wtorek, 23 czerwca 2015

Kupą, mościa panny.

Miła, zielona,
toaleta publiczna
w mieście Sulejów

















Ciąg dalszy następuje, nawet, gdy się tego nie spodziewasz.
Relacje spożywczo - hydrauliczne toczą się nieustannie.
Kiedy wracam myślami do...
Można by pomyśleć, że to początek sentymentalnych wspomnień. Ale...
Kiedy wracam myślami do wakacyjnych wyjazdów na wędrowne obozy, ZAWSZE przypominają mi się... Tak, tak, zgadłeś czytelniku, przypominają mi się przybytki, które, ach, ile mają mian!
ustęp (dlatego, że ból brzucha tam ustępuje?)
- ubikacja(daw. niem. Ubikation 'pomieszczenie', z hiszp. ubicación, od ubicar 'umieścić', od łac. ubi 'gdzie'), ha, wiedziałam, że już starożytni TO robili
- kibel (niektórzy wolą frywolny kibelek)
- klozet i jego odmiany, klo, klop
- sracz (dla niewybrednych) i sraczyk dla niewybrednych, ale kulturalnych
- przybytek (??? - nie wiem dlaczego, skoro tam nas ubywa)
- WC, wuce, wucet, czyli :(patrz niżej)
- waterklozet (w bardzo wolnym tłumaczeniu, pomieszczenie z wodą)
- dwa zera (to mój lingwistyczny wyczyn w NRD, gdzie doprowadziłam potrzebujące koleżanki do miejsca nul nul; nawiasem mówiąc konwersowałam o tym z zakonnicą, ONE TEŻ TO ROBIĄ!!)
- tam, gdzie król chodzi piechotą (eufemistyczne, dla miłośników poezji)
- toaleta (właściwie powinnam dużą literą, to takie wykwintne, eleganckie, wielomówiące, prawie pachnące słowo - bardzo późno je poznałam i długo nie mogłam uczynić go w moim umyśle kompatybilnym z jego przeznaczeniem) 

Uf, uf, bardzo długi i dygresyjny wstęp (no i od razu mi się kojarzy to słowo, wiadomo z czym!)

A to dlatego, że na tych moich szlakach, trawestując wieszcza, "kibli było w bród" . Albo nawet "w brud".
W kiblach tych wyczyniałam różne sztuki, żeby nie dotknąć, nie usiąść, nie ubrudzić się, nie udusić w oparach amoniaku, a równocześnie zrobić, co trzeba. 
A zrobić trzeba, nieprawdaż?
Trzeba, a często "nie idzie".
Jak pisałam już wcześniej, temat wypływał nieubłaganie, bo jak wiadomo gazy  prą do góry (w każdym razie na powierzchnię).

Oto obóz naukowy (a może naukawy, jak mawiał Mąż), wieś Eligiów pod Sulmierzycami, rzut beretem od Radomska.
Mieszkaliśmy w dawnym budynku szkoły, cała grupa dziewczyn w jednej sali lekcyjnej. 
Wygódka (o właśnie, zapomniałam o tej uroczej nazwie) była na zewnątrz, w murowanym budyneczku, dwa pomieszczenia z dziurami w ziemi i gustownymi, porcelitowymi "pedałami". Wieczorem chodziłyśmy tam, nomen omen, w "kupie". Bo ciemno było, jak... wiadomo gdzie.
Ta romantyczna okoliczność sprzyjała zwierzeniom fizjologicznym. Jak tu zrobić, żeby się nie narobić!
Część optowała za papierosem na czczo, część za kawą. 
Koleżanka Janeczka sprzedała nam sposób gimnastyczny, trzeba poleżeć z nogami przerzuconymi za głowę.
I oto widzę oczami wyobraźni naszą grupę uroczą ze stopami fajtającymi przy węzgłowiach i wypiętymi tyłkami (a nadmienić trzeba, że wśród nich przyszłe dyrektorki, doktorki, i terapeutki szacowne!!!)
Kupa nikogo nie omija, "ani cioci, ani stryja".
Tak sobie napisałam do rymu, ale przyznaję, że to jeden z moich ulubionych sposobów na tremę w obliczu autorytetów - wyobrazić sobie (tu można wstawić dowolną postać - profesora, doktora, aktora, lektora, tudzież prezydenta i prelegenta, a także, tak, tak!!!!, księdza i nawet samego, z pewną bogobojną nieśmiałością to mówię, Ojca Świętego!) z opuszczonymi gaciami na sedesie.
Co prawda, w niektórych kręgach uważa się, że te wszystkie szacowne osoby robią TO, owszem, ale rzadziej...
Czego im jednak nie życzę.
Wypatrujcie ciągu dalszego, bo jest nieunikniony!

