
Dostałam list od Izy. Prawdziwy list, przysłany pocztą. W kopercie.
Nagle sobie uświadomiłam, że takich listów nie dostawałam i nie pisałam lata całe. Teraz przychodzą tylko reklamy, wyciągi, faktury, rachunki i zaprenumerowana "Kuchnia". Słowo pisane, skrócone jest do minimum, w postaci smsów, często bez zachowania zasad orografii i zdrowego rozsądku. Czasem list na pocztę elektroniczną przyjdzie od kogoś.
A kiedyś...
Naszego listonosza z Wojska Polskiego pamiętam do dzisiaj. Niewysoki, szczupły, w bardzo grubych, okrągłych okularach. Nosił wielka torbę, pod ciężarem której przechylał się na lewą stronę dla równowagi. Otwierał skrzynkę specjalnym kluczem, odchylał ją od ściany i wrzucał listy od tyłu. Myślę, że znał wszystkich mieszkańców w swoim rewirze.
Listy zaczęłam pisać dosyć wcześnie, może zaczęło się od przymusowej korespondencji z druzjami z ZSRR? Każdy dostawał wtedy adres na lekcji rosyjskiego i uprawialiśmy przymusową przyjaźń polsko-radziecką. Korespondowałam z jakąś dziewczynką, nie pamiętam skąd była, ani jak miała na imię. Przysyłała mi jakieś karki pocztowe z widokami Kremla i pomnikami Lenina. A ja jej pewnie z pomnikiem Nike i Pałacem Kultury:)))
Potem korespondencja się rozrosła. Wysyłałam listy do kilku osób równocześnie.
Do Danusi nad Odrę, do Kętrzyna do jakiegoś Bogdana (nie mam pojęcia skąd go znałam), do kuzynki w Chorzowie, do Krysi Z., która się wyprowadziła na Nizinną, do Małgosi z ulicy Nawrot...
Na studiach pisałam do Kiry Gałczyńskiej, do Ulki ze Rzgowa, którą poznałam na koloniach, do Grażynki ze Złocieńca, do Małgosi z mojej podopiecznej grupy w Justynowie.
Korespondowałam z kuzynem Zygmuntem, gdy go zabrali do wojska.
Posyłałam długie listy do Reny S. na Wybrzeże, krótsze do Wiesi do Pabianic.
W 1979 pisałam do koleżanki Ewy K., która wyjechała z mężem na placówkę do Libii.
Do Anki Dziurawiec, poznanej na kursie w Tarnowie, do Świdwina.
Przez cały czas słałam cieniutkie, lotnicze koperty do kuzynki Cathy w Australii.
Przez cudownie zakręcone dwa tygodnie sierpnia 1980r. pisałam listy (prawie miłosne) do mojego męża in spe , do Dziwnowa.
Do Gosi A. , która wyprowadziła się do Warszawy.
Listy do Ewy w Holandii.
Do Inki i Zuzy w Hamburgu.
Do Męża w Bochum.
Do Kasi w Scarborough.
Moje kalendarze pełne były adresów. Część z nich znałam na pamięć. Pisałam listy długie, na kilka stron A-4 i krótkie doniesienia.
Kartki pocztowe i widokówki. Czasem posyłałam ekspresem.
Na listy do Australii zawsze naklejałam dużo różnych znaczków, bo kuzynka Cathy je zbierała.
Do kopert wkładałam kwiatki i zdjęcia.
Poczta Polska zarobiła dzięki mnie sporo pieniędzy:))))
Teraz...
W kalendarzu nie mam ani jednego adresu. Numery telefonów na karcie SIM. Adresy mailowe w KONTAKTACH.
List wysłany w prawdziwej kopercie wydarzył mi się znowu po bardzo długim czasie dzięki Izie. Odpisałam. Chociaż widujemy się co najmniej raz w tygodniu w pracy. Iza skomentowała: "może to nowa tradycja?"
Stara, jak świat!!!
Nagle sobie uświadomiłam, że takich listów nie dostawałam i nie pisałam lata całe. Teraz przychodzą tylko reklamy, wyciągi, faktury, rachunki i zaprenumerowana "Kuchnia". Słowo pisane, skrócone jest do minimum, w postaci smsów, często bez zachowania zasad orografii i zdrowego rozsądku. Czasem list na pocztę elektroniczną przyjdzie od kogoś.
A kiedyś...
Naszego listonosza z Wojska Polskiego pamiętam do dzisiaj. Niewysoki, szczupły, w bardzo grubych, okrągłych okularach. Nosił wielka torbę, pod ciężarem której przechylał się na lewą stronę dla równowagi. Otwierał skrzynkę specjalnym kluczem, odchylał ją od ściany i wrzucał listy od tyłu. Myślę, że znał wszystkich mieszkańców w swoim rewirze.
