I nadszedł ten czas, gdy Baranek wyruszył w drogę...
Podróż pierwsza: - Chojny-Parking w Warszawie
Jedziemy, jedziemy, jedziemy...
Wnuk już chętnie by coś zjadł, bo w podróży się je.
Paluszki, cukiereczki, batoniki, jabłuszko...
Za oknami jakieś pola.
Ciekawe, co to za miejscowość?
- O, właśnie się Łódź skończyła! - powiedziała Córka, wskazując na mijaną tablicę.
???????????????????????
Niejaki Mieczysław Wojnicki śpiewał ongiś:
"Nie dla nas sznur samochodów,
Niech dalej jadą wprost przed siebie..."
Niech dalej jadą wprost przed siebie..."
A te obok, na autostradzie A2, złośliwie ciągle dla nas.
Niekończące się sznury Tirów, wywrotek, betoniarek i samochodów chłodni.
Sznury innych aut slalomizujących pomiędzy powyższymi.
Niekończące się, monotonne i nudne ekrany akustyczne
Roboty drogowe.
Sznuro-korki i korko-sznurki.
Sznury innych aut slalomizujących pomiędzy powyższymi.
Niekończące się, monotonne i nudne ekrany akustyczne
Roboty drogowe.
Sznuro-korki i korko-sznurki.
Dojechaliśmy.
Wyrazy uznania dla Zięcia.
Podróż mała: parking - lotnisko Chopina, zawozi nas zgrabny busik.
Podróż jeszcze mniejsza: schodami w górę, schodami w dół.
Do baru MISA na zupę pomidorową.
Podróż przez bramkę przy kontroli bezpieczeństwa - piiiip!
Cofka.
Zapomniałam o bransoletce.
Drugi raz - piiip!
Klamra we włosach.
Pani celniczka zaprasza na macanie.
Wnukowi robią się okrągłe oczy.
Na szczęście nie jestem terrorystką.
Puszczają dalej.
No, i podróż największa.
Bilet, dowód, autobus, schodki, miejsce 7D.
Prawie trzy godziny w towarzystwie płaczących niemowlaków, paplających matek, korowodów do toalety, komunikatów od obsługi pokładowej, dzwonków od pasażerów, jeżdżących wózków z piciem, przekąskami, perfumami i zegarkami "tańszymi niż na ziemi".
Trochę turbulencji.
Zakręt nad wodami Morza Śródziemnego.
Lotnisko El Prat.
- Bam!- powiedział Michałek z fotela 7B.
Wylądowaliśmy.
Do baru MISA na zupę pomidorową.
Podróż przez bramkę przy kontroli bezpieczeństwa - piiiip!
Cofka.
Zapomniałam o bransoletce.
Drugi raz - piiip!
Klamra we włosach.
Pani celniczka zaprasza na macanie.
Wnukowi robią się okrągłe oczy.
Na szczęście nie jestem terrorystką.
Puszczają dalej.
No, i podróż największa.
Bilet, dowód, autobus, schodki, miejsce 7D.
Prawie trzy godziny w towarzystwie płaczących niemowlaków, paplających matek, korowodów do toalety, komunikatów od obsługi pokładowej, dzwonków od pasażerów, jeżdżących wózków z piciem, przekąskami, perfumami i zegarkami "tańszymi niż na ziemi".
Trochę turbulencji.
Zakręt nad wodami Morza Śródziemnego.
Lotnisko El Prat.
- Bam!- powiedział Michałek z fotela 7B.
Wylądowaliśmy.
4 komentarze:
Ta największa podróż jest milsza, gdy jest już tylko wspomnieniem ;-)
Ech, żeby jakiś superszybki i niedrogi pociąg do tej Barcelony od nas jeździł...
Ponaddźwiękowy!
Nie, wystarczyłoby, żeby jeździł tak szybko, jak airbus lata ;-) Jedyne 800km/h ;-)
Niezwykła historia :)) https://www.odlotowyparking.pl/
Prześlij komentarz