![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiy5D1W6ZTKRGi5pM2hAX0aStt8MJRtbl8OFFKbJiBo9_eN0eCFNQmbs0F13F2q84Vl-z7DXnX1f2wXZ_9It1RGp9mkFBPMMGB2yh_JTsiifOcXv1Hq_pW-IKjaUILbrTGtbrhMYeg2oyQ/s320/31e1020190ffe6c5.jpg)
Najpierw oczywiście był Karol. Już o nim pisałam.
Podobał mi się też, bardzo przystojny, wysoki pomocnik krawca Chudzika. Zakochałam się w nim, kiedy wnosił mnie na czwarte piętro, gdy przewróciłam się na podwórku i okropnie zdarłam sobie skórę z kolan.
Na długo i beznadziejnie zakochałam się, mniej więcej w wieku 10 lat, w Zenku, przyjacielu Jurka.
Zenek mieszkał piętro niżej. Za każdym razem, gdy wracałam do domu, moje serce drżało w okolicach drugiego piętra. A nuż go zobaczę...! Nie mam pojęcia, dlaczego tak mi zapadł w serce Zenek. Nie był ani przystojny ani ładny. Miał ślad po rozszczepie wargi, utykał na jedną nogę po chorobie, którą przeszedł w dzieciństwie. Chyba znowu zadziałał schemat:"lgnę do chorych i biednych". Platoniczne uczucie do Zenka trwało bardzo długo, dając co jakiś czas pierwszeństwo jakiemuś innemu, a potem znowu wychylało się na świat.
W podstawówce był oczywiście Maciek i inni...
W liceum miałam bardzo zawężone pole "manewrów miłosnych".
Większość chłopaków znałam z widzenia.
Do liceum, do równoległych klas, chodzili też ze mną Maciek i Andrzej Z. ,ale do Andrzeja czułam już tylko sympatię czysto koleżeńską. Czasami wracaliśmy razem ze szkoły.
W drugiej klasie całkiem nieoczekiwanie zadurzyłam się w chłopaku z klasy rok niżej. Nawet nie wiedziałam, jak ma na imię. Czasami spotykałam go w drodze do szkoły. Czasem na przerwie. Znowu blondyn w okularach. Nic o nim nie wiedziałam. A serce głupie wyprawiało harce. Rok później całkiem nieoczekiwanie się "odkochałam". I już.
Jakoś do matury miałam spokój.
Na psychologii, na naszym roku było sześciu (!) facetów. I 44 baby.
Wysoki, chudy Waldek, na którego mówiło się "hrabia Valdi".
Chodził w olbrzymich, kolorowych swetrach albo wojskowych kurtkach i nosił hippisowskie, długie, kręcone blond włosy.
Milczący, trochę jakby wycofany, Wiesiek, po szkole muzycznej.
Pryszczaty, wielki Marek, który był przedmiotem częstych kpin (nie z powodu pryszczy, raczej małej lotności).
Nieśmiały Darek, który doszedł do nas trochę później, przeniesiony z jakieś innej uczelni (WAM-u albo WAT-u) z powodu kontuzji (nie wiem, jakiej). Szalony Bogdan, niespełniony aktor.
No i Krzysiek!
Krzysiek, którego uśmiech i spojrzenie urzekły mnie na długie lata.
Krzysiek był szczupły, niewysoki. Był wodniakiem, płynął na żaglowcu na paradę w Nowym Jorku i opowiadał o tym bez zadęcia, dowcipnie, lekko. Podejrzewam, że nie ja jedna zakochana byłam w Krzyśku.
On niestety, długo i ostatecznie bez wzajemności zabiegał o Ewę M.
Po latach spotkałam go w instytucie, którego jest kierownikiem. Uśmiechnął się uroczo.
"Basia! Sto lat się nie widzieliśmy!"
Wymiękłam! Pamiętał mnie! Rozpoznał! Nic więcej nie było mi potrzebne do szczęścia! Cóż, stara miłość nie rdzewieje....:))) Nawet miłość czysto platoniczna.
W międzyczasie, bardziej namacalnie pojawił się Rysiek, którego Iwonka zaprosiła dla mnie na Sylwestra.
W nocy wracaliśmy zaśnieżoną ulicą. Szliśmy kawał drogi pieszo, autobusy jeździły rzadko. Wziął moją dłoń i schował do swojej kieszeni.
To był bardzo intymny gest.
Gadaliśmy przez trzy przystanki. Na kolejnym postanowiliśmy poczekać na nocny autobus.
Ogarnął mnie ramionami, bo trochę dygotałam z zimna.
A może też z emocji:)
Wtedy mnie pocałował. To był pierwszy taki prawdziwy pocałunek w moim życiu.
Pamiętam, że pomyślałam wtedy ze zdziwieniem: "tak się ludzie całują?"
O ile pamiętam, nie całowaliśmy się już nigdy więcej.