P.S. Zniesmaczonym przypominam o romantycznej stronie mojej natury i zapraszam na blog z wierszami
http://hipoteczna.blogspot.com/


wtorek, 16 czerwca 2015

Hymn

 Hymn o miłości 

Święty Paweł
 Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący. 

Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką  wiarę, tak iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym. 


I gdybym rozdał na jałmużnę 

całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał. 


Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego,
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą. 


Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje.



Kiedyś, często mówiłam :"nie do wiary!"
Nie do wiary, że Go spotkałam.
Nie do wiary, że mnie pokochał.
Nie do wiary, że idziemy, trzymając się za ręce.
Nie do wiary, że poznałam te wszystkie rozkosze.
Nie do wiary, że wszystko się spełnia.
Nie do wiary, że ciągle wracamy do siebie.
Nie do wiary, nie do wiary!!!
Śmiał się ze mnie.
Całował mnie w nos, albo we włosy.
Odgarniał mi z czoła grzywkę.
Oczy miał niebieskie, jak chabry.
Chodzę po naszym wypięknionym parku i płaczę.
Nie do wiary, że Go przy mnie nie ma. 
Nie idzie obok.
Nie pociąga nosem.
Nie potyka się o kamyk.
Nie mruży oczu w słońcu.
Nie chroni mnie przed upadkiem.
Nie podaje wody.
Jest w niebie mojej miłości.

Bo miłość jest wieczna, jak trawa
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.  

miłość nigdy nie ustaje....


 

sobota, 13 czerwca 2015

W kupie raźniej

UWAGA! wpis nie dla wrażliwych!

Zacznę politycznie.

Dygresja: 
znaczenia słowa "polityczny"
przymiotnik
(1.1) dotyczący polityki, związany z polityką, nastawiony na osiągnięcie korzyści w polityce
(1.2) przest. dobrze wychowany, umiejący właściwie się zachować, potrafiący się znaleźć
(1.3) przest. zachowujący się rozważnie, roztropnie, inteligentnie
Zatem jako "dobrze wychowana" oraz "umiejąca się właściwie zachować" przytoczę, znowu korzystając z wszechwiedzącego Wikisłownika:
 
znaczenia słowa "kupa"
rzeczownik, rodzaj żeński
(1.3) pot. stos, sterta 

Jak się inteligentny czytelnik domyśla, bierzemy pod lupę "kupę" ( jakie to wieloznaczne!!!) w znaczeniu pierwszym. 
Temat pojawił się już w tym blogu, kiedy pisałam o naszych higienicznych realiach na ulicy Wojska Polskiego.
Wstawiam bezwstydnie (sic!) cytat z samej siebie.

"Ubikacje (mówiło się"ustępy") były w końcu podwórka. 
Trzeba było zejść z trzeciego piętra, przemaszerować przez całe podwórze i przeżyć zapach panujący w ustępach (czytaj:smród).
W niewielkim pomieszczeniu z małym przedsionkiem było kilka kabin zamykanych na kłódki. Do każdej należało po kilka rodzin. Do naszej 3 lub 4. 
Jedna kabina była cały czas otwarta, dla wszystkich. Miała dwa porcelitowe pedały, na których trzeba było ukucnąć. Zamykała się na luźny haczyk, i nawet po zamknięciu zostawała szpara między drzwiami i framugą.
Czasami dozorca tam sprzątał, częściej nie. Zdarzało się, że sikałam po prostu na podłogę w kącie. Nie tylko ja, robiły tak wszystkie dzieciaki.
Jeżeli zrobiło się do nocnika, jak mówią niektórzy, "coś grubszego", trzeba było przejść z nim przez całe podwórko i wyrzucić wszystko do ustępu. Nocnik opłukać pod kranem. Nie wiedziałam, gdzie podziać oczy ze wstydu, chociaż oczywiście nie tylko ja wynosiłam nocniki.
Ubikacje do dzisiaj prześladują mnie w snach.
Ohydne ubikacje, ustępy, kible i klozety!!!!"


