wtorek, 31 grudnia 2024

Znad kieliszka...

 

Piję wino pod moją choiną!

Mijałam dziś pewną panią, która przy pomocy cudu techniki, jakim jest telefonia komórkowa, składała życzenia noworoczne komuś po drugiej stronie aparatu odbiorczego. 

Nie wiem, czy miała ustawiony w telefonie tryb głośnomówiący, ale słyszałam osobę mieszkającą czy to w naszym mieście, czy to w Wąchocku, czy też może nawet i w Paryżu.

- Zdrówka, szczęścia i wszelkiej pomyślności -  pożyczyła pani drugiej pani. 

- I wzajemnie - odpowiedziała tamta i zapewne popłynęły zwyczajowe opowieści o tym, "co tam słychać", ale już nie towarzyszyłam tym historiom, bo podążałam ku innemu cudowi naszych czasów - paczkomatowi. 

Ponieważ mam skłonności do rozmyślań w trakcie przechadzek i dochodzenia do tego, co Córka nazywa "te twoje rozkminy", zaczęłam się zastanawiać, dlaczego, mimo tych wszystkich licznych życzeń zdrowia i wszelkiej pomyślności ciągle zdarzają się rzeczy niechciane, przykre, smutne, uciążliwe, a nawet (odpukać) tragiczne.

Czy to przewrotny los, złe fatum,  kulawa fortuna, czy sprawiedliwy Bóg, czy w co kto wierzy, sprawiają, że życzenia sobie, a życie sobie..?

Niektórzy twierdzą (i nawet w to wierzą), że wszystko zdarza się nam po coś.

Złamana ręka, to okazja do odpoczynku. 

Autobus uciekł, ale w następnym spotkałeś kolegę ze szkolnej ławki.

Zgubiłaś klucze, a wezwany ślusarz okazał się mężczyzną  na całe życie!

Hm...

Cóż, życzę Wam i sobie, żebyście jednak nie gubili kluczy i pamiętali o zakręcaniu wody przed wyjściem z domu. ( I gazu pod czajnikiem!)

Reszta spraw sama się jakoś ułoży.

Do siego!!!


piątek, 27 grudnia 2024

Spod choinki

 



Poniedziałek.

Choinka już ubrana. 

- Jaka dziwna...

- Taka  gruba.

- Gęsta.

- Za gęsta!

- Nie za gęsta.

- Idealna!


Gotowałam grzyby do kapusty i kapustę do grzybów.

Warzywa do sałatki. Ziemniaki do warzyw.

Lepiłam uszka - pięćdziesiąt cztery. 

Szorowałam łazienkę i kibel. Wyrzuciłam śmieci.

 

Wieczorem M. przywiózł kota Piernika.  Kotka Miśka się schowała.

CiągleZięć przywiózł Wnuka i NieWnuka. Oraz prezenty.

Było wesoło i głośno.

Jedliśmy makowiec. NieWnuk podkradał pierniczki i biegał podglądać koty ukryte po kątach.

Odjechali i zabrali prezenty pod ich choinkę.


Wtorek

Córka przyjechała rano, żeby upiec sernik.

Gotowałam kompot z suszu.

Siekałam warzywa na sałatkę. 

Karmiłam koty. Jeden jadł, drugi nie.

Szykowałam stół do wieczerzy. Sianko, obrus biały, talerzyki ze złoconym  brzegiem. 

Choinka jaśniała kolorowo.


Młodzi przywieźli śledzie, pierogi, chleb "z pieca" i inne manele.

Przybyło prezentów pod choinką.

- Za dużo tych prezentów!

- Nie ma gdzie stawiać...

- Ale opakowane ładnie! 


Potem jedliśmy długo i ze smakiem.

Było wesoło. Rodzinnie. Koty spały.

 

Prezenty trafione.

- Aaaa!!

- Cudne!

- Rękawiczki idealne.

- Skąd wiedziałaś???

- To nie ja, to Mikołaj. 


Środa 

- Kto to słyszał, żeby w święta  tak wcześnie wstawać!-

- To trauma z dzieciństwa!

- Śniadanie o dziewiątej!

M. zajechał przed blok o 8.58.

Znowu było wesoło. I smacznie.

Rozmawialiśmy o byciu celebrytą, byciu informatykiem i byciu taksówkarzem. Wachlarz tematów. 

 

Na obiad zjedliśmy resztę barszczu i resztę pierogów z kapustą.

Sernik prawie się skończył.

Pierniczki  pachniały miodowo i korzennie. 

Koty się bawiły.

Młodzi zabrali swoje manele i pojechali w kierunku Wielkopolski.

Zostałam w ciszy.


Czwartek

Zmywałam.

Zmywałam.

Zmywałam...

Koty się ganiały.

Na obiad miałam resztę kapusty.

Obejrzałam smutną komedię o świętach.

Zjadłam wszystkie  wiśnie w czekoladzie, które dostałam od Mikołaja.

Oba koty spały ze mną.


Piątek.

Po świętach.



A jak u was?


czwartek, 12 grudnia 2024

Mamy tę moc!



Moc pierwszej gwiazdki dała znać o sobie!

Przygotowania szły po iście grudniowym grudzie.

Najpierw się rozchorowała Ula.

Potem położyła się Teresa.

Na ostatniej (jednej z niewielu zresztą),  poniedziałkowej próbie rozkaszlała się Ania.

Wojtek, spec od światła i dźwięku, musiał zostać w domu i czekać na spóźniających się fachowców.

Warianty scenariusza zmieniały się kalejdoskopowo, żeby dostosować siły do zamiarów.

