Swoje zabawki trzymałam w kąciku, pod parapetem okiennym.
Pewnie miałam jakąś celuloidową lalkę - golaska. Nie pamiętam.
Pamiętam dopiero moją lalkę, którą dostałam od Mikołaja - Jadzi Świderskiej.
Lalka była zachwycająca. Miała szklane, zamykane oczy ze sztywnymi czarnymi rzęsami. Dwa czarne, ciasno splecione warkocze, małe czerwone usteczka i pomalowane na różowo policzki. Ubrana w ludowy strój, białe bawełniane skarpeteczki i miniaturowe, białe buciki.
Lalka - marzenie!
Nazwałam ją Kasia, na cześć małej dziewczynki, która urodziła się w radiowej rodzinie Matysiaków.
Matysiaków słuchałyśmy z mamą co sobotę o 18-stej.
Wynosiłam Kasię na niedzielne spacery z Tatą.
Oglądały się za mną inne, małe dziewczynki.
Była bohaterką moich wymyślanych historii, grała rolę królewien, albo dziewczynek z przeczytanych właśnie książek - Bułeczką, Słoneczkiem, Kopciuszkiem...
Chwilę potem lub przedtem dostałam na Dzień Dziecka wózek. Był drewniany, z czerwonymi szczebelkami i opuszczanym, tylnym oparciem. To były moje dwie podstawowe zabawki.
Następną do "gospