piątek, 26 lutego 2016

Mata hashi

I nie chodzi o Matę Hari
Ani o sushi.
 Tak już nie wyglądam, ale moje oczy znowu szeroko otwarte są ze zdziwienia (lub zgrozy)


Kiedy pierwszy raz usłyszałam TO słowo, zabrzmiało mi  dość groźnie. Może przez skojarzenie z Hiroszimą. Albo z harakiri.
Później dowiedziałam się, że to jakaś tam choroba.
Potem długo, długo nic.
Aż tu nagle...
Słowo to na "H" zaczęłam słyszeć coraz częściej.
Aż tu nagle, przypadkowo jakieś badania zrobiłam.
Aż tu nagle ... 
Kolejne badania kazali mi zrobić. I jeszcze!
I się pokazało!
Niby zuch, a głowa w ruch!
Bo, co tam zobaczą, co się okaże, co powiedzą, jaki wyrok wydadzą? 
Pani doktor jedna skwitowała: "dużo ostatnio dookoła tej przypadłości".
Pani doktor druga wydała skierowanie do specjalisty.
Specjalista może przyjąć mnie we wrześniu. 
No, niektóry w czerwcu. Przyszłego roku.
Siedzę właśnie i dzwonię.  
Specjaliści słabo kontaktują się ze społeczeństwem. Nikt nie odbiera. 
W międzyczasie czytam sobie o tym na "H".
Ale źle robię! 
Bo informacji jest dużo, dużo i jeszcze więcej. I co jedna, to inna.
Pani doktor, u której byłam za 100 zł, powiedziała, żeby się nie przejmować tym wszystkim. Zaleciła jedną tabletkę na czczo i już.
Ale! 
Głosy na forach publicznych, głosy doświadczonych tym na "H", głosy zwolenników  prawidłowego traktowania własnej OSOBY, te głosy krzyczą, że to wcale NIE WYSTARCZY!
Jak często w życiu - i śmieszno i straszno.

Trochę się boję. Naprawdę.

 

środa, 24 lutego 2016

Za ciosem...

"Robota jest robotą
I zawsze, jak na złość,
Roboty mamy potąd,
Roboty mamy dość."















Łazienka się "skończyła" w czwartek.  
Specjalista Robert jadł spóźnione drugie śniadanie w naszej kuchni i się rozglądał.
- Kiedyś też pana poproszę, o zrobienie ścian w kuchni...
- Kiedy?
- No, nie wiem, jak pan będzie miał trochę czasu znowu, między innymi zleceniami..
Specjalista pokiwał głową, przełknął spory kęs. Pomyślał chwilę krótką.
- W przyszłym tygodniu. W środę i w czwartek. W dwa dni się powinienem obrobić...
Aaaaaa!!
Cóż. Słowo się rzekło.
W piątek, sobotę i kawałek niedzieli sprzątałam.
Dzisiaj środa. Kuchnia w ruch!




 Już tak nie wygląda.












Wygląda tak:




Po godzinie (lub dwóch) roboty, pan Robert oznajmił zafrasowany, że "trochę dłużej to potrwa".
Sufit całymi płatami zaczął "spadać", razem z kładzioną warstwą  gruntu, czy czegoś tam.
Po czym wyliczył, co wobec tego trzeba zrobić. 
Nie napiszę co, bo ze wszystkich czynności zapamiętałam tylko groźnie brzmiące "szlifowanie".
- Ale mam i dobrą wiadomość - dodał -  cały przyszły tydzień też mam wolny.
Ucieszyłam się, jak nie wiem co (ha, ha!)
Źle kciuki trzymaliśta!
- Będzie dobrze, mamusia!- pocieszył mnie Syn.
- No, i pięknie!- dorzucił Wesoły Robert.
Już zaczęłam myśleć o malowaniu dużego pokoju.
-A kiedy?
Przezornie odparłam, że może za kilka miesięcy. 
Sprytna ja!
 
 

wtorek, 16 lutego 2016

Oby ci się trafił remont!



To zawołanie tytułowe można stosować, jako klątwę rzucaną na wroga.
Jako się rzekło wcześniej, kupiłam sobie wannę.
Wannę przywieźli .
Specjalista przyszedł. W poniedziałek. Znaczy się wczoraj.
W jednej chwili...
No nie, przesadzam, w kilkanaście minut, dom zamienił się w "dom remontowany"
Pokój mój i pokój Syna służy za "skład rzeczy z łazienki".
W poszukiwaniu mydła, albo pasty do zębów wymieniamy się odpowiednio  informacjami, tudzież żądanym sprzętem higienicznym.


Na korytarzu wanna stara, tajemnicze czarne wory z czymś do wyrzucenia, worek kleju, decha  oraz inne, niezidentyfikowane obiekty.


W przedpokoju ... O, matko!