Lalek i stelaży nie miał kto zawieźć, więc kobiety emerytki, które żadnych wyzwań się nie boją, popakowały wszystko w torby i okazały się samowystarczalne.

We wtorek, w dzień premiery, Wiesi uciekł autobus, a Janeczka wysiadła na złym przystanku i zabłądziła.

Wojtek dalej czekał na fachowców i na przedstawienie nie dotarł.

Ewa   od rana jechała na Stoperanie. 

- I co, i co?- mógłby zapytać Tyczek, chudy duszek leśny.

- I nic - powiedziałby gruby Puciek- wyszło pięknie!

 

Właśnie tak!

Dzieci z różnych oddziałów  szpitala pediatrycznego i ich rodzice przybyli licznie. 

Dorośli klaskali.

Dzieci się śmiały i śpiewały z nami o śniegu, który pada, a dzwonki u sań dzwonią i dzwonią...

Ktoś uronił łzę wzruszenia.


Nikt nie zauważył, że część tekstu zaginęła w meandrach naszych stremowanych szarych komórek.

Sens opowiastki o mocy Dobra i mocy Serca pozostał.

Niech moc dalej będzie z nami!






 

 

niedziela, 8 grudnia 2024

Mikusiowo

O Mikusiu Mikule z Fabryki Kuleszy Kuleszaku było tu lata temu.

Można by rzec nawet "za górami, za lasami" , za morzami innych opowieści.

O Mikusiu, Misi, o Panu Poczcie i ich przyjaciołach z dziecięcego pokoju.

Mikuś, Misia i Pan Poczta ożyli na scenie teatrzyku "Seniorek".

Ze względów widowiskowych trochę zmienił się  ich image, ale to ciągle oni. Pan Poczta rządzi, Misia nadal sepleni a Mikuś uwielbia opowieści.

Seniorki zakochały się w nich tak samo, jak ongiś ich pierwsi opiekunowie.

Dzięki temu powstało przedstawienie, które pokazałyśmy już w kilku miejscach, a wczoraj w MSK Rondo. 

Mimo przeciwności złośliwego losu, dałyśmy radę.

Jest MOC!

 P.S. 

Bratowo, dzięki za pomoc!!!

sobota, 30 listopada 2024

Tamte lata, tamten czas...

 

(Przybyszewskiego 9)

 

Myślę sobie, o czym by tu napisać?

Rozglądam się. 

Wiadomo, wszystko już było. Ziemia kręci się w kółko i co 24 godziny wracamy w to samo miejsce, tyle że trochę bliżej (albo trochę dalej) od Słońca. Czas, to wymiar, którego nigdy nie pojmę.

A zatem, rozglądam się.

Wzrok mój pada na książkę, którą przeczytałam niedawno. 

Na okładce fotografia uśmiechniętej, młodej kobiety. 

Ciemne oczy, umalowane usta, fryzura ze zwiniętym lokiem na czubku głowy, biały kołnierzyk. 

Eva Libitzky. A właściwie Chawa Gerszt. 

 

Urodzona w 1924 roku, w rodzinie chasydzkich Żydów, w wielokulturowym mieście Łodzi. 

Moim mieście rodzinnym. 

W kamienicy, przy ulicy Napiórkowskiego 9 (dzisiaj Przybyszewskiego), rodzina Gersztów mieszkała w obszernym mieszkaniu nad sklepem kolonialnym, który prowadził Szlomo Gerszt, ojciec Chany i Mojszego.

W każdy piątek świętowali szabas, na Chanukę zapalali menorę, a w czasie Szawuot ozdabiali dom liśćmi palmowymi i pachnącymi liliami. Życie toczyło się szczęśliwie i bogobojnie.

Aż nadszedł wrzesień 1939 roku. Cztery miesiące później na murach miasta zawisły obwieszczenia, że wszyscy Żydzi muszą zostawić swoje domy, swoje dotychczasowe życie i  przenieść się do stworzonego na czterech kilometrach kwadratowych Bałut getta.

"Szczególnie wstrętne były właśnie Bałuty, jeden z najohydniejszych slumsów ówczesnej Europy. Liche, drewniane czynszówki, magazyny i fabryczki wyrastały bez ładu i składu wśród krętych  ulic i zaułków(...) 

Nie było ścieków, kanalizacji ani ani latarni. W tej ostoi handlarzy narkotyków, prostytutek i złodziei szerzyły się choroby i przestępczość (...) Bałuty  powitały nas brudem i smrodem. Od miesięcy nie wywożono piętrzących się śmieci i nie opróżniano szamb"("Na krawędzi")

Gersztowie zamieszkali przy ulicy Żydowskiej - dzisiaj Bojowników Getta Warszawskiego.

Tej samej, po której kilkanaście lat później chodziłam do mojej ukochanej biblioteki. 

Tej, przy której mieszkała  moja koleżanka z klasy Bożenka J. i Jacek, chłopak, w którym się durzyłam pod koniec podstawówki.

Na Bojowników Getta Warszawskiego natknęłam się   któregoś pięknego, słonecznego dnia na blondwłosego Janka Kosa! Mojego idola! Janusz Gajos, początkujący aktor, wracał ze spotkania z uczniami Szkoły nr 100, w której uczyłam się w szóstej klasie.

Urodziłam się ledwo paręset metrów od tego miejsca. 

Dorastałam tam szczęśliwie i bezpiecznie.

Na moich kochanych, wygodnych Bałutach.

 

Szlomo Gerszt zmarł z głodu w roku 1943. Tak, jak wielu innych Żydów. Szacuje się, że było ich ponad 40 tysięcy. 


