Poranna kawa
z "Sagradą" w tle
...czyli
BARCELONA - dzień trzeci
Bilety mamy na 10:45. Jak do teatru.
W oczekiwaniu, przysiadamy na barcelońską kawę i, tym razem zabrane z domu, croissanty.
Czytam w przewodniku o Gaudim. Do tej pory wiedziałam o nim tylko tyle, że kiedyś żył i coś tworzył.
Czytam, że "miał skłonność do wykraczania poza normy i schematy". No cóż, to chyba za skromnie powiedziane.
Kościołowi Sagrada Familia Gaudi poświęcił 40 lat życia. Przez ostatnie 18 lat mieszkał w szopie na terenie budowy, a kiedy już wydał swój cały majątek na realizację projektu, zaczął żebrać, chodząc od drzwi do drzwi i zbierając fundusze na dalszą budowę.
Jak wiadomo, prace budowlane trwają do dziś i na razie prognozy na ukończenie dotyczą roku 2026, czyli stulecia śmierci Gaudiego.
Tylko te informacje sprawiają, że trudno mi wszystko ogarnąć rozumem.
Nadchodzi Godzina Wejścia.
Wejście znajduje się od strony Fasady Narodzenia.
Wchodzimy i to rzeczywiście jest TEATR
W obszernych informacjach o Gaudim i jego twórczości czytamy, że architekt zawsze inspirował się przyrodą, pilnie studiował konstrukcje budowy roślin i zwierząt - kłosów, muszli, konarów, pni, korzeni, skrzydeł...
Cytat z Gaudiego:
" Na świecie nie wymyślono niczego nowego.
Wszystkie nasze odkrycia są jedynie
odnajdywaniem tego, co przed naszymi
oczami umieścił Bóg. Muchy posiadały
zdolność latania na długo przed tym, jak
człowiek skonstruował pierwszy samolot."
Jedyne słowo, jakie mi przychodzi do głowy, kiedy chodzę jak w transie pod 40-sto metrowymi nawami, to GENIUSZ!
Kawałek nawy jest odgrodzony. Wpuszczają tylko tych, którzy chcą się pomodlić, nie wolno robić zdjęć ani filmów. Wchodzę. Kilka rzędów ławek, w nich tylko dwie osoby.
Klękam przed wiszącym na krzyżu Chrystusem, bo nie chcę mieć przed sobą nikogo więcej.
Czy się modlę? Nie wiem. Tylko płaczę.
Na dole, w krypcie odbywa się msza.
Przystajemy na chwilę. Nieoczekiwanie wyrasta przed nami ksiądz, który obficie kropiąc wodą błogosławi wiernych.
Odbieram to pozytywnie, może to jednak ma znaczenie...
Odbieram to pozytywnie, może to jednak ma znaczenie...
Sagrada Familia nie jest skończona. Ostatecznie ma wyglądać tak:
Zbudowany dla rodziny Batlló - Casa Batlló.
Znaleźć w tym budynku linie proste jest trudno.
Znaleźć w tym budynku linie proste jest trudno.
Wszystko faluje, łamie się, mieni, zaprzecza konwencjom.
Wszystko przepełnione światłem, kolorem, dbałością o każdy szczegół.
I wszystko to powstało w wyobraźni pewnego Katalończyka pod koniec XIX wieku.
Nasyceni Gaudim wychodzimy na słońce. Pora na obiad.
Syn chciałby zaproponować coś ciekawego. Ale jest niedziela, w dodatku święto, Zesłanie Ducha Świętego, czyli Zielone Świątki. Niektóre lokale pozostają zamknięte.
Lądujemy wreszcie w jakiejś knajpce, gdzie serwują nam cannelloni i ravioli. Smaczne. Pan kelner pyta mnie, czy jestem Rosjanką, a ja nieopatrznie przytakuję.
- Na zdarowie! - mówi i cieszy się, że potrafi się porozumieć.