W pokoju dużym wanna nowa, szmaty, graty, pędzle wiadra, farby, kable, narzędzia wszelkie.


W łazience... O! MATKO!!!

W kiblu po staremu rozwłóczony żwir z kuwety plus gruzik spod butów Specjalisty.
Kuchnia się jakoś trzyma. 
Tylko słuszna, podwójna pajda chleba, przyniesiona na drugie śniadanie przez naprawdę miłego Specjalistę Roberta, czeka na konsumpcję.
Wczoraj szło dobrze. 
Drobne, naprawdę niewarte wzmianki wątpliwości i komplikacyjki, rozwiązaliśmy szybko i bezboleśnie.
Dziś też szło.
Się przytwierdziły nogi do wany i wywierciły dziury pod kranik.
I nagle, naprawdę miły i wesoły pan Robert zaklął bardzo brzydko. 
Naprawdę brzydko! Bardzo!!!
Pod folią, w wannie, pokazała się dziura. 
Dziurka właściwie, bez przesady. 
NIE! MOGŁAM! UWIERZYĆ! 
No cóż. 
Jak życzyła mi niedawno Anna K., Motylem zwana, postanowiłam "żyć TU i TERAZ oraz cieszyć się chwilą"
Poszłam się cieszyć do sklepu Carrefour, a Specjalista z Synem pojechali z tzw "lekramacją".
Wątpliwości mieli, bo w końcu w wannie dodatkowe dziury sami zrobiliśmy.
Ale! Sklep "sieci hipermarketów branży budowlanej" zachował się wzorcowo. 
Wannę zmienili bez ociągania. 
Pan Robert kanapkę zjadł i zabrał się za wiercenie kolejnych dziur.
I tyle na razie z frontu robót łazienkowych. 
Trzymajta kciuki.




piątek, 5 lutego 2016

Wnuk na lodzie

Na lodzie, na lodzie. Nie na lodach.
Jesienią przedszkolaki zaczęły chodzić na łyżwy. W poniedziałki.
Wnuk nie chciał. 
Nie chciał, ale trochę musiał.
Jeździł z balkonikiem.
"Może być"- odpowiedział na pytanie, o wrażenia z lodowiska.
W styczniu dostał w prezencie łyżwy hokejówki. 
"Mogą być"- rzekł, zapytany, czy mu się podobają.
 Potem dwa razy poszedł na lodowisko z rodzicami.
Zobaczyłam filmik nagrany przez dumnego Ojca Wnuka - już nie jeździł z balkonikiem, o nie!
Drobnymi kroczkami biegł po lodzie. Trochę się przewracał. 
"Tylko raz się popłakałem"- oznajmił mi dumnie.
W poniedziałek przyniósł z przedszkola kartkę od trenera, z zaproszeniem na treningi.
Owszem będzie chodził!
Wczoraj zobaczyłam kolejny filmik.
Malutka figurka (najmniejsza), w wielkim kasku i szaliku w paski, pędzi przed siebie, slalomuje i zawraca. 
W grudniu mówił, że będzie strażakiem. A najlepiej, to komendantem strażaków.
Wczoraj oglądaliśmy książeczkę o straży pożarnej, którą wypożyczył sobie z biblioteki.
- Będziesz strażakiem w takim ubraniu? - zapytałam, wskazując na  narysowaną postać we wspaniałym uniformie z hełmem.
- Nie! Ja będę HOKEISTĄ!
O, matko!

