigi Korczakowskiej, o dobrej, choć mało zgrabnej Broni (z którą się utożsamiałam)  i nieznośnej, samolubnej, ale wiotkiej i ślicznej Wandzi (której zazdrościłam urody i wdzięku). Na szczęście wszystko się dobrze kończy i ja też zostawałam z nadzieją na dobre zakończenie dla siebie:):)

Wreszcie ukochane "Królestwo Bajki" Ewy Szelburg - Zarębiny. Historia tak oddziałująca na moją wyobraźnię, że wchodziłam w nią, jak w alternatywny świat. Matrix!
A jedna z bohaterek miała na imię Barbarka!



5. Książki, Do Których Wracam.
 "Jak wydobyć się z depresji" Sue Atkinson,  która ciągle na nowo przynosi mi  ulgę i nadzieję. 
"Ćwiczenia z utraty" Agaty Tuszyńskiej, gdy wiem, że płacz przyniesie mi wyzwolenie.

Są jeszcze inne naturalnie, które lubię mieć, wiedzieć, że je mam, cieszyć się z tego, że mogę zawsze wziąć je do ręki.
Bo "książki ja lubię ogromnie".,..
Mimo, że ostatnio lubię te w nowoczesnej formie, to i tak uwielbiam przywoływać  z pamięci  ZAPACH  biblioteki - druku, starego papieru, trochę kurzu, trochę kleju...

Czary!



poniedziałek, 11 maja 2015

Było wczoraj...



Wczoraj.
35 lat temu.
Wtedy jechałam na wesele. Do Pabianic.
Wszystko miało się jeszcze wydarzyć.
Wczoraj jechałam na cmentarz.
Wszystko już było.
Wtedy, być może, miałam w torebce miniaturowy tomik Gałczyńskiego.
Wczoraj - czytnik lark
Na czytniku powieść kryminalna Tess Gerritsen "Milcząca dziewczyna"
I nagle, w tym tramwaju, w tym kryminale, czytam:



- Samotność dla nikogo nie jest łatwa. Na pewno kogoś pan znajdzie.
Patrzy na mnie i widzę w jego oczach ból.
– Ale pani nigdy nie wyszła ponownie za mąż, pani Fang.
– Nie.
– Na pewno pojawiali się jacyś interesujący mężczyźni.
– Jak można zastąpić kimś innym miłość swojego życia? – mówię wprost. – Moim mężem jest James. Zawsze nim będzie.
Potrzebuje dobrej chwili, by przemyśleć to, co powiedziałam. Potem mówi:
– Zawsze myślałem, że taka właśnie powinna być miłość.
– Bo taka jest.
Patrzy na mnie, a jego oczy rozświetla dziwny blask.
– Tylko dla niektórych z nas.
Czytam i czuję, jak łzy mi płyną po policzkach.
Po prostu płyną. 
Moim mężem jest Mąż. Zawsze nim będzie.

 

sobota, 9 maja 2015

Opowieści o rzeczach - książki

Więc...
Zaczynałam tego posta już ze dwa razy.
Okazuje się, że temat "książki" jest dla mnie, jak pojazd kursujący w czasie i przestrzeni bez nawigacji.
Się wzięłam i zdyscyplinowałam.

Otóż, książek mieliśmy kiedyś znacznie więcej.
Pamiętam ten moment, gdy odkryłam nagle na najwyższej półce grubą warstwę kurzu i misternie uplecioną pajęczynę.
Oczywiście, świadczy to o braku sprzątania, ale też niestety o braku czytania!
Żal mi się zrobiło tych książek. 
Przeczytanych, zapomnianych, zakurzonych.
Podjęliśmy kroki, w wyniku których zmieniły miejsce pobytu - trafiły do antykwariatu, biblioteki, kilka zostawiłam na siedzeniach w tramwajach i autobusie.
W grudniu ubiegłego roku odkryłam stronę fejsbukową "uwolnij książkę" i wysłałam kilka paczek w różne strony Polski.
Niektórych książek nie pozbędę się NIGDY.  I to o nich ma być ta opowieść.

 Książki, które dostałam w prezencie od Ważnych Osób.
Jest ich trochę.
Najważniejsze:
1. "Siódme niebo"- K.I.Gałczyński
Moja pierwsza, własna poezja Gałczyńskiego. Kupiłam ją sobie za pieniądze od Taty na 16-urodziny. Kosztowała 35 złotych, no to nie było tak mało wtedy. W środku cały czas przechowuję telegram:

zapraszamy do udziału w wielkiej grze z tematu gałczynski stop.program nagrywany będzie w dniu 24 maja w telewizji przy ul woronicza 17 studio nr 2 o godz 16 stop prosimy o natychmiastową telegraficzną odpowiedz potwiedzajęcą swoj udzial w programie redakcja wielkiej gry

2. Moja druga poezja Gałczyńskiego-
pięciotomowe wydanie Dzieł
Moje wymarzone. Niedoścignione. Spod lady albo po znajomości.
No i drogie, jak cholera. W roku 1979 (roku wydania) kosztowało 450 złotych.
Moja pensja wynosiła 3100.
Na Gałczyńskiego raczej nie miałam szans.

