Rzymska mewa.
Od jakiegoś czasu obserwuję wiosną wędrowne sokoły.
Wszędobylscy ludzie zamontowali kamery w gniazdach i bezwstydnie naruszają mir domowy dzikich ptaków.
Sokoły przylatują oddzielnie, sokół i sokolica.
Ale do tego samego gniazda, zwykle te same dwa.
Takie wierne. Gniazdu.
Potem przez pięć tygodni samica grzeje jajka.
Siedzi cierpliwie, z poświęceniem.
Samiec zrobił swoje i fruwa.
Czasem się zamieniają na trochę, żeby ona mogła lecieć coś przekąsić.
Młode po wykluciu są strasznie żarłoczne.
No, i jeszcze wymagają ciepła, więc robota dla dwojga.
Wykarmić i utrzymać przy życiu.
Po kolejnych sześciu tygodniach arrivederci bambini - wszyscy fruną w swoją stronę.
Bez sentymentów.
Bez zobowiązań.
Na równych prawach.
Umiesz fruwać, to fruwaj!
Jedenaście tygodni, czyli mniej więcej jedna piąta roku.
Czasami chciałabym być jak ptak.
Może nawet drapieżny.