Dawno temu, gdy zaczęto mówić o telefonii komórkowej, pierwszą myślą, która przyszła mi do głowy, a właściwie pierwszym wyobrażeniem na ten temat, była sieć małych budek, które będą przekazywać sobie sygnały.
Długo mózg mój nie mógł przyswoić informacji, że "komórka", to jest to małe coś do telefonowania, co trzyma się w kieszeni.
Nawiasem mówiąc Niemcy mówią na to coś "Handy", czyli "mobilny" - to bardziej adekwatne chyba.
Następnym szokiem dla mózgu-purysty była wszechobecna "rozmawialność" esemesowa, w której litery polskie giną, jak zagrożone gatunki roślin.
Swego czasu (dawnego) robiłam nastolatkom test znajomości słów.
Trzeba było dopisać jedną brakującą literę. Między innymi do wyrazu WLOT, w którym brakowało ostatniej litery, zatem w teście widoczne było "wlo_"
WIĘKSZOŚĆ uczniów wpisywała: WLOS
Na niedawnym, pięknym wyjeździe do ojczyzny Ronaldo Christiana, myłam zęby szczoteczką, o której teraz mówi się manualna, a kiedyś była po prostu szczoteczką do zębów.
Myję zatem i myję, i myję... I czekam, aż zapulsuje i da mi znać, że mycia koniec (!!!!!!!)
Myśli te wszystkie odżyły we mnie, gdy słuchałam ostatnio "Biesów" Dostojewskiego.
Dlaczego ich słuchałam, to sprawa inna, ale teraz nie o tym.
Rzecz dzieje się w Rosji carskiej, w roku 1870.
Otóż jest tam scena, w której jeden z bohaterów prowadzi swoją towarzyszkę przez ciemny dom, szukają kogoś, poruszają się wolno, po omacku. On w pewnym momencie mówi:
- Skręćmy tu, mam tam komórkę...
I co pomyślał mój nowoczesny mózg? Oczywiście, że ma tam w jakimś pomieszczeniu telefon i sobie nim przyświecą...
Maj spotkań, maj pocałunków, maj czerwonych tulipanów.
Maj wspomnień o błękitnych oczach, deszczów pod wspólną parasolką.
Maj składania życzeń, uścisków, uśmiechów i dobrych przeczuć.
Maj oczekiwania.
Wąchania konwalii.
Tulenia, huśtania, śpiewania kołysanek.
Maj pochodów, narcyzów, matur, kasztanów i dmuchawców.
Maj, słodki maj.
Dzisiejszy dzień pierwszy, dzień świętowania, spędziłam trochę na pracy, a trochę na niepracy.
Skończyłam pisać opowieść o Mikusiu Mikule z Fabryki, która to opowieść może zdobędzie dla siebie kaskę na kolejną realizację kukiełkowego projektu. Startujemy w konkursie miejskiego programu mikrograntów.
To było pracą.
W ramach niepracy i świętowania wybrałam się na spacer kijowy.
Inni też wyszli świętować.
Tych z kijami było niewielu.
Znacznie więcej tych na rowerach.
Dużo tych z dziećmi - w wózkach, na hulajnogach, rolkach, z piłkami, balonami i lodami.
A najwięcej tych z grillami.
Na których leżały tłuste kiełbasy, I karczki. I kaszanki.
Grille dymiły, a mięsiwa skwierczały.
Przed kibelkiem za 2 złote uformowała się karna kolejka.
(Naliczyłam osób siedemnaście)
Ale fajnie było.
Wróciłam do domu przez sklep typu "Żabka" , gdzie zakupiłam sobie loda Magnum oraz piwo Żywiec (duże, bo małych nie było)
W domu nakarmiłam miauczące stworzenia (nie kiełbasą), zjadłam loda i popiłam piwem Żywiec (dużym całkiem) i poczułam się całkiem świątecznie zrelaksowana.
"powszechna interpretacja mówi, że zielony symbolizuje nadzieję,
natomiast czerwony – krew przelaną przez tych, którzy bronią państwa"
1. W Portugalii, tak jak w Hiszpanii, w starych domach nie ma kaloryferów. Grube mury trzymają temperaturę i nawet w ciepłe dni w mieszkaniach jest zimno. Na lizbońskiej kwaterze były pakiecie dwa grzejniki elektryczne. W Porto dopiero drugiego dnia odkryliśmy, że można dogrzewać klimatyzacją.