Aż tu nagle... 
Właśnie były moje 30-te urodziny.
Właśnie wróciłam z pracy. 
W dużym pokoju stał stół, który niedawno kupiliśmy, bo zbliżały się chrzciny naszej Córeczki. Krzeseł jeszcze nie zdążyliśmy kupić.
No, i właśnie na tym stole, ułożone w równy stosik, leżały bajeczne, kolorowe i błyszczące tomy poezji.
Mąż wypatrzył je (wyprosił? wychodził?) w antykwariacie. I kupił.
Cena antykwaryczna z roku 1984 - 5400 zł (!!!!)
Moja pensja za 1/2 etatu - 7100.
Robi wrażenie, czyż nie???


3. Moja pierwsza książka kucharska, "Kuchnia Polska"
Kultowa. Pożądana. I porządna!
Dostałam ją od  Męża (słusznie) na samym początku małżeństwa. 
Cały czas z niej korzystam.


4. "Nastolatki nie lubią wierszy" - ukochana książka z wierszami, którą dostałam na 13-ste urodziny od Brata i (jeszcze wtedy) nieBratowej. 
Zaczytana. Otwierała mi okna na świat poezji innej niż ze szkolnych czytanek. Dawała poczucie wolnej, niezależnej, nieskrępowanej niczym możliwości składania słów.
5. "Penrod"
Słyszeliście kiedyś o tej książce?
Nie, prawie nikt o niej nie słyszał. 
Ani o jej autorze. 

Booth Tarkington żył sobie na przełomie XIX i XX wieku, w Indianapolis i popełnił, obok jakichś nie znanych bliżej powieści, dwie książki dla młodzieży, w 1914 roku "Penroda" i w 1916 "Siedemnastolatka", którego też czytałam, nie wiedząc, że obie książki łączy ten sam autor.
"Penroda" dostałam pewnego słonecznego dnia, najpewniej w niedzielę, bo w inne dni nie chodziliśmy na spacery. 
Po przemaszerowaniu przez Park Śledzia zawróciliśmy na rogu Zgierskiej i Północnej. 
Stał tam sobie kiosk z gazetami, papierosami Sport, wodą Przemysławka, perfumami Być może..., grzebieniami z plastiku, metalowymi wsuwkami do włosów na prostokątnych kartonikach, przeciwdeszczowymi "kapiszonami" (kto wie, co to jest, ręka w górę), pastą do zębów  Nivea, szamponem Brzozowym i kartką z napisem "biletów brak". 
No i, oczywiście, oczywiście były tam za szybką książeczki, głównie z serii "poczytaj mi mamo", ale...

Nie dostawałam prezentów bez okazji. 
Nie wiem, dlaczego tamtego słonecznego dnia, a właściwie niedzieli, Tata kupił mi "Penroda". 
To było, jak Gwiazdka w lecie.
Papierosy, jak dowiedziałam się od usłużnego Googla, kosztowały 3,50. Na książce jest cena 13 złotych. 
Tak. "Penroda" się nigdy nie pozbędę:) 

5. "I w sto koni nie dogoni" Janiny Porazińskiej. 

Też książka od Taty. 
Wydana w roku 1961 i myślę, że wtedy była kupiona. Bardzo się bowiem utożsamiałam z autorką, która napisała w dedykacji pod zdjęciem: "I ja miałam kiedyś 6 lat i marzenie, aby zostać dorożkarzem"
Podtytuł brzmiał: gawęda o moim dzieciństwie.
Uwielbiałam te historie! 
Kładliśmy się z Tatą na kozetce pod oknem, ja wtulałam nos pod jego pachę, a on czytał takim tonem, jakby sam snuł opowieść.
O ludziach, o zwierzętach, o zwyczajach, o przygodach Janeczki i jej braci. 
W przedmowie "do kochanych czytelników" autorka napisała:

"wyobraźcie sobie Janeczkę o małym warkoczyku, w fartuszku i o buzi umorusanej miodem albo czarnymi jagodami.

Dawne to, bardzo dawne lata. Odbiegły i nie dogonisz ich ani na rączym koniu, ani na skrzydłach, ani rakietą księżycową.
Tylko myśl ludzka, najszybsza, w jednej sekundzie może się tam przerzucić."

Tak, tak pani Janino, i w sto koni...
Zostają nam tylko wspomnienia.



Park Śledzia,1965.


poniedziałek, 4 maja 2015

Fotorelacja z "Łał"

Polskie Stowarzyszenie Nordic Walking opublikowało zdjęcia z inauguracji projektu Chodźmy Prawidłowo.
Duuuużo zdjęć. 
Z piątku jest tych zdjęć ponad 600!
Litościwie "załanczam" duuuużo mniej!

 Rozgrzewka. Mina z serii "olaboga"




 Za chwilę ruszymy. Ulubiony trener na czele.



Ja za Panią Wysoką








Trochę nas było.








Nakurzyliśmy
























 Niektórych wyprzedzałam

A medale czekały...



Dochodzę do mety.



Już za chwilę...




...mi dali!

Zosia też dostała.


I wszyscy pozostali. 
Jestem na tym zdjęciu. Szukać, szukać!