Chawa Gertz przeżyła. 

Przeżyła też pobyt w Auschwitz- Birkenau i obóz pracy Oederan.

Tuż po wyzwoleniu ważyła dwadzieścia dziewięć i pół kilograma.

Zginęli prawie wszyscy członkowie jej dużej, wielopokoleniowej rodziny. Jej matka, brat, bratowa, kuzynki, jej pierwszy mąż - zagazowani w piecach krematorium.

 

Z oczywistych powodów książka "Na krawędzi" jest lekturą wstrząsającą. To, że tylu ludzi cierpiało w miejscu, w którym niezadługo później toczyło się moje beztroskie życie, poruszyło mnie do głębi. Tym bardziej, że wtedy nic o tym nie wiedziałam. Myślę, że niewielu wiedziało, bo getto było szczelnie odizolowane od reszty miasta. 

Żydzi nie kojarzyli mi się z niczym szczególnie złym, rodzina żydowska mieszkała na naszym piętrze i czasami bawiłam się z ich synkiem. Potem zniknęli.

Drugi ślad w mojej pamięci, to podłoga na strychu pozbawiona desek - był tam sam piach. Rodzice powiedzieli, że zostały zerwane przez Żydów do  ogrzania  mieszkań. To była tylko taka ciekawostka. 

Mieszkanie, w którym się urodziłam, było zajęte przez moją ciotkę Celkę zaraz po wojnie. Być  może zostały tam po poprzednich lokatorach jakieś sprzęty, może naczynia, na pewno piec kaflowy, w którym  mama piekła potem ciasta na święta.

Zostały ściany, których dotykali, schody, po których wspinali się na górę, widok z okna ...

O ludziach prawie nikt już nie pamiętał. 


piątek, 1 listopada 2024

Matki nie odchodzą

 

Dziś w Gazecie.pl przeczytałam taki tekst: "matki nigdy nie od odchodzą"

Przypomniałam sobie, co powiedziała kiedyś pewna terapeutka, i co poruszyło mnie wtedy, a potem wracało i co nie do końca rozumiałam.

Matka zawsze kocha - aż do śmierci. Swojej i dziecka.

To oczywiste w sytuacji, gdy matka dziecko utraci. Jednak sens tego stwierdzenia był taki, że matka kocha i po swojej śmierci. Dopóki jej dziecko żyje. 


Rozumiem to teraz. 

Moja Mama zmarła prawie ćwierć wieku temu. Ale nie odeszła.

Myślę o niej i opowiadam.

Patrzę na jej zdjęcia.

Pamiętam jej głos. I zapach.

Widzę ją w wyobraźni i we wspomnieniach.

Śni mi się. 

Robię kluski na parze według jej przepisu. 

Do zup zawsze dodaję masło, bo tak właśnie robiła.

 

Szklane było, to się stłukło.

Zza dużego nie wyleci.

Lepiej dać kucharzowi, niż lekarzowi.

Żołądek to  nie śmietnik. 

Lepiej nosić niż się prosić. 


Ile razy przywoływałam te jej powiedzenia? Dziesiątki!

Ile razy toczyłam wewnętrzną  z nią walkę? Kłóciłam się? Buntowałam?

Ile razy byłam wdzięczna?

Wzruszałam się na wspomnienie jej opowieści o dzieciństwie? 

Podziwiałam za to, jaką drogę przeszła od małej, zmarzniętej, bosej dziewczynki, którą posyłano do szkoły przez trzy lata od przypadku do przypadku, aż  do matki dwojga wykształconych dzieci, kobiety, może nie wyedukowanej, ale na pewno otwartej na świat.

 

Matki nigdy nie odchodzą.

Moja Mama ciągle mnie kocha. 


wtorek, 15 października 2024

Opowieść o drzewie.

A propos jesieni...

Napisałam:

 

Przeszłość nie znika

- No, to spadam - powiedziało Nasionko do Drzewa.
- Uważaj na siebie - odpowiedziało Drzewo, tak jak mówią wszystkie drzewa do swoich dzieci.
- Będę - obiecało.
Tak, jak to mówi wiele Dzieci, gdy odfruwają z wiatrem.
Wiatr ma duży wpływ na spełnianie obietnic.

Mały Żołądź miał trochę szczęścia. Wiatr tego dnia wiał słabo, nie poniósł go dalej niż na kilka metrów.
Dzień był słonecznie spokojny. Drzewo rzucało długi, popołudniowy  cień na zrudziałą już trawę.
Żołądź spadł na miękką, czarną górkę wykopaną przez kreta. Otulił się wilgotną ziemią pachnącą grzybami i butwiejącymi liśćmi. I zasnął.


Przespał deszczową jesień, listopadowe przymrozki i białą, cichą zimę.
Wiosna nadciągnęła powoli, z łagodnym, mokrym ciepłem.
Żołądź napęczniał i uwolnił niteczki korzonków i łodyżek. Rosły  powoli i wytrwale. 

 
Najpierw był tylko siewką, potem młodym drzewkiem, dębczakiem. Przybywało mu gałęzi i kolejnych słojów, otoczonych coraz grubszą korą.

 
Dookoła wyrastały inne drzewa.
Nieopodal ludzie zbudowali dom. Zbierali opadłe, suche gałęzie i rozpalali ogniska. Zapach dymu niósł się w górę, aż do najwyższych konarów.

