Wróciłam.
Kiedy patrzę hen, za siebie...
Wydaje się, że podróż, to nieustanne czekanie.
Żeby tramwaj/pociąg wreszcie nadjechał/ruszył.
Żeby kolejny pociąg/autobus nadjechał/odjechał.
Żeby pojawiła się informacja o tym, przez którą bramkę będą wypuszczać.
Żeby bramkę otworzyli.
Żeby kolejka do bramki ruszyła z miejsca.
Żeby samolot wystartował.
A kolejny pociąg przyjechał.
I odjechał.
I jeszcze jeden pociąg.
I tramwaj.
I autobus.
No, ale w końcu się dociera!
Znajomy (już!) dworzec, znajomy (!) placyk, znajomy wykusz z oświetlonym oknem, na pierwszym piętrze.
Mała M. czekała z zupą.
Pieczarkową.
Piernik Kot czmychnął. Ale tylko na chwilę.
I mogłam wreszcie odpocząć, w Barcelonie, na ulicy
Carrer del Cinca.
(Cinca, to rzeka w Hiszpanii.)
I! Uwaga! Relacje będą następować!
2 komentarze:
Nie mogłam się doczekać! :-)
Uwielbiam jak piszesz Mała M :-)
Czekajcie, a będzie Wam dane!:):):)
Prześlij komentarz