Czemu wracam do tego tematu?
Można powiedzieć, że to temat rzeka  - jakże często niestety zanieczyszczona (fuj!)
Dla niektórych to temat (nomen omen) śmierdzący bądź śliski !!!!
Jak również temat tabu i temat wstydliwy (tak przynajmniej twierdzą twórcy artykułów o hemoroidach i kolonoskopii)
Lekarze niby twierdzą, że to czysta fizjologia, ale na wywiady na temat codziennego stolca (!) wysyłają w szpitalu pielęgniarki. 
Bo w szpitalu oddaje się stolec (ewentualnie defekuje ) a nie robi kupę.
A tymczasem czynność robienia kupy (wypróżniania, jeśli ktoś woli)  jest tak podstawowo fizjologiczna, jak odżywianie, oddychanie, sen...
Inni (rodzice, przyjaciele, znajomi) chętnie nas karmią, ale konsekwencje tych przyjemności są mniej mile widziane.
Wydalanie wiatrów (czytaj:puszczanie bąków, pierdzenie) jest niedozwolone w towarzystwie innych ludzi. 
Dzieci słyszą: "fuj, ale śmierdzi!", "nieładnie", "wstydź się", "przeproś" . 
No, żesz kurde, taka nasza natura zwierzęca, że co przetrawione, to nabiera woni smrodliwej. 
Czy można zabronić komuś oddychać? 
Oddychanie ma tę przewagę, że ciche i na ogół bezwonne, chyba że umilone miazmatami z niezdrowego przewodu pokarmowego lub niehigienicznej jamy ustnej. 
Ale nawet i wtedy nie machamy ostentacyjnie ręką przed nosem, nie zatykamy go, nie przywołujemy osoby do porządku, nie zawstydzamy, nie oczekujemy przeprosin.
Powstrzymywanie się od wydalania gazów (bączenia, jak mawia Wnuk) powoduje niemiłe, bolesne wzdęcia.
Od powstrzymywania bąków do zaparcia droga bliska.
Zaparcie, to podobno przypadłość typowo kobieca, ale na raka jelita grubego częściej zapadają mężczyźni. No, to ja nie wiem, jak to jest z facetami, oprócz tego, że wiem, że pierdzą z mniejszymi oporami (wiem z autopsji:D:D )
Ktoś opowiadał mi o starszym panu, który w czasie wizyty towarzyskiej  miał zwyczaj unosić pośladek nad siedzeniem i "upuszczać" pierda bez krempacji, ba, nawet z lubością. 
 Zdrowo, bezpretensjonalnie, szczerze...

"Hindusi uważają, że szkodliwych substancji należy pozbyć się z organizmu, a nie je w sobie tłumić, bo jest to niezdrowe"

A nie mówiłam! ?

Od zaparcia;
- boli brzuch
- boli głowa
- psuje się cera 
- traci się apetyt
- jest się ociężałym i zmęczoym

O odleglejszych skutkach pisać nie będę, to w końcu nie jest portal medyczny.

Ja dodatkowo staję się drażliwa,  zła na świat, nietowarzyska, nieaktywna i monotematyczna w myśleniu. Można by kolokwialnie rzec: Kupa rządzi!
Myślę, że nie tylko ja.
Zaparciu sprzyjają wszelkie wyjazdy, zmiana trybu życia, zmiana wody, jedzenia, oraz... inni ludzie.
Na wszelkich wyjazdach zbiorowych, prędzej czy później temat wypływa. 
Bo na to g... nie ma rady! Ciągle się kręci w tym przeręblu.

Niestety, ciąg dalszy nastąpi!

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Pamiąteczki



Jako się rzekło, najpierw rozwiązanie.