 
Dzieci szukały żołędzi i układały bukiety z kolorowych, jesiennych liści.
- Strasznie hałasują - narzekał dębczak - i te wszystkie żyjątka w korze, mrówki, skorki, pająki...
No i ptaki! Ptaki, które przylatywały do gniazd uwitych w gałęziach. Każdej wiosny wysiadywały swoje jaja i karmiły  kolejne gromady skrzeczących piskląt.

 
- A owady! Brzęczą i krążą!  I jeszcze wiewiórki! I myszy oczywiście! Ciągłe to skrobanie, szuranie, popiskiwanie!
- To życie. - odpowiedziało Drzewo, które miało już bardzo dużo lat i dużo życiowej mądrości.

Dębczak widział, że Drzewo było stare. Straciło wiele konarów, jego kora była mocno spękana, a na dole poobdzierana przez buchtujące dziki.
Któregoś lata piorun rozorał pień i zostawił w nim długą, osmaloną ranę.

- To było ekstremalne doświadczenie - westchnęło ciężko Drzewo - Ale da się dalej szumieć.

*

Dębczak nie zauważył, kiedy urósł taki duży, że mógł oglądać z góry dach ludzkiego domu. Czuł w sobie moc i siłę.
- Wyrósł z ciebie dąb, jak chłop - powiedziało Drzewo - nie jesteś już Dębczakiem.

Tego lata pod Dębami pojawili się ludzie. Oglądali, opukiwali, mierzyli. Rozmawiali głośno i dużo. Mówili "chore",  mówili "wycinka", mówili "tartak".
Dąb wiedział, że to nic dobrego.

- To nic - powiedziało Drzewo. - Zostają sny i wspomnienia.
- I my - zaszumiały drzewa w dąbrowie.
- I  stoły - dodały sosny.
- I ławki...
- Furtki do ogrodów!
- Drewniane koniki do bujania.
- Ramki do obrazów.
- I schody.

*

Któregoś jesiennego dnia na pniu, który został po Drzewie, przysiedli ludzie. Objęci, patrzyli w górę na ciemniejące niebo.
- "O, cóż jest piękniejszego niż wysokie drzewa,
W brązie zachodu kute wieczornym promieniem.."- wyszeptała Kobieta.
- Piękny wiersz. Kiedyśmy go czytali?
- Ponad sześćdziesiąt lat temu.
- Taaak... Czas mija nieubłaganie - westchnął Mężczyzna.
- Wiersze zostają. Tak jak drzewa.
- I miłość - powiedział Mężczyzna i pocałował Kobietę.

Słońce zachodziło czerwoną kulą za dach ich domu.

*

- No, to spadam - powiedziało kiedyś, którejś z wielu jesieni, kolejne Nasionko do Dębu.
- Uważaj na siebie - odpowiedział Dąb. Bo tak mówią wszystkie drzewa do swoich dzieci.
- Będę - obiecało.
I odfrunęło z wiatrem.


niedziela, 13 października 2024

Minął sierpień, minął wrzesień...

 

"...Znów październik i ta jesień
Rozpostarła melancholii mglisty woal..."


Lubię jesień. 

Zawsze lubiłam, bo bliższa mojej naturze jej melancholia.

Nielogicznie, wiosna często mnie teraz przygnębia.

Te pączki na drzewach, te kwiatki-bratki,  słowiki, trele morele...

Pozostając przy  Starszych Panach: "nie dla mnie  już, nie dla mnie..."

 

Lubię jesień.

Jest konkretna, solidna. Czasem bezkompromisowa.

Coraz większą pewność daje, że się kolejny rok przeżyło. 

Dało się radę.


Taki tekst mi ostatnio podsunął usłużny Facebook:


Za pewien czas, gdy któreś z nasOdejdzie, zapomni, zatrzaśnie.Zaczną się złe, godziny mdłe,Znikniemy sobie we mgle.
Za pewien czas, gdy któreś z nasOdejdzie, odfrunie, odpłynie.Skończy się w nas zielony czas,I zmatowieje ten blask.
 
A na razie fruwają motyle!Tyle tego, tamtego też tyle!A na razie wierzymy w baśnie,I jaśniej, i jaśniej...A na razie kołyszą nas noce!A na razie kołyszą nas dni!Choć już życia, psiamać, popołudnie,Jest cudnie, jest cudnie!
(A.Osiecka)
 
 
Piękny tekst.
Czasem do życia, czasem do płaczu.
 
Tak sobie ta jesień mija.

piątek, 27 września 2024

Spokojnie, to tylko panika

Ten tytuł, to gigantyczny, prześmiewczy paradoks.

Nie ja go wymyśliłam.

Czyż nie słyszeliście dziesiątki razy, że "wszystko, to TYLKO nerwy"?
 

 O tym już  było.

W postach, w książkach, w życiu.

Wszystko już było.

Toczą się kołem historia z fortuną. 

Raz pod wozem, raz w karecie.

 

Pytają mnie, jak się czuję, "bo chyba dobrze, to słychać!"


Co widać, co słychać, a co czuć?


Odpowiadam: "raz lepiej, raz gorzej"

Trochę po to, żeby nie zapeszyć (chociaż przesądna nie jestem, a jakże!). 

Jednak to prawda. Dosłowna. Semantyczna.


Ostatnio lepiej-gorzej jest w gęstej amplitudzie.

Dużo planów? 

Dużo chodzenia i jeżdżenia?

Dużo emocji?

Dużo w kółko?

 

Od "w kółko" zawsze  mi było gorzej. 

Zawrót głowy, to perspektywa utraty kontroli. Potknięcia. Upadku.

Zachwianie równowagi  działa na mój mózg, jak alarm przeciwpożarowy.