wtorek, 2 lutego 2016

Kupiłam sobie wannę

Ale fajnie!
Można po prostu iść do sklepu i kupić sobie wannę.
Wanna dojrzewała do wymiany od dawna. 
Bardzo dawna.
19 lat temu, źle umocowana, nie pozwalała wodzie spływać w całości do żarłocznej rury. Woda sobie stała w objęciach wanny i osadzała na dnie "kamień i brud".  Oraz rdzę.
Syn się wreszcie ugiął i, wziąwszy pod uwagę ewentualne ablucje Wybranki, przyznał, że wannę zmienić trzeba. 
Najlepiej na kabinę z prysznicem.
Się porozumiał ze specjalistą i specjalista orzekł. 
Co następuje: zamiana wanny na kabinę oznacza remont generalny!
Specjalista przyrzekł, że wpadnie i oceni.
Wpadanie i ocenianie przeciągnęło się,  ale nam się wcale nie spieszyło. Wanna nie zając. Paskudna, ale bez dziury jeszcze.
Wpadł w zeszłym tygodniu. Ocenił. 
Doradził wannę z obudową, bo łatwiej dostać się do instalacji, gdy "pocieknie", a cieknięcie jest prawdopodobne z uwagi na wiek rzeczonej instalacji.
Ze słów specjalisty wywnioskowaliśmy, że wanna z obudową, to pikuś, każda wanna właściwie taką ma.
Specjalista powiedział ponadto, że może przyjść już we wtorek. Super!
Na zakup wanny dostaliśmy zatem ponad  tydzień, co przy wielości rozmaitych sklepów z właściwymi "artykułami" napawało nas optymizmem.
Wybraliśmy się z Synem wczoraj do jednego ze "sklepów z artykułami do majsterkowania, budowy, remontu, urządzania domu, pielęgnowania ogrodu ".
Mieliśmy kupić wannę akrylową, o wymiarach 150/70, plus obudowę do niej.
Prościzna!
Parafrazując Poetę, "wanien było w bród"
Wanny w dwóch alejach, prostokątne, trójkątne, zaokrąglone, wygięte, małe, duże, niżej, wyżej, zatrzęsienie wanien!
Kiedy wzięliśmy pod uwagę   nasze podstawowe wymogi, wybór wanien skurczył się dramatycznie. 
Z dwóch wybieramy jedną. Idziemy kupić.
Taki przynajmniej mamy zamiar.
Pan w uniformie studzi nasz zapał. 
Do wybranej wanny obudowy nie ma. 
Do tej drugiej też nie.
Obudowę można zamówić u producenta.  Będzie za jakieś dwa tygodnie. 
Ewentualnie... 
Bo może też nie być w ogóle, nie wiadomo.
- Proszę przyjść jutro przed szesnastą, teraz nie mogę już dzwonić...
Taaa... 
To by było na tyle, jeśli chodzi o sklep czołowej sieci marketów budowlanych.
Wpadam na genialny pomysł. Może u konkurencji, po sąsiedzku, da się kupić obudowę do wybranej wanny?!
Wychodzimy na deszcz. 
Niby blisko, a jednak daleko. Moknę!
Ale! Ile wanien znowu!!! I jest nasza wybranka!
- Chcemy kupić  tę wannę z obudową...
- U nas w ogóle nie ma obudowy, do żadnej wanny! - przerywa mi pan w innym uniformie.
Zamówić niby można, ale ta firma od tych wanien, przechodzi reorganizację i w ogóle bałagan tam teraz... 
Najlepiej, jak pojedziemy do takiego składu budowlanego koło Górniaka...
Wychodzimy na deszcz. Bez wanny. 
Bez pomysłu.
W domu intensywnie wykorzystujemy wynalazek wszech czasów - internet.  
Dużo, dużo internetu. Dużo, dużo wanien. 
Z obudowami. 
Wreszcie mamy! 
W jednym sklepie, jedna wanna i jedna obudowa. Komplet. 
Spisuję skrzętnie wszystkie dane. 
Rano jadę do kolejnego sklepu w czołowym kompleksie handlowym w naszym mieście. Ufnie podążam do działu z wannami. 
Pani za kontuarkiem wysłuchuje mojej tyrady o upatrzonej wannie. Pani ma ładne rzęsy i świeżą fryzurę. Uśmiecha się miło. 
Bez słowa wstukuje wszystko w laptopik.
- Jest jedna obudowa. Wanna też jest...
Uf! Już chcę powiedzieć: "to poproszę", ale...
- Obudowa jest zeskładowana, w magazynie. To musi pani przyjść po czternastej, jak przyjdzie druga zmiana, bo ja nie mam uprawnień, żeby tam wchodzić. A tak w ciemno, to pani nie sprzedam, bo nie wiadomo, jaki jest jej stan. Wannę pani oglądała?
- Nie...
Idziemy obejrzeć. Pani wychodzi zza laptopika. 
Do miłej buzi i drobnych ramion ma doczepione nogi w pokracznych, szerolachnych spodniach roboczych i masywnych buciorach.
Wanna jest jedna. Bez opakowania.
- Bez opakowania -  stwierdza, co widzi. - Nie chce pani jej kupić, a my nie chcemy pani jej sprzedać...
Aha. Rozumiem, chociaż nic już nie rozumiem.
- Może mi pani znaleźć jakąś wannę razem z obudową? - pytam słabo i bez nadziei na sukces. Kobieta małej wiary.
- Oczywiście! - uśmiecha się pogodnie.
Znajduje. Pokazuje. Ja wreszcie mogę powiedzieć:
- To poproszę!
Kwitki wypisuje. Do innej pani odsyła po kolejne kwitki. 
Inna pani odsyła do następnej, gdzie pozbywam się swoich kwitków, czyli środków płatniczych  NBP. 
Sporo mi ich ubywa. 
Pani się uśmiecha. Mówi:
- Dziękuję. I zapraszamy ponownie.
O matko!
I już teraz mogę powiedzieć, że kupiłam sobie wannę!!!!

P.S.
Wanna wcale mi się
nie podoba.
Syn powiedział, że wygląda, jak koryto. Ma rację.
Ale, czy ja miałam jakiś wybór???