Są to sztućce, owszem, ale JEDYNE w swoim rodzaju ( i w ogóle jedyne).
Używaliśmy ich w domu na Wojska Polskiego, a potem jeszcze w lepszych czasach na Retkini.
Brat dobrze zgadł, jak mogłam przewidzieć, bo jak wiadomo pamięć ma, jak słoń ( czyli wielką:)
Posrebrzana łyżeczka kojarzy mi się zawsze z koglem - moglem, moim ulubionym specjałem. Niestety, kubek z żyrafą, w którym kręciłam żółtka, nie przetrwał.

Dzisiaj takie sobie pamiąteczki.
Wyglądają, jak kupka śmieci, a otóż ja nigdy ich do śmieci nie wyrzucę!!!

Pół lornetki (druga część jest u Córki), którą Tata przywiózł z Niemiec w 1945 roku. Lornetka służyła mu często i długo, był jak wiadomo dużym krótkowidzem i dzięki niej mógł przybliżać sobie świat za oknem.

Misio i lusterko, które dostałam od Brata, gdy byłam jeszcze w podstawówce. Misia nosiłam na wszystkie klasówki, a potem na maturę i na egzaminy. Sprawdzał się!

Brązowy dzbanuszek, który stał w naszej starej biblioteczce z książkami
Kalendarz z 1980 roku z zaznaczoną datą naszego poznania.

Anioł z Krakowa, przywieziony dla mnie przez Męża.

Duży ametyst, który kupiłam mu w Szklarskiej Porębie, i który nosił stale w kieszeni.

Taty książeczka do nabożeństwa z 1932 roku. Na pierwszej stronie jest napis: Wiara, Nadzieja, Miłość. Całoroczny zbiór nabożeństw.
Dla płci obojga.

Moja pierwsza legitymacja biblioteczna z datą 6.IV.1962

Nasze tarcze szkolne.

Związkowa Legitymacja Członkowska Związku Zawodowego Przemysłu Włókienniczego, wydana 30. V.1949 z "własnoręcznym podpisem właściciela" Dobroń Jan

Fajka, mój pierwszy prezent imieninowy dla jeszcze nieMęża. Fajka była podarowana w tajemnicy przed rodziną. Oficjalnie dostał ode mnie własnoręcznie uszyty szlafrok. Uwielbiałam, gdy palił fajkę, napełnioną aromatyczną Amphorą 

No i, wielofunkcyjny przyrząd do otwierania konserw, który nabyliśmy, a właściwie "zdobyliśmy" w sklepie wielobranżowym w Dziwnowie.  Przyrząd nosi nazwę SUKURS i jest nieźle nadgryziony, przez tzw. ząb czasu.

Mam jeszcze inne pamiąteczki, może już nie tak malownicze:)
Każdy ma. 
Chociaż bez nich dałoby się żyć, ale może jednak nie wszystko do końca, to "marność nad marnościami"

P.S.
W nagrodę za rozwiązanie zagadki, Brat może mnie jutro zabrać na  obiad:):):)
Nara!



niedziela, 7 czerwca 2015

Szkło i inne takie - ciąg dalszy opowieści o rzeczach



Przedmioty same w sobie mają wartość, o ile są przydatne, czyli użyteczne. 
Jednak wiedza o nich, o ich pochodzeniu, historii, zmienia tę wartość na taką, jaką się im przypisze. 
Dlatego, oczywiście snuję te opowieści. Może o losie rzeczy przedstawionych będzie można łatwiej podjąć decyzję (albo trudniej).
Powyższa lampa (przy powyższym Kocie), to jedna z dwóch, które dostały nam się z mieszkania Emigrantów. Jedna się stłukła, niestety.
Kiedy je pierwszy raz zobaczyłam, stały w sypialni, po dwóch stronach wielkich materacy.  Rzucały łagodne, mleczne światło.
Pomyślałam: "ach, to o takiej sypialni marzy ten facet, który małżeństwo swojej siostry uważa za udane".
Po kilku latach obie lampy stały po dwóch stronach materacy w naszej sypialni.
Materace były przykryte włochatymi, żółtymi pledami.
Uwielbiam tamten czas w moich wspomnieniach.