Listy zaczęłam pisać dosyć wcześnie, może zaczęło się od przymusowej korespondencji z druzjami z ZSRR? Każdy dostawał wtedy adres na lekcji rosyjskiego i uprawialiśmy przymusową przyjaźń polsko-radziecką. Korespondowałam z jakąś dziewczynką, nie pamiętam skąd była, ani jak miała na imię. Przysyłała mi jakieś karki pocztowe z widokami Kremla i pomnikami Lenina. A ja jej pewnie z pomnikiem Nike i Pałacem Kultury:)))
Potem korespondencja się rozrosła. Wysyłałam listy do kilku osób równocześnie.
Do Danusi nad Odrę, do Kętrzyna do jakiegoś Bogdana (nie mam pojęcia skąd go znałam), do kuzynki w Chorzowie, do Krysi Z., która się wyprowadziła na Nizinną, do Małgosi z ulicy Nawrot...
Na studiach pisałam do Kiry Gałczyńskiej, do Ulki ze Rzgowa, którą poznałam na koloniach, do Grażynki ze Złocieńca, do Małgosi z mojej podopiecznej grupy w Justynowie.
Korespondowałam z kuzynem Zygmuntem, gdy go zabrali do wojska.
Posyłałam długie listy do Reny S. na Wybrzeże, krótsze do Wiesi do Pabianic.
W 1979 pisałam do koleżanki Ewy K., która wyjechała z mężem na placówkę do Libii.
Do Anki Dziurawiec, poznanej na kursie w Tarnowie, do Świdwina.
Przez cały czas słałam cieniutkie, lotnicze koperty do kuzynki Cathy w Australii.
Przez cudownie zakręcone dwa tygodnie sierpnia 1980r. pisałam listy (prawie miłosne) do mojego męża in spe , do Dziwnowa.
Do Gosi A. , która wyprowadziła się do Warszawy.
Listy do Ewy w Holandii.
Do Inki i Zuzy w Hamburgu.
Do Męża w Bochum.
Do Kasi w Scarborough.
Moje kalendarze pełne były adresów. Część z nich znałam na pamięć. Pisałam listy długie, na kilka stron A-4 i krótkie doniesienia.
Kartki pocztowe i widokówki. Czasem posyłałam ekspresem.
Na listy do Australii zawsze naklejałam dużo różnych znaczków, bo kuzynka Cathy je zbierała.
Do kopert wkładałam kwiatki i zdjęcia.
Poczta Polska zarobiła dzięki mnie sporo pieniędzy:))))
Teraz...
W kalendarzu nie mam ani jednego adresu. Numery telefonów na karcie SIM. Adresy mailowe w KONTAKTACH.
List wysłany w prawdziwej kopercie wydarzył mi się znowu po bardzo długim czasie dzięki Izie. Odpisałam. Chociaż widujemy się co najmniej raz w tygodniu w pracy. Iza skomentowała: "może to nowa tradycja?"
Stara, jak świat!!!
Super, super, super :-D
OdpowiedzUsuńTez przecież korespondowałam intensywnie z Karoliną, z którą siedziałam w jednej ławce :-) Nie tak znowu dawno, może z rok temu, napisałam do niej znów prawdziwy list, poleciał do Warszawy. Wiem, że dostała, ale nie doczekałam się odpowiedzi...
Listy to fajna rzecz, warto taką tradycję podtrzymywać :-)
I bardzo, bardzo mile wspominam Twoje listy do Scarborough :-)
OdpowiedzUsuńA pamiętasz Mateusza przygodę korespondencyjną? Zamieścił adres w jakiejś gazetce i dostał z całej Polski listy od dziewczyn! I od jednego Mateuszka z Warszawy, który kolekcjonował bilety tramwajowe:)))
OdpowiedzUsuńTak, pamiętam, choć tego kolekcjonera biletów akurat słabo ;-)
OdpowiedzUsuńWiesz, gdyby nie kącik korespondencyjny, tylko że w radiu, to pewnie bym Konrada nie poznała :-)
Faktycznie. Siła poczty jest wielka:)
OdpowiedzUsuńChodzą jeszcze polecone. ostatnio mam ich dość. Kilka lat temu wyrzuciłem listy od przyjaciela z dzieciństwa (albo zginęły). Szkoda, bo wkrótce nawiązałem z nim ponownie kontakt dzięki Naszej Klasie.
OdpowiedzUsuńA ja jeszcze dużo listów różnych mam. Kiedyś dałam je do poczytania nadawcy, czyli mojej szwagierce. Była poruszona, bo to tak jakby zajrzeć we własną przeszłość. A polecone rzeczywiście jeszcze przychodzą, ale nie od przyjaciół. Właśnie przed chwilą przyszedł z kwestury PŁ do Andrzeja. Nic miłego
OdpowiedzUsuńZ kwestury? O co może chodzić?
OdpowiedzUsuńJa wszystkie albo prawie wszystkie otrzymane listy trzymam w dwóch pudłach w piwnicy :-)
jakieś sprawy związane z załatwianiem renty chyba
OdpowiedzUsuńAle czy Tata nie miał mieć urlopu zdrowotnego czy tam zwolnienia jeszcze do końca roku?
OdpowiedzUsuń