sobota, 7 stycznia 2017

Jak to miło wędrować z plecakiem...

...i raniutko na jasny wyjść świat!
No, nie tak raniutko.
Ale z plecakami i innymi tobołkami.
Zrobiliśmy trzy kursy przed obiadem, a wieczorem jeszcze jeden.
Nosiliśmy plecaki, torby, garnki, karimaty, śpiwory, czajnik,  dwa pluszaki, lampę, kwiaty i choinkę.
Na swoją kolej czekały buty, pościel, spożywcze zapasy i laptopy.
Syn zawiózł rower.
Za każdym razem wzdychał: "mamy za dużo rzeczy"
M. była przeciwnego zdania.
- Mamy do zagospodarowania sześć pomieszczeń!
Faktycznie. Wszystko zależy od punktu widzenia. 
I noszenia.



A następnego dnia była środa i już tylko wracałam.
Tym razem, na szczęście bez większych przygód.
Po dwunastu godzinach podróży wdrapywałam się na swoje czwarte piętro i myślałam, że jednak najlepiej w domu.
Ale odkrycie!!!!




wtorek, 3 stycznia 2017

Święta, święta i po...

Tradycyjne ptactwo Bożonarodzeniowe 

W niedzielę, jak należy, pojechaliśmy na spacer  po Las Ramblas, gdzie stały jeszcze resztki kiermaszu.
Przechodnie snuli się z wolna, słońce grzało i roztaczały słodkie zapachy wszechobecne budki Xurreria.
Zakupiliśmy więc sobie w nich churrosy, bo co to za spacer bez churrosów.
Poszliśmy też na kawę, bo nie ma Barcelony bez kawy.
(Bywa za to bez herbaty).
Obejrzeliśmy wystawę cudnych szopek.
Wąskimi uliczkami dzielnicy Bari Gottic przeszliśmy się w stronę Portal de l'Àngel, co przetłumaczyłam sobie, jako drogę pod patronatem Aniołów, a co jest następnym po Ramblach deptakiem oraz zagłębiem turystycznym i handlowym.
Na  Placa de Catalunya fruwały obficie gołębie, turyści robili zdjęcia, kwitły róże  a fontanny wariowały.
O godzinie siedemnastej było ciągle widno i słonecznie.
Wróciliśmy do domu i zjedliśmy pyszny obiad.
Obejrzeliśmy film z Barceloną w tle.
A potem Syn zajrzał na internetową  stronę "kupię-sprzedam", takie hiszpańskie OLX .
I znalazł stelaż pod materac.
Prawie nowy.
Materaca wprawdzie nie ma jeszcze, ale przecież kiedyś, niedługo, na pewno już wkrótce, zadzwonimy, umówimy, zaczekamy...
Materac do odebrania  jutro przed południem.
- Damy radę -  powiedział Syn. 
To teraz jego ulubione powiedzenie.

Tak oto zaplanował nam się poniedziałek, czyli dzień tragarza.

Zaczęliśmy od udania się metrem  na stację Fabra i Puig, a nikt nie wiedział, kim był ów patron stacyjny. 
I otóż już wiem, że Ferran Fabra i Puig był zacnym obywatelem Barcelony, inżynierem jak również markizem, oraz politykiem partii liberalnej i przez krótki czas burmistrzem miasta. A działo się to w pierwszej połowie XX wieku. 
Wbrew pozorom Fabra i Puig to nie dwie osoby, lecz podwójne nazwisko, wzięte od ojca i matki. Logiczne.

Z miejsca zakupu do miejsca dowozu (donosu) mieliśmy ok. półtora kilometra - daliśmy radę!!!


Morze Śródziemne powitało utrudzonych błogim szumem fal.
Ludzie polegiwali na piasku, zdejmowali obuwie, wystawiali twarze i dekolty do słońca.
Kąpał się tylko pies, ale wyglądał na bardzo zadowolonego.  
Zbierałam kamyki i muszelki, Syn puszczał kaczki a miła M. trzaskała zdjęcia. 
Następnie wybraliśmy się na tapas, bo to kolejna rzecz, bez której nie istnieje Hiszpania.
Kelner w zacnym barze przywitał nas z szerokim uśmiechem, mówiąc  "dziękuję", chcąc się popisać zapewne dobrymi chęciami i znajomością polskiego:).
Było pysznie i klimatycznie.
A potem jeszcze Park de Ciutadella, w którym królowały bańki mydlane i dzieci na hulajnogach, a jeden pan pokazywał sztuczki.
I już, już miał się skończyć ten dzień, gdy nagle...
Odezwała się uprzejmie pani od wynajmu  z zawiadomieniem, że oto pojutrze rano zjawi się po klucze od mieszkania, jako że w czwartek wprowadzają się następni lokatorzy.  
Syn, jak zwykle niezawodny na okoliczności kryzysowe, wytargował termin ostateczny na środę wieczorem.
Oczywiście, "damy radę"!
I tak oto, poniedziałek, który dźwiganiem się zaczął, na dźwiganiu skończył. 
Po nim miał nastąpić wtorek, czyli...
 