2. W oknach raczej nie ma firanek. Są za to grube rolety, albo drewniane okiennice, które robią absolutną ciemność w nocy.
3. Oprócz wąskich schodów, są wąskie korytarzyki w mieszkaniach, wąskie uliczki, w które czasami można wjechać tylko rowerem, albo motocyklem. Niskie drzwi. Małe wanny.
Może wynika to z tego, że:
4. Portugalczycy są w większości niscy, szczególnie ci ze starszych roczników. Zarówno kobiety jak i mężczyźni. Często czułam się wśród nich duża!
5. Na obrzeżach Porto, przy plaży Matosinhos, faluje i powiewa olbrzymia instalacja zaprojektowana przez amerykańską plastyczkę Janet Echelman. "Rzeźba" składa się z 36-ciu sieci rybackich, specjalnie plecionych.
6. Jest tam dużo kotów. Pańskich i bezpańskich. na ulicach widzieliśmy poustawiane różne budki i domki kocie, miseczki z jedzeniem i wodą.
"Powitalny " kot lizboński - zrobiony z odpadów, w pobliżu dworca kolejowego
7. Większość ulic pokryta jest kostką brukową. Ładnie wygląda, w czasie deszczu jest niebezpiecznie śliska i w ekspresowym tempie niszczy podeszwy butów.
8. W Porto znajduje się
jedna z najpiękniejszych księgarni świata. Kolejki w oczekiwaniu na
wstęp są nawet dłuższe niż do żółtego tramwaju. Więc nie weszliśmy do
niej, ale byliśmy w innej świetnej księgarni na terenie LX Factory w
Lizbonie.
"LX Factory to interdyscyplinarna przestrzeń w Lizbonie, w dzielnicy
Alcantara (pod mostem 25 Kwietnia), w której na jednej przestrzeni
spotkać można różnego rodzaju działania artystyczne i artystów (od
street art po szeroko rozumianą sztukę współczesną), desginerów i ich
pracownie oraz sklepy, przestrzeń coworkingową,w której spotkać można
cyfrowych nomadów z całego świata, smaczne kawiarnie, modne restauracje,
niebanalne bary."
Brzmi, jak opowieść o łódzkim Piotrkowska OFF? Takie właśnie jest.
LX Factory powstała na terenie dawnego kompleksu fabrycznego.
9. Mimo działającej sygnalizacji świetlnej na ulicach miast większość pieszych jej nie przestrzega.
Przechodzenie przez ulicę przy czerwonym świetle, to prawie norma
10. W Portugalii znajdziemy najdłuższy most w całej Europie. Zlokalizowany
jest on na obrzeżach Lizbony i ma aż 17 kilometrów
długości. Jest to most nad Tagiem.
Fascynujące jest to, że początek mostu "zakotwiczony" jest głęboko w mieście i wisi nad ulicami.
11. Herbatę pije się tu na bolący brzuch. Powszechnie pije się kawę. I wodę oczywiście.
12. Narodowym symbolem Portugalii jest kogut z Barcelos, o którym opowiada legenda.
"Podobno pewnego dnia w miejscowości Barcelos oskarżono przyjezdnego pielgrzyma o poważne przestępstwo.
Ponoć skazano go na śmierć przez powieszenie na szubienicy.
Pielgrzym, doprowadzony przed oblicze pałaszującego kolację sędziego, powiedział:
– Jestem niewinny i w dowód mojej niewinności leżący tu upieczony kogut zapieje wraz z nadejściem świtu.
Zwyciężył przesąd, sędzia nie tknął koguta. Tego dnia pielgrzyma nie powieszono.
Rano kogutowi zaczęły rosnąć pióra, po czym wstał i głośno zapiał.
Mówi się, że od tamtej pory Portugalczycy wierzą w cuda."
Bo też cuda się zdarzają. W przeciwnym wypadku nie poleciałabym do Portugalii :)