Do tamtego Domu należały także różowe, szklane talerzyki i kuliste kieliszki na grubych nogach.


Szaro-błękitna filiżanka ze spodkiem przywędrowała razem z Mężem. Dostał ją w prezencie od pewnej dziewczyny. Na imię miała Zośka i mówił o niej magister - inżynier. 
Dla niego filiżanka była tylko naczyniem, dla mnie jest Jego Filiżanką.
Te trzy cudne komplety dostałam ja - od Syna na gwiazdkę, od Chrześnicy i od Córki na gwiazdkę. 
Na zmianę pijam w nich kawę.
Filiżanka od Syna była szczególnie rozczulająca, bo darowana dawno temu, gdy Syn dysponował tylko kieszonkowym.

Kieliszki do szampana dostaliśmy na gwiazdkę od Marcela. 
Marcela już nie ma wśród nas, kieliszki, choć takie łatwo tłukące się, ciągle stoją na półce.
I jeszcze stare szkło, które pamięta pewnie dzieciństwo Męża.
I te niezliczone śledziki, rolmopsy, grzybki i śliweczki w occie, korniszonki, polędwiczki, szynki, jajka faszerowane, sałatki, chrzan z buraczkami, pasztety, karpia  po żydowsku, mazurki z kajmakiem... 
I tych wszystkich gości...A wśród nich i ja byłam!
Na koniec zagadka - czy wiecie, co TO jest?
Tylko na pozór odpowiedź jest oczywista. 

Rozwiązanie w następnym numerze.




czwartek, 4 czerwca 2015

Opowieści o rzeczach - "statki"

Jak widać, nie o środki transportu wodnego chodzi, ale o te pływające w mydlinach.
Jak podaje Słownik Języka Polskiego:

statki  - potocznie, zwykle w liczbie mnogiej: sprzęt potrzebny do wykonania jakiejś czynności, narzędzia, przybory, szczególnie naczynia kuchenne

Nie chodzi więc o ich pływanie przy zmywaniu, ale raczej o stanie na podorędziu.

Do niektórych z naszych  "przyborów kuchennych" czuję szczególny sentyment. 
Przede wszystkim do naszych pierwszych talerzy brązowych.
Lata 80-te ubiegłego wieku kochały tę swojską stylistykę, brązową kamionkę.

Pamiętacie?




Parafrazując jedną pisarkę kryminałów, było "wszystko brązowe"




Jeden komplet filiżanek z dzbankiem dostaliśmy w prezencie ślubnym od Bogusi.

Komplet herbaciany był długo naszym jedynym, reprezentacyjnym.

Większość brązowych talerzy, talerzyków i filiżanek stoi sobie w czeluściach szafek. Ale kubków używamy często do kefiru pijanego do kaszy gryczanej - pasują!


Druga grupa "statków" ma już charakter historyczny.

Płaskie i głębokie talerze z motywem różyczek, wyprodukowane w Fabryce Porcelany Giesche, prawdopodobnie tuż po wojnie, to prezent ślubny dla moich Rodziców od koleżanek Mamy.
Serwis miał zapewne jeszcze inne talerzyki, może filiżanki, na pewno dzbanuszek do śmietanki, który osobiście potłukłam i dostałam za to ścierą przez plecy.
Trochę nowszy (dużo nowszy!), jest serwis z w niebieskie kwiatuszki, który my z kolei dostaliśmy w prezencie ślubnym od moich Rodziców. Produkcja - Bolesławiec.
 
Następny staroć, to filiżanki z Huty Szkła Karolina, mają pewnie tyle lat, co ja. 
Tak podpowiada, wujek Google.
Filiżanki dostałam w prezencie od Ciotki Józi Wawrzyniakowej.
Filiżanki tylko stoją. Boję się z nich pić, żeby nie potłuc:)


Za to wielkich, brązowych kufli  nie darzę wielkim sentymentem, chociaż też mają już 35 lat. 

- Ale one pamiątkowe są, mamusia! - zaprotestował Syn, gdy wyraziłam chęć pozbycia się ich.
No, tak jakby.
Były pełne piwa!!!!

C.d. nastąpi, gdy się namyśli