Zachwianie równowagi może być wywołane przez rozmaite rzeczy - bujający się panel w mojej podłodze, przesuwające się przed oczami lustro mojej szafy, przejeżdżający zbyt blisko samochód, nieuważnie nadepnięty kamyk, schodzenie po krętych schodach, za szybki obrót głową, chodzenie w kółko. 

No, i oczywiście "coś tam w głowie"- jak ćwierć wieku temu zasugerowała mi pewna laryngolog(ożka).

Bo nigdy nie wiadomo prawda?


Sekwencja:

Zawrót głowy - subiektywny albo obiektywny ( choć w gruncie rzeczy zawsze subiektywny, prawda? bo mój własny)

Sygnał do mózgu -  "zawrót głowy"

Reakcja: 

"Ciało migdałowate (amygdala) uruchamia aktywację osi podwzgórze-przysadka-nadnercza (reakcja stresowa) co aktywuje odpowiednie hormony stresu."

Objawy:

- serce wali

- fala gorąca przelewa się z klatki piersiowej do brzucha i niżej do nóg

- nogi z waty

- ręce zimnieją i drżą

- kiedyś myślałam - zawał, udar, zapaść, guz mózgu

- teraz myślę - mam napad paniki (chyba, najprawdopodobniej, to raczej nie udar), niedługo minie, wszystko jest bez zmian, spoko, spoko...

Idę, rozmawiam, reaguję na innych, chociaż nogi waciane ruszają się jakby poza moją kontrolą. Mam nadzieję, że nie upadnę, nie zemdleję, nie będę bełkotać


A potem jest lęk przed lękiem.


Mogłabym powiedzieć: hej, mam atak paniki, może zaraz zemdleję.

Może i bym mogła, ale nie mówię. 

Bo to nie jest takie PROSTE. Skoro sama nie jestem tego pewna, skoro nie wiem, skoro w głowie mam zamęt, skoro najbardziej chciałabym właśnie nikogo nie widzieć i do nikogo się nie odzywać.


Nie musiałabym mówić: " - chwila, złamałam nogę i nie mogę pójść dalej" 

Nawet ból brzucha, albo głowy jest bardziej widoczny. OCZYWISTY.


Atak paniki jest jak czarny, włochaty, wielki pająk, który czai się gdzieś i spada nieoczekiwanie na osobę cierpiącą na arachnofobię.


Tak się właśnie czuję. Ostatnio.

Nie do wiary?


poniedziałek, 23 września 2024

Pokaż mi swój kalendarz....

 


 ...a powiem ci kim jesteś.

 

Pokazuję i objaśniam:

23.09. godz. 10.00 - próba Mikusia, miejsce: EDU SOWA

25.09. godz. 16.30 - laryngolog, miejsce: Adamed, Paderewskiego 11 

26.09. godz.13.00 - próba, miejsce: MSK RONDO

27.09. godz.18.00 - występ, miejsce: MSK RONDO 

30.09. godz.9.00 - dentysta, miejsce: gabinet doktor Alicji B.

30.09. godz. 11.00 - próba, miejsce: EDU SOWA, Rewolucji 66

1.10. godz. 10.00 - próba, miejsce EDU SOWA

3.10. godz.12.00 - warsztaty lalkarskie, miejsce:MSK RONDO

4.10 --pamiętać o urodzinach A.W.

6.10. godz.17.00 - koncert organowy w Kościele św. Mateusza

7.10. godz.11.00 - próba generalna, miejsce EDU SOWA

8.10. godz. 10.00 - Premiera Mikusia (!), miejsce: EDU SOWA

13.10--pamiętać o urodzinach A.P.

15.10. godz.10.00 - występ, miejsce: Przedszkole Plastynka, Widzew

17.10. godz. 10.00 - występ, miejsce: Przedszkole nr 7, Smocza 

18.10. --pomyśleć o M&M 

22.10. godz.14. 00
- występ, miejsce: Szkoła Przyszpitalna, ICZMP

24.10. godz.12.00 - warsztaty lalkarskie, miejsce: MSK RONDO

31.10. godz. 12.00 - warsztaty  lalkarskie, miejsce: MSK RONDO


 Wiem! 

Jestem zarobioną Emerytką!


sobota, 21 września 2024

Kobieta pojedyncza

 

Sąsiadkę spotkałam onegdaj.

- Ile to już lat pani sama jest? - spytała tak sobie.

- Dwanaście.

- Dużo czasu.

Prawda. Dużo.

- A chodzi pani z tymi kijkami?

- A chodzę.

- Ja  też bym pochodziła, ale czasu nie mam... Bo ten mój to...

Tu się dowiedziałam, że "ten jej" ma dwie lewe ręce, przed telewizorem tylko siedzi, kabarety ogląda, na spacery nie chodzi, choć powinien, nigdzie w ogóle nie chodzi...

- A ja spotykam pani męża często...

- Ano chodzi czasem, po bułki, po gazetę rano. Do Carrefoura czasem, albo do Żabki ... albo na pocztę... ale co to za chodzenie? Córka mi mówi, co ty chcesz od niego, ma już 75 lat, a ja co  osiemnaście mam?

No, to wszystkiego dobrego, do widzenia...

- Do widzenia.

Poszła. Do tego "swojego" . Ja natomiast zaczęłam się zastanawiać nad sytuacją kobiety pojedynczej. 