- Spasiba - odpowiadam wobec tego.
Wszyscy się cieszymy, choć każdy z czego innego.
W drodze powrotnej zawadzamy jeszcze o Barri Gotic.
Tu już nie jest przestronnie. Uliczki są wąskie, ciemne, kręte, stare. Średniowieczne.
Ludzie jakby mniej się spieszą, przysiadają na murkach, karmią gołębie. Piją piwo w barach.
O bruk stukają końskie kopyta, ktoś zafundował sobie przejażdżkę dorożką.
A my schodzimy do metra, które jak ogromna ośmiornica wyleguje się pod ziemią na różnych poziomach.
Ludzie wędrują we wszystkie strony, w górę, w dół, długimi tunelami, krótkimi przejściami, windami.
Pociągi jeżdżą często, nadjeżdżają poprzedzane delikatną melodyjką.
Perony szersze, niż w Rzymie nie grożą klaustrofobią.
W wielu miejscach spotykamy muzykujących na różnych instrumentach, a podobno trzeba mieć na to zezwolenie i popisać się przedtem przed specjalną komisją! Przyjemna atmosfera.
Ale, gdy w którymś z przejść słyszę nad sobą dudnienie wagonów, chcę jak najszybciej wyjść na powierzchnię. Wrócić do domu i na nagrzanym balkonie wypić kubek herbaty w towarzystwie uschniętej róży.
Przemyślenia niedzielne:
- świat jest tam, gdzie jestem ja
- skoro ja dzisiaj spotkałam się z Gaudim, to kto za sto lat spotka się ze mną?
Syn chciałby zaproponować coś ciekawego. Ale jest niedziela, w dodatku święto, Zesłanie Ducha Świętego, czyli Zielone Świątki. Niektóre lokale pozostają zamknięte.
Lądujemy wreszcie w jakiejś knajpce, gdzie serwują nam cannelloni i ravioli. Smaczne. Pan kelner pyta mnie, czy jestem Rosjanką, a ja nieopatrznie przytakuję.
- Na zdarowie! - mówi i cieszy się, że potrafi się porozumieć.
- Spasiba - odpowiadam wobec tego.
Wszyscy się cieszymy, choć każdy z czego innego.
W drodze powrotnej zawadzamy jeszcze o Barri Gotic.
Tu już nie jest przestronnie. Uliczki są wąskie, ciemne, kręte, stare. Średniowieczne.
Ludzie jakby mniej się spieszą, przysiadają na murkach, karmią gołębie. Piją piwo w barach.
O bruk stukają końskie kopyta, ktoś zafundował sobie przejażdżkę dorożką.
A my schodzimy do metra, które jak ogromna ośmiornica wyleguje się pod ziemią na różnych poziomach.
Ludzie wędrują we wszystkie strony, w górę, w dół, długimi tunelami, krótkimi przejściami, windami.
Pociągi jeżdżą często, nadjeżdżają poprzedzane delikatną melodyjką.
Perony szersze, niż w Rzymie nie grożą klaustrofobią.
W wielu miejscach spotykamy muzykujących na różnych instrumentach, a podobno trzeba mieć na to zezwolenie i popisać się przedtem przed specjalną komisją! Przyjemna atmosfera.
Ale, gdy w którymś z przejść słyszę nad sobą dudnienie wagonów, chcę jak najszybciej wyjść na powierzchnię. Wrócić do domu i na nagrzanym balkonie wypić kubek herbaty w towarzystwie uschniętej róży.
Przemyślenia niedzielne:
- świat jest tam, gdzie jestem ja
- skoro ja dzisiaj spotkałam się z Gaudim, to kto za sto lat spotka się ze mną?
2 komentarze:
Czekałam, czekałam, żeby przeczytać, a nie wiem, jak skomentować.
Robi wrażenie to wszystko.
Robi, robi. Aż nie sposób opowiedzieć.
Prześlij komentarz