Melka u lekarza po raz drugi.
Akcja chwytania do kontenera nieco sprawniejsza.
Ze strachu znowu się posikała. Kwestie sprzątania kocich wydalin mam na szczęście opanowaną.
W gabinecie akcja pakowania w kocie "dyby" już nie obeszła się bez strat w ludziach. Melka w obronie własnego życia odwróciła głowę, którą chciałam miłośnie przytrzymać i zatopiła pozostałe jej kły w moim nadgarstku.
Krew się lała. Lekarz rzucił okiem i powiedział:
- Sądząc po kolorze, to z żyły...
Nie porzucił swojej pacjentki. Siła spokoju. Mną zajął się po dobrej chwili. Owinął mi przegub zielonkawym plastrem dla zwierzaków.
- Do wesela się zagoi - pocieszył. - Tylko niech pani tego nie zrywa zębami, bo gorzkie.
Ha, ha.!
Nieporadnie starałam się zetrzeć krew z podłogi. W efekcie zostały malownicze mazy.
Melka na stole płakała żałośnie. Przy pazurze kciuka zrobił się ropień. Dostała kolejny zastrzyk z antybiotykiem.
- Ona myśli, że to wszystko pani wina! - powiedział wesoło pan Doktor Wojtek.
W rzeczy samej. Może więc zasłużyłam na tę ranę, chociażby za brak pokory wobec Dzikiej Natury.
Pazurki przycięte.
Łapki obadane.
Niektóre zęby do wyrwania.
Zostajemy z nadzieją, że antybiotyk zadziała i nie będzie trzeba amputować Melce kciuka.
Płacimy.
Do widzenia się w środę.
- Bez obawy - powiedział Doktor Wojtek do następnej gromady ludzko-zwierzęcej wchodzącej po nas do gabinetu. - Na podłodze to ślady krwi człowieczej.
Sądzę, że powiedział to do kotów.
4 komentarze:
:-)
Dzielna jesteś!
Eee! Raczej nierozsądna.
Ja to bym od razu spróbowała, czy plaster aby na pewno gorzki. :)
Uwierzyłam na słowo!!
Prześlij komentarz