Kiedy jakiś czas temu poznałam T., spowijała ją szarość, okraszona niekiedy spinką we włosach.
Nie wiedziałam, że jest chora.
Przy którymś spotkaniu zachwyciłam się jakimś ciuchem, który nagle wyłowił mi ją z tej szarej magmy.
T. rozkwitła nagle uśmiechem.
Się zaczęło.
T. ma szafy pełne skarbów wypatrzonych w second handach.
Półki torebek, kapeluszy, pasków, bucików, szali, wdzianek, okryć letnich i zimowych.
Na zimę czapki uszanki, czapki pilotki, papachy, baranice, na lato kapelusze.
Z każdym moim zachwytem nad kolejnym cudeńkiem z jej szafy, T. nabierała kolorów. Jak drożdżowa babka rumieniąca się w głębi ciepłego pieca.
Wczoraj miała zieloną torebkę dobraną do zielonego paska, przedwczoraj czerwoną do czerwonych sandałków.
Niedawno wielką , kolorową shopperkę.
- Ile ty masz tych torebek? - pytam, bo ja ciągle z jedną.
- Dużo!- śmieje się.
A mnie się bardzo podoba, gdy T. się śmieje. Robią jej się wtedy piękne zmarszczki na policzkach.
T. chciała zostać malarką, ale w czasach, gdy wybierałyśmy naszą przyszłość, preferowano raczej karierę "Żeny za pultem".
Artystki były"ze spalonego teatru"
Ale Artystki nie wygoni się z duszy .
T. rysuje, szyje, dzierga, lepi, ozdabia i wymyśla coś z niczego. Potrafi naprawić buty, wytapetować ściany i odnowić szafki w kuchni
Zagra smoka, psa i Strasznego Potwora.
Na zabawie z dziećmi pozwoliła sobie namalować na twarzy motyla.
T. jest chora.
Choroba, która ją dopadła atakuje podstępnie, z wielu stron i zachłannie. Boleśnie.
Gdy ból przychodzi, T., jak sama mówi, "chodzi po ścianach". Albo leży, bo nie może się ruszyć.
Ale potem znowu jest lepiej. T. zakłada swoje największe kolczyki i bluzkę odsłaniającą jej szczupłe ramiona. Dzwoni bransoletkami.
- Jesteś zaprzeczeniem obrazu osoby chorej! - mówię jej.
- A co, mam usiąść i płakać? - znowu śmieje się zaraźliwie.
Hm.
Niektórzy siadają.