Która nie musi:

- narzekać na dwie lewe ręce  "swojego"

- patrzeć na niego rozpartego przed telewizorem

- poganiać go, żeby poszedł po zakupy

- przypominać o umyciu łazienki (kibelka, lodówki, balkonu)

- złościć się na porozrzucane części garderoby męskiej

- znosić stanu kuchni po Jego gotowaniu

- prosić, żeby zadzwonił do hydraulika (elektryka, ślusarza, malarza)

- poprawiać źle rozwieszone przez Niego pranie

- słuchać chrapania i pochrapywania (chociaż by chciała)

- załatwiać wizyt lekarskich (nie dla siebie)

- biegać do aptek i szpitali (nie w swojej sprawie)

- martwić się, że On zachoruje

- i umrze (bo już nie żyje)


Kobieta pojedyncza natomiast może (musi, chce):

- robić wszystko sama (tak jak uważa i bez pretensji do nikogo)

- nie oglądać w ogóle telewizji (bo pozbyła się telewizora)

- chodzić  samodzielnie po wszystkie zakupy (i kupować co jej się podoba)

- sama sprzątać kuchnię po wszystkich przygotowywanych sobie obiadach, kolacjach i śniadaniach (sobie i kotu)

- sama dzwonić do fachowców różnych (albo samodzielnie naprawić spłuczkę, wymienić żarówki, zainstalować zamek w drzwiach, albo rozkminić pocztę Gmail)

- odkurzyć wszystkie podłogi roku

- wyszorować wszystkie łazienki, wszystkie kibelki, wszystkie balkony i wszystkie kuwety

- wstawić wszystkie prania, a potem rozwieszać je wedle własnego uznania

- załatwiać wszystkie sprawy we wszystkich urzędach

- opłacić (z radością, że może) wszystkie swoje rachunki

- wysłać i  odebrać wszystkie paczki z poczty

- pamiętać o wszystkich terminach wizyt i badań i sama się na nie zaprowadzić

- zanieść i przynieść do/od weterynarza kota

- podejmować wszystkie ważne, duże, małe i życiowe decyzje ( no i potem  jest tylko sama sobie winna)


Cóż, jak mówią, każdy kij ma dwa końce.

A może każdy koniec dwa kije ...

Albo jakoś tak.

To, do widzenia. I wszystkiego dobrego.



piątek, 16 sierpnia 2024

Chce się żyć

 

Po długim, długim czasie wybrałam się dzisiaj na cmentarz.

Jako, że przedsiębiorstwo komunikacyjne nie rozpieszcza ostatnio mieszkańców nadmiarem połączeń tramwajowych, szłam sobie spory kawałek pieszo.

Szłam i się zdumiewałam. 

Ulica bowiem, która ozdobą miasta już od dawna nie była, odmieniona mi się pokazała. 

Wypiękniona. 

Wygładzona.

Wyzieleniona. 


 

Szłam sobie zatem w cichym, popołudniowym słońcu, a  cień mój rósł i rósł. 

I taka myśl mi się pojawiła znienacka, na tej nomen omen ulicy Cmentarnej: "fajnie byłoby jeszcze trochę pożyć"

Świat pooglądać w różnych odsłonach.

Zobaczyć, jak świeżo zasadzone drzewa urosną.


 

Zachwycić się kolejną odnowioną kamienicą, ulicą odzyskującą kolory.


Może nawet uda mi się koleją podziemną przejechać???

Chociaż na polską olimpiadę szanse raczej mam zerowe. Szkoda.



wtorek, 23 lipca 2024

Pasjonatki

 

Teatrzyk sobie działa.

Cytując jednego z moich ulubionych bohaterów, wesołego Mikołajka: świetnie się wszystkie  bawimy.

Do zabawy potrzeba różnych rzeczy.

O czym wiedział inny mój ulubieniec: ( czyli kto? zgaduj zgadula)

 "Ja wiem, że tobie jest źle, 

lecz wiem, czego tobie potrzeba: 

trochę forsy, trochę farsy, 

trochę chleba, trochę nieba.

Ja wiem doskonale, że 

każdy człowiek powinien mieć system:

 szczypta wigoru, szczypta humoru,

 to taka prosta rzecz. 

Do góry uszy, bracie, 

rach-ciach i twardo, 

do góry uszy, bracie, 

rach-ciach i już"

Ano właśnie, oprócz humoru, wigoru, czekoladek i dobrej pogody, potrzebna jest kasa.

Miasto daje kasę do spółki z innymi dobrotliwymi instytucjami, jednakże stawia warunki. Wykazać się każe. Udowodnić. 

W ogłoszonym konkursie Minigranty dla Seniorów zdobyłyśmy dużo punktów. I kasę na nowy projekt.

Sam pan wiceprezydent miasta naszego nam pogratulował,  a nawet sobie fotkę razem cyknęliśmy.


Cieszymy się. 

Pod zdjęciami z uroczystości pojawił się, cenny skądinąd komentarz, który mnie refleksją natchnął.

"Mądre pomysły, chęć uczenia się i rozwoju swoich umiejętności, korzystanie z profesjonalnego wsparcia, a wszystko całkowicie społecznie, bezinteresownie." (...)

Społecznie i bezinteresownie.
To sformułowanie pojawia się już po raz kolejny.
Nie jeden raz byłyśmy pytane o cenę naszych "usług", a rozmaici krewni i znajomi  dziwili się, że "za darmo". 
I co z tego mamy?
 
W takim refleksyjnym zadumaniu wracałyśmy z W.  z owego spotkania z panem Wice.
- Może - zagadnęłam - winne jest nasze wychowanie peerelowskie, które przekonywało, że praca jest dla dobra wspólnego, czyn społeczny uszlachetnia, a sport tylko amatorski.
- E...!- mruknęła powątpiewająco W. - Ja myślę, że to chodzi o pasję...

