No, i już musiałam wracać!
- Zdążycie tym pociągiem o 10.24, ale może lepiej wyjść na wcześniejszy na wszelki wypadek - powiedział Syn, przed udaniem się do miejsca zarobkowania.
Wyszłyśmy wcześniej.
Do dworca rzut beretką, tuż za rogiem.
Na tablicy świetlnej widnieje, że pociąg do Aeroport odjedzie za 4 minuty. Dobra nasza.
Istotnie, po 4 minutach nadjeżdża pociąg z napisem Sant Celoni.
- To nie ten - mówi niepewnie Mała M.
Pociąg odjeżdża.
Z tablicy spada informacja o pociągu na lotnisko.
Po kilku minutach konsternacji okazuje się, że to jednak był "ten", tylko źle oznakowany.
"Wszelki wypadek"!
Pociągiem o 10.24 dojeżdżamy spokojnie do El Prat. Potem jeszcze lotniskowym autobusem na terminal 1.
Autobus jedzie i jedzie, jakby terminal 1 znajdował się w innej dzielnicy.
Wreszcie koniec.
Pożegnanie.
Odprawa bagażowa szybciutko - tylko bagaż podręczny, który nie waży nawet 7 kilo. Wkładam do plastikowej rynienki telefon, aparat, zegarek i czytnik. W foliowej torebce kilka "płynów"- żel do rąk, krople do nosa, perfumy, krem...
Bramka nie piszczy.
Jestem już "za granicą".
Terminal 1 jest długi, jak jelito cienkie.
W strefie B, skąd jest lot do Varsovia, bramki mają numery do 69.
Zatrzymuję się czujnie w połowie i czekam na komunikat o tej właściwej.
Bingo!
Odlatujemy z bramki numer 32.
Tym razem mam miejsce 19F- przy oknie. Nie lubię.
Pani z rzędu przede mną pyta, czy się z nią zamienię, bo chciałaby siedzieć przy mężu.
Ma środkowe miejsce.
Przy oknie nie lubię, ale pośrodku, między dwiema obcymi osobami, jeszcze mniej.
Poza tym przypomina mi się zalecenie, żeby o wszystkich zmianach miejsc informować personel pokładowy.
To ze względu na ewentualną identyfikację...
Myślę w popłochu, że jak zajmę jej miejsce, to zidentyfikują mnie jako żonę tego pana!
Pan jest dość młody i ma brodę, ale wcale mi się nie podoba!
- Nie - mruczę nieuprzejmie - zostanę tu gdzie jestem.
Ot, takie tam przemyślenia pasażerki samolotu...
Pani się chyba obraża na mnie, ale nie odpuszcza.
Po kilku szacher - macher z innymi, zasiada wreszcie obok męża.
Nie wiem, dlaczego jej tak zależało na tym. Przez całą prawie drogę Pan przysypia, a ona czyta Biegunów. Tylko w czasie startu widzę kątem oka, że ściska męża za rękę.
Nie wiem, kto komu dodaje otuchy.
Stewardesy w PLL LOT nie są takie śliczne, jak te w Wizz Air, które wyglądają, jak porcelanowe laleczki.
Te z LOT-u przywodzą raczej na myśl zmęczone życiem nauczycielki.
Roznoszą małe wafelki Prince Polo, wodę, herbatę i kawę.
Kanapkę można kupić. Oraz piwo, wino i wódeczkę.
Samolot i tym razem startuje z opóźnieniem gdyż, jak informuje pilot, "jest duży ruch powietrzny nad Europą"
Pod nami długi czas widzę morze. Potem szczyty Alp, takie śmiesznie nieduże z tej wysokości.
Nad Polską chmury, od góry wyglądają, jak spienione na kawie mleko. Zachodzące powoli słońce ostro wdziera się do wnętrza przez małe okienka.
Przez chwilę otacza nas mgła i robi się ciemno. Aż trudno uwierzyć, że słońce jest nad nami cały czas!
Rano z domu wyszłam w t-shircie, w Warszawie do pociągu ludzie wsiadają opatuleni w ciepłe kurtki, czapki i szale!
Witaj jesieni!!!!
3 komentarze:
No po to przecież się koło męża siada. Albo Brata. Albo Mamy... Żeby za rękę ściskać, mocno, mocno ;-)
Dlaczego nie lubisz orzy oknie?
Wolę nie widzieć, jak wysoko jestem.
Mam to samo :-D
Prześlij komentarz