Sitges – małe miasto i kąpielisko morskie w Hiszpanii, na Costa del Garraf, w regionie autonomicznym Katalonii, położone około 35 km na południowy zachód od Barcelony.
Pojechaliśmy pociągiem, z małą przesiadką z metra na stacji Sants.
Po drodze graliśmy w "najgłupszą grę świata", czyli wymyślanie słów na wylosowaną literę.
Gra właściwie nie jest grą, bo nikt w niej nie wygrywa ani nie przegrywa.
Za to angażuje rozum i odciąga myśli od marudzenia i bezustannego pytania: "kiedy wysiadamy?".
Sitges powitało nas deszczem (no, deszczykiem) i wiatrem.
Wiało mocno.
Palmy kołysały się, jak wysokie maszty na wzburzonym morzu.
Co jakiś czas spadały pod nogi gałęzie i kuliste kwiatki platanów.
Gdzieś trzaskały przewrócone doniczki.
Platanowy pył tworzył małe żółtozielone tornada.
Fruwały serwetki, porwane z restauracyjnych stolików.
Piach z plaży sypał w oczy i zgrzytał w zębach
Turyści i nie-turyści niewiele sobie z tego robili.
Widocznie Sitges tak ma.
Plaża, na której mieliśmy się ewentualnie opalać i budować zamki z piasku, zniknęła pod szalejącymi bałwanami.
Plaża i kawałek "przyplaży".
Kilka zalanych przejść odgrodzono białą taśmą, co wcale nie powstrzymywało niektórych przechodniów, ani tym bardziej rozhuśtanego morza.
Pozostało nam łapanie wiatru we włosy i uciekanie przed rozbryzgująca się wodą.
Niektórym się udawało.
A niektórym nie!
Ale dostaliśmy za to świetną "miejscówkę"!
Trzy pokoje z pięknym salonem i nowoczesnym aneksem kuchennym.
Z wielką łazienką.
Z balkonem.
Na pierwszym piętrze.
Z windą.
Z wielkim telewizorem.
I z wolnym WiFi!
W sobotę wyruszyliśmy na zaplanowaną przez Syna wycieczkę do winiarni.
Pół godziny autobusem i jeszcze 10 minut zdobytą brawurowo przez Małą M. taksówką, po zboczach porośniętych krzewami winorośli, drogą pełną zakrętów...
Wyobrażałam sobie winiarnię, jako piwnicę pełną wielkich beczek z kranikami i pękatych gąsiorów z winem.
Tymczasem urocza przewodniczka Bianka powiodła nas do hali produkcyjnej z gigantycznymi, metalowymi zbiornikami i wyciskarką przypominającą monstrualną maszynkę do mielenia mięsa.
Kilka metrów pod ziemią, w mrocznych i zimnych piwnicach, w towarzystwie zwisających z sufitu porostów i gęstych pajęczyn, spały tysiące butelek z winem.
Imponujące!
Na koniec jeszcze degustacja szampana.
- Ty się chyba upiłaś, babcia!
To była bardzo miła wycieczka!