PASJA! 
No, chyba. To słowo mi się podoba.


P.S.
A to zrobiona z pasją jarzyna:

„Niech rozsądzi nas kapusta!”
„Co, kapusta?! Głowa pusta?!”

A kapusta rzecze smutnie:
„Moi drodzy, po co kłótnie,
Po co wasze swary głupie,
Wnet i tak zginiemy w zupie!”

„A to feler” - 
westchnął seler.


Do zo! W teatrzyku.

czwartek, 27 czerwca 2024

T jakT.

Kiedy jakiś czas temu poznałam T., spowijała ją szarość, okraszona niekiedy spinką we włosach. 

Nie wiedziałam, że jest chora.

Przy  którymś spotkaniu zachwyciłam się jakimś ciuchem, który nagle wyłowił mi ją z tej szarej magmy.

T. rozkwitła nagle uśmiechem. 

Się zaczęło.

T. ma szafy pełne skarbów wypatrzonych  w second handach. 

Półki torebek, kapeluszy, pasków, bucików, szali, wdzianek, okryć letnich i zimowych. 

Na zimę czapki uszanki, czapki pilotki, papachy, baranice, na lato kapelusze. 

Z każdym moim zachwytem nad kolejnym cudeńkiem z jej szafy, T. nabierała kolorów. Jak drożdżowa babka rumieniąca się w głębi ciepłego pieca.

Wczoraj miała zieloną torebkę dobraną do zielonego paska, przedwczoraj czerwoną do czerwonych sandałków.

Niedawno wielką , kolorową  shopperkę.

- Ile ty masz tych torebek? - pytam, bo ja ciągle z jedną.

- Dużo!- śmieje się. 

A mnie się bardzo podoba, gdy T. się śmieje. Robią jej się wtedy piękne zmarszczki na policzkach.

T. chciała zostać malarką, ale w czasach, gdy wybierałyśmy naszą przyszłość, preferowano raczej   karierę "Żeny za pultem".

Artystki były"ze spalonego teatru"

Ale Artystki nie wygoni się z duszy . 

T. rysuje, szyje, dzierga, lepi, ozdabia i wymyśla coś z niczego. Potrafi  naprawić buty, wytapetować ściany i odnowić szafki w kuchni

Zagra smoka, psa i Strasznego Potwora.

Na zabawie z dziećmi pozwoliła sobie namalować na twarzy motyla.

T. jest chora.

Choroba,  która ją dopadła atakuje podstępnie, z wielu stron i zachłannie. Boleśnie.

Gdy ból przychodzi, T., jak sama  mówi, "chodzi po ścianach". Albo leży, bo nie może się ruszyć.

Ale potem znowu jest lepiej. T. zakłada swoje największe kolczyki i bluzkę odsłaniającą jej szczupłe ramiona. Dzwoni bransoletkami.

- Jesteś zaprzeczeniem obrazu osoby chorej! - mówię jej.

- A co, mam usiąść i płakać? - znowu śmieje się zaraźliwie.

Hm.

Niektórzy siadają.


poniedziałek, 24 czerwca 2024

Lipa, lipa wszędzie!

Prawdziwa, nie taka lipna lipa.

Taka, co to Kochanowski pod nią zapraszał. Coby usiąść i odpocząć, lico przed słońcem ochronić.

Lipy jeszcze pachną, resztkami zapachu. 

Wszystko już było w tym lecie. Co miało być później, było wcześniej.

Lipy też nie czekały na lipiec. 

Do dziś  jednak dotrwały. 

Dziś to bowiem, czyli 24-go czerwca, zalecała mi Anna W.  zerwać gałązkę lipy i zabrać do domostwa.  Co miałoby to zagwarantować, tego Anna W. nie wiedziała dokładnie, ale na pewno samo dobro.

W przemądrzałej Wikipedii nie znalazłam żadnego uzasadnienia dla tej daty,  generalnie wszakże lipa uważana była zawsze za drzewo szczególne. Sadzono je dla zapewnienia zdrowia, szczęścia, licznego potomstwa  oraz oczywiście  dobrego, lipowego miodu.

Poszłam zatem,  wwąchałam się w lipę drobnolistną, urwałam gałązkę i se teraz stoi. 

No, i niech roztacza swą moc.

czwartek, 20 czerwca 2024

Za szybko...



Tak było. 

Skrawki...


 26.11.2010

"No i jestem babcią Basią!!! Kapitalna rola!
Wnuk jest cudny! Doskonały! Ma idealnie uformowane wszystkie części ciałka - nosek, usteczka, uszka, paluszki i paznokietki. I stópki. I ma ciemne włoski.
Ssie jak ssak.
Przeciąga się jak dziadek Andrzej.
Robi miny.
Wapniały, nowiutki CZŁOWIEK.
Szerokiej drogi Tymulku:)"

 

 26.112011

"Jeszcze nie wie, że jestem jego babcią. Kiedy się spotykamy, obserwuje mnie uważnie. Ale pozwala brać się na ręce.
Daje mi swoją nakręcaną liszkę i czeka, aż wprawię ją w ruch.
Bawi się ze mną we wrzucanie klocków do pudełka - pozwala mi wrzucać.
Chwyta mnie za ucho, kiedy śpiewam mu kołysankę.
Kiedy łaskoczę jego stópkę, śmieje się, a w policzkach robią mu się dołki.
Bierze ode mnie biszkopcika i wcina, chrupiąc małymi, ostrymi ząbkami.
Trzyma mnie mocno za palec i robi mały chwiejny kroczek...
Po prostu, Superwnuk:)"

 

 29.04.2012

"Na świecie jest dużo fajnych rzeczy. Fajne są samochody i czekolada.
Fajne są zabawki Natalki i mamine okulary.
Fajne są kiszone ogórki.
Bajki z Krecikiem są też fajne.
Fajne jest przełażenie przez murek.
I podróżowanie pociągiem do Babci i Dziadka.
Fajna jest książeczka o grzybach i wierszyk o Pawle i Gawle.
Fajne są sosy do pizzy.
Najfajniejsze jest to, że jeszcze tyyyyle rzeczy do poznania i przeżycia.
Niedługo dosięgnie tej klamki i sam pójdzie na spacer."

