poniedziałek, 20 lutego 2017

W życiu musi się nabrudzić...

...żeby móc posprzątać.
To wymyśliłam ja, Paniuńcia.!
- No i tego Ci było trzeba! - zakrzyknęła kochana B., gdy poskarżyłam się jej, że znowu pełno kłaków na kanapie mam.
 
Ach, ach, bo to tylko tego!?

Od razu mi się przypomniała taka piosenka stara. Stara, ale jara.

Był swobodny jak motylek,
miał wspaniałych przygód tyle,
wszystko, co najradośniejsze,
wszystko, co najprzyjemniejsze,
z życia brał.
Brakowało mu zwierzchnika,
kontrolera, kierownika
– no i ma czego chciał,
no i ma czego chciał,
no i ma, no i ma, czego chciał.
No i ma, czego chciał,
no i ma, czego chciał,
no i ma, no i ma, czego chciał. 


Co mam?
Wiadomo, koty, sztuk dwie.
Ponadto:
- Kłaki w kolorze szaro-burym wszędzie, a głównie na powierzchniach płaskich, typu podłoga, sofa, fotel, krzesło oraz parapety i (niestety) stół.
- Galopady nocne i poranne.
- Żwirek rozsypywany obficie po kiblu oraz okolicach.
- Rząd miseczek z kocim żarciem w kuchni.
- Ręce podrapane od  "przytulanek" z Miśką.
- Oczy mokre od łez ze śmiechu, kiedy patrzę na Miśki miny.
- Oczy mokre ze wzruszenia, gdy widzę Melę w tych samych pozach i tych samych miejscach, co Gacka i Kicię.
- Dylematy: kurczak czy wątróbka?
  Bentonit czy żwirek drewniany?
  Siedzą w tej sofie czy w tamtej?

Nie mam: świętego spokoju. 
No, i tego mi było trzeba!
 
Ale szkoda gadać więcej,
gdy ktoś oczy ma cielęce,
gdy za jedną tylko lata
– jakby wszystkie skarby świata
los mu dał.
Taki jest rozanielony,
zapatrzony, zachwycony
– widać ma, czego chciał.,
widać ma czego chciał,
widać ma, widać ma, czego chciał.
Widać ma, czego chciał,
widać ma, czego chciał,
widać ma, widać ma, czego chciał.

Nara! Idę głaskać Miśkę!


 

sobota, 11 lutego 2017

Misiamela

Trumf, trumf, Misia Bela,
Misia Kasia, konfacela.
Misia A, Misia Be,
Misia Kasia, konface...

Miał być jeden kot. Bądź kotka.
Ale jak tu wybrać, skoro Misia z Melą  a Mela z Misią?

Najpierw zresztą była Mika. 
I Plamka. 
Mika sobie poszła, a konkretnie została uniesiona do Jednej Pani.
Jedna Pani nie chciała w końcu Miki, bo Mika siedziała na parapecie i "dziwnie patrzyła", zamiast się po kociemu przytulać, mruczeć i adorować Panią.
Mikę zwrócono w ramach reklamacji. 
Mika wróciła na strych do Plamki. 
Plamka mogła znowu spokojnie jeść - bez Miki nic jej nie smakowało.
To wersja "ludzka".
Kto wie, jak jest wersja kocia?
Plamka pewnie urodziła się w jakiejś dziurze. 
Gdy dorosła, zaczęła swobodne życie na terenie łódzkiego  zakładu przemysłowego. 
Pewnie musiała polować, pewnie marzła, pewnie musiała nieustannie czuwać i kryć się przed ludźmi. 
Dwa razy miała dzieci.
Dzieci znikały po jakimś czasie, zabierane przez panie z Fundacji For Animals. 
Plamkę udało się zabrać dopiero jesienią.
Dotykały jej różne ręce, zrobiono zabieg sterylizacji, wożono tu i tam.
Z punktu widzenia Człowieka,  wszystko to dla dobra Kota.
Kot Plamka wiedziała zapewne tyle, że świat wokół przestał być stabilny. To nie jest dobrze dla Kota.

Mika urodziła się na działkach.
Jesienią późną tak zmarzła i zgłodniała, że pewnie nie miała siły się bronić przed ludzkimi rękami. Ona też przeszła przez proces badania, leczenia i sterylizacji. 
Człowieczki odwiozły ją na strych do Plamki.
Obie, Plamka i Mika zapewne poczuły  nareszcie jakiś znajomy zapach. Koci.

Mika uwiodła natychmiast mnie i Syna.
Pojechaliśmy więc na Strych.
Ale jak tu zabrać Mikę od Plamki?
Jak tu Plamkę bez Miki zostawić?

Syn odradzał. 
Umywał ręce.
E, tam! Za dobrze go znam!

No, i zmieniły miejsce zamieszkania.
Od dwóch tygodni Plamka z Miką mieszkają w mojej kanapie.
Na dobry początek dostały nowe imiona. 
Oto Misia:


 Oto Mela:
A ciąg dalszy, miejmy nadzieję, coraz szczęśliwszy, nastąpi.