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Bon nadal, czyli Wesołych Świąt

Tymczasem nastąpiła sobota, czyli dzień barszczu.
Mała M. uznała, że barszczu jest za mało.
Syn, który barszcz kupował, w poczuciu winy zobowiązał się pojechać po dolewkę.
Po śniadaniowej dyskusji kto z kim, dokąd, w jakiej kolejności i kiedy, pojechaliśmy wszyscy, "bo może będą jeszcze jarmarki świąteczne", do stacji Sagrada Familia, czyli oczywiście pod słynny kościół.
Jarmarki skończyły się dzień wcześniej, o było według Syna "bez sensu". Według mnie też.
Udaliśmy się zatem na Carrer de Sicilia, czyli ulicę Sycylijską (!) do polskiego sklepu Krakowiak, w którym wszystko jest polskie - barszcz czerwony i żurek, pierogi z grzybami i kapusta kiszona, i kwaszone ogórki, pasztety z Indykpola, koreczki śledziowe, oczywiście polska wódka i soki z Tymbarka, i soki Kubusie, i piwo Żywiec.
Także kasza gryczana i kasza jęczmienna, pierniczki, szyneczka, kiełbasa żywiecka oraz ptasie mleczko. 
A kto by to wszystko wymówił!!!!
W polskim sklepie Krakowiak mówi się też po polsku.
Dzień dobry i do widzenia, a nie żadne "ola"
Niestety, płaci się całkiem nie po polsku!
Super.
Barszcz jest, pierogi są (M. ulepiła własnymi ręcami)
Śledzie obecne, opłatek prosto z Polski. 
Kapusta z grzybami.
Wigilię czas zacząć.
Było świetnie, było serdecznie, wesoło, smacznie i nastrojowo.
Choć może nie do końca tradycyjnie.
Mikołaj przytargał prezenty. 

Wham śpiewał Last  Christmas i piliśmy hiszpańskie, czerwone wino. 
Na deser obok pierniczków królował turrón w czekoladzie.
Było pięknie.

niedziela, 1 stycznia 2017

Hola!


Ola!
oLA!
oLA!
Ola! to nie imię dziewczynki.
Ola! słyszy się wszędzie. Z naciskiem na drugą sylabę. 
Cicho, głośno, wyraźnie, albo pod nosem.
Na klatce schodowej, w sklepie, w kawiarni.
Wszyscy  pozdrawiają się "ola!", czyli po prostu"cześć!".

Tymczasem nastał piątek, czyli dzień materaca. 
Jest mieszkanie, musi być w nim łóżko.
Do łóżka potrzebny jest materac.
I tu się zaczynają schody, albowiem kupienie materaca, to nie taka pojedyncza sprawa! 
Chociaż sklepy z materacami są na każdej prawie ulicy. Bo, jak twierdzi Syn, Hiszpanie mają łóżkowego kręćka, czyli zajoba.
Zatem w piątek jedziemy do "materacowego zagłębia",  w okolice Plaça de les Glòries Catalanes ( Placu Chwały)
Sklepy z materacami obecne. 
Materace obecne.
Pierwsze pytanie sprzedawczyni dotyczy preferencji spaniowych.
Ależ, bo...
Materac może być miękki i twardy. I średni.
Szerszy i węższy, naturalnie. A co za tym idzie, droższy i tańszy.
Oraz w promocji.
Grubszy i cieńszy. 
Gładki i we wzorki.
W pokrowcu i bez pokrowca.
Całoroczny i letnio-zimowy.
Lateksowy, piankowy, sprężynowy, mieszany. kokosowy. Termoelastyczny
Antyalergiczny, gorczycowy, gryczany.
Może być materac bio i materac eco.
O różnym stopniu twardości na każdej z połówek. 

Litościii!

Procedura w każdym sklepie taka sama.
na kolejnych materacach każą siadać, kłaść się na wznak, na boku, poleżeć, posiedzieć, powczuwać się. Porównać.

W pewnym momencie siadam byle gdzie. Bo jest mi wszystko jedno.

MAM. DOSYĆ. CHCĘ. DO. DOMU!!!!

Materac oczywiście nie został nabyty. To byłoby za proste.
Kwestię należy przemyśleć, zastanowić się, przedzwonić, umówić, zamówić, ewentualnie, być w kontakcie, no to na razie, adiós i gracias. 

Metro na szczęście blisko. Prawie zawsze blisko.
Przyjeżdża za trzy minuty, za pięć, a jak nawet uciekło sprzed nosa, to i tak zaraz będzie następne. 

No. To dobranoc. 
Pchły i rolety na noc.