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 7.07.2012

 "Wybiega mi naprzeciw. Bose nóżki. Spodenki w paski.
- Baba!- mówi, i czuję, że się ze mnie też cieszy.
Bawimy się we wjeżdżanie autka do garażu. Brrrum!
Potem włącza muzykę i tańczy na paluszkach. Kręci się wciąż dokoła. Świat na pewno wiruje mu przed oczyma, trudno utrzymać równowagę. Ale to go nie przeraża, to jest śmieszne! Można się nagle wywalić na miśka.
- Bam!- oznajmia i zaśmiewa głośno, z całego serca.
Ten śmiech jest zaraźliwy, więc śmieję się razem z nim.
O tak! Wnuk, to plaster na duszę.
Zajada mięsko i mówi;
- Miam!Miam!
Zielony groszek spada obok talerzyka.
- Kosia!- woła Tymek
- Nie synku, do kosza wyrzuca się wtedy, gdy spadnie na podłogę - poucza go Mama.
Tymek posłusznie zrzuca groszek na podłogę.
- Kosia! - powtarza radośnie."

 

 19.03.2013

"Nie wiem, jak on to robi, że ZAWSZE i WSZĘDZIE autko wypatrzy.
- No, to wybierz jedno, ja ci kupię - mówię Wnuczusiowi. Autko od babci musi być. 
Łatwo powiedzieć: wybierz! Jak tych autek dziesiątki. 
I każde trzeba obejrzeć najpierw. A może następne lepsze będzie?
Córka się niecierpliwi. A szczęśliwe dzieci i wnuki czasu nie liczą...
- Nie siukaj mi! - mówi stanowczo Wnuk. Przekłada kolejne i do dna sięga. 
- To nie.. to nie.. - mruczy do siebie.
Nareszcie wspólnymi siłami zakupujemy żółtą taksówkę."
 
 
 22.12.2013
 
 "Wnuk mnie docenił!
"Po kim ty jesteś taki mądry?"- zapytała go Córka ma.
"Po babci Basi"- odparł.
Ha! Jestem mądra! Jestem zdolna! Jestem wielka!
Nie ma, jak samouwielbienie:)))
A wnuk mądry niesłychanie, w rzeczy samej i absolutnie!"
 
 5.02.2015
"W grudniu mówił, że będzie strażakiem. A najlepiej, to komendantem strażaków.
Wczoraj oglądaliśmy książeczkę o straży pożarnej, którą wypożyczył sobie z biblioteki.
- Będziesz strażakiem w takim ubraniu? - zapytałam, wskazując na  narysowaną postać we wspaniałym uniformie z hełmem.
- Nie! Ja będę HOKEISTĄ!
O, matko!"
 
 
21.06.2019
 
"Przedwczoraj Wnuk zakończył klasę trzecią.
Były cenzurki, dyplomy, nagrody i uściski dłoni.
Kwiaty i czekoladki.
Całusy.
Oklaski.
Przybijanie piątki. 
Pani Ania wygłosiła ładną mowę.
- Pamiętajcie o naszej zasadzie: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Jesteście świetną klasą i niech tak zostanie - powiedziała wzruszona.
Dzieci klaskały.
Maks się rozpłakał. 
Rodzice robili owację na stojąco.
 
Na zakończeniu roku u Wnuka, pani Ania nie mogła powstrzymać się od łez.
Wypuszczanie w świat piskląt, to bolesny proces."
 
lipiec 2020
 
 
 
 
 
 
2022
 
 "Oto On, mój Wnuczek, ma 12 lat. Niecałe. 

Mówi wczoraj do mnie:

- Wiesz, ja często myślę po angielsku. A jak przekładam w głowie na polski, to nie brzmi tak dobrze...

Kostkę Rubika układa w 30 sekund. Ciągle ćwiczy, żeby być szybszym.

Zapytał, ile flag państwowych rozpoznam.  Powiedziałam, że może z pięć. On nazwał wszystkie 193. A może 195, sama nie wiem. Mnie się udało z ośmioma.

Na obozie sportowym zdobył statuetkę za trzecie miejsce w rankingu na najlepszego piłkarza turnusu.

Angielskie filmy ogląda w oryginale.

Przytula mnie i mówi "nie martw się", gdy jestem smutna. Mówi, że moja zupa ogórkowa jest najlepsza na świecie.

Rapuje na dowolny temat.

Nosi różowe okulary."


DZISIAJ. 

20.06. 2024

Jako przewodniczący Samorządu Szkolnego stał przed pięknym napisem:

"Przyszłość należy do tych, którzy wierzą  w piękno swoich marzeń." 



Razem z koleżankami i kolegami żegnali swoich nauczycieli, wychowawców i innych pracowników szkoły, w której spędzili osiem lat .

Były piękne słowa, białe róże, upominki.

 

Płakałam ze wzruszenia,  z żalu za minionym, z dumy...

 

 



Czas biegnie zdecydowanie za szybko...