Opactwo Matki Bożej w Montserrat – męski klasztor benedyktyński położony w masywie górskim Montserrat, w Katalonii, 40 km na północny zachód od Barcelony
Znany z kultu figury Matki Boskiej, tzw. "Czarnulki" (La Moreneta).
Usytuowany jest na zlepieńcowych formacjach skalnych, w trzech czwartych drogi na szczyt, ok. 1000 m n.p.m.
Drugi co do ważności, zaraz po Santiago de Compostela
ośrodek pielgrzymkowy w Hiszpanii i ośrodek nacjonalizmu katalońskiego.
Malownicza góra na której znajduje się klasztor jest najwyżej położonym
miejscem na równinie katalońskiej i z tego powodu była odwiedzana przez
ludzi chcących zobaczyć z jej szczytu wschód słońca.
Ze szczytu widać
całą Katalonię.
- Czy na pewno chcemy tam jechać? - zapytałam
- To niedaleko! - zaoponował Syn.- A widoki są ładne.
Ruszamy z domu o 9.45
Najpierw tylko kilka przystanków metrem, linią czerwoną L1.
No, kilkanaście.
Do stacji Pl. Espanya.
20 minut? Albo 30.
Pociąg o 10.36 do stacji Monistrol de Montserrat.
Przesiadka na Cremallera, pojezd zubczatoj, żelieznoj dorogi, a po polskiemu, kolej zębata, czyli jak wytłumaczył Syn, "na takiej szynie, jak suwak błyskawiczny"
- Nie boję się - mówi Mała M.- Autobusem bym się bała, bo może się przewrócić, a ta kolejka przyczepiona jest.
No, chyba!
Jedziemy, a przez okno widzę na zakręcie pierwszy wagonik, który toczy się tuż nad przepaścią!
AAAAAA!!!!!
Całkiem szybko, o 12.08 jesteśmy na górze.
A tam...
Cóż, wszyscy (wszyscy, wszyscy, wszyscy, dużo nas!!!) chcieli zobaczyć te ładne widoki.
Bo widoki oszałamiają.!!!!!!
Ogląda je MNÓSTWO ludzi.
Wszędzie kawiarenki i sklepy z pamiątkami.
Restauracja. Bar. Lody. Stragany.
Idziemy napić się kawy.
Na tarasie.
- Zrób mi zdjęcie - mówię do Syna. - Żeby był dowód!
No, to robi.
Idziemy potem do katedry.
"Sczerniała od palonych przez setki lat świec figura Matki Boskiej
znajduje się w niszy, nad ołtarzem głównym bazyliki.
Klasztor jest odwiedzany
przez turystów, pielgrzymów i młode małżeństwa proszące o pomyślność
dla związku."
Kolejka chętnych do obejrzenia z bliska "Czarnulki" ciągnie się przez kilkadziesiąt metrów.
Z dołu, w środku katedry też ją widać.
Patrzę, jak ludzie klękają na dwie, trzy sekundy i robią miejsce następnym. Na ten jeden moment musieli czekać mniej więcej dwie godziny.
Cóż, wiara czyni cuda.
O tym akurat, jestem też przekonana.
Obok katedry, w kamiennych niszach palą się setki zniczy.
Można je kupić za 2 lub 3 euro, są w różnych rozmiarach i czterech różnych kolorach.
Naprzeciwko poustawiano przezornie automaty do rozmieniania banknotów na drobne.
Przy każdej niszy wmurowana w ścianę jakby mozaika, każda z innym obrazkiem i inną intencją.
Ładne.
Wchodzimy jeszcze trochę pod górę, ale po 15 minutach mam dość.
Schody ciągną się bez końca.
W drodze powrotnej (Cremallera, pociąg na plac Espanya, metro do Sant Andreu) trochę mniej ludzi.
Słońce powoli zachodzi.
Kończy się sobota.