Podobał mi się też, bardzo przystojny, wysoki pomocnik krawca Chudzika. Zakochałam się w nim, kiedy wnosił mnie na czwarte piętro, gdy przewróciłam się na podwórku i okropnie zdarłam sobie skórę z kolan.
Na długo i beznadziejnie zakochałam się, mniej więcej w wieku 10 lat, w Zenku, przyjacielu Jurka.
Zenek mieszkał piętro niżej. Za każdym razem, gdy wracałam do domu, moje serce drżało w okolicach drugiego piętra. A nuż go zobaczę...! Nie mam pojęcia, dlaczego tak mi zapadł w serce Zenek. Nie był ani przystojny ani ładny. Miał ślad po rozszczepie wargi, utykał na jedną nogę po chorobie, którą przeszedł w dzieciństwie. Chyba znowu zadziałał schemat:"lgnę do chorych i biednych". Platoniczne uczucie do Zenka trwało bardzo długo, dając co jakiś czas pierwszeństwo jakiemuś innemu, a potem znowu wychylało się na świat.
W podstawówce był oczywiście Maciek i inni...
W liceum miałam bardzo zawężone pole "manewrów miłosnych".
Większość chłopaków znałam z widzenia.
Do liceum, do równoległych klas, chodzili też ze mną Maciek i Andrzej Z. ,ale do Andrzeja czułam już tylko sympatię czysto koleżeńską. Czasami wracaliśmy razem ze szkoły.
W drugiej klasie całkiem nieoczekiwanie zadurzyłam się w chłopaku z klasy rok niżej. Nawet nie wiedziałam, jak ma na imię. Czasami spotykałam go w drodze do szkoły. Czasem na przerwie. Znowu blondyn w okularach. Nic o nim nie wiedziałam. A serce głupie wyprawiało harce. Rok później całkiem nieoczekiwanie się "odkochałam". I już.
Jakoś do matury miałam spokój.
Na psychologii, na naszym roku było sześciu (!) facetów. I 44 baby.
Wysoki, chudy Waldek, na którego mówiło się "hrabia Valdi".
Chodził w olbrzymich, kolorowych swetrach albo wojskowych kurtkach i nosił hippisowskie, długie, kręcone blond włosy.
Milczący, trochę jakby wycofany, Wiesiek, po szkole muzycznej.
Pryszczaty, wielki Marek, który był przedmiotem częstych kpin (nie z powodu pryszczy, raczej małej lotności).
Nieśmiały Darek, który doszedł do nas trochę później, przeniesiony z jakieś innej uczelni (WAM-u albo WAT-u) z powodu kontuzji (nie wiem, jakiej). Szalony Bogdan, niespełniony aktor.
No i Krzysiek!
Krzysiek, którego uśmiech i spojrzenie urzekły mnie na długie lata.
Krzysiek był szczupły, niewysoki. Był wodniakiem, płynął na żaglowcu na paradę w Nowym Jorku i opowiadał o tym bez zadęcia, dowcipnie, lekko. Podejrzewam, że nie ja jedna zakochana byłam w Krzyśku.
On niestety, długo i ostatecznie bez wzajemności zabiegał o Ewę M.
Po latach spotkałam go w instytucie, którego jest kierownikiem. Uśmiechnął się uroczo.
"Basia! Sto lat się nie widzieliśmy!"
Wymiękłam! Pamiętał mnie! Rozpoznał! Nic więcej nie było mi potrzebne do szczęścia! Cóż, stara miłość nie rdzewieje....:))) Nawet miłość czysto platoniczna.
W międzyczasie, bardziej namacalnie pojawił się Rysiek, którego Iwonka zaprosiła dla mnie na Sylwestra.
W nocy wracaliśmy zaśnieżoną ulicą. Szliśmy kawał drogi pieszo, autobusy jeździły rzadko. Wziął moją dłoń i schował do swojej kieszeni.
To był bardzo intymny gest.
Gadaliśmy przez trzy przystanki. Na kolejnym postanowiliśmy poczekać na nocny autobus.
Ogarnął mnie ramionami, bo trochę dygotałam z zimna.
A może też z emocji:)
Wtedy mnie pocałował. To był pierwszy taki prawdziwy pocałunek w moim życiu.
Pamiętam, że pomyślałam wtedy ze zdziwieniem: "tak się ludzie całują?"
O ile pamiętam, nie całowaliśmy się już nigdy więcej.
3 komentarze:
Hrabia Valdi:-D Ha,ha,ha:-) Dla nas tylko Waldek:-p Duże swetry zamienił na sztruksowe marynarki, ale widać, że kiedyś był hippie;-p
A Krzysio, to oczywiście znany dość Krzysztof K., tak? Muszę przyznać, że uśmiech ma ładny;-)
A skąd ty wiesz, jaki uśmiech ma Krzysztof K.?
Ha:-) Przecież jeśli to ten Krzysztof K. to widziałam zdjęcie jakieś gdzieś. Nie pamiętam gdzie i kiedy, ale wiem jak on wygląda:-)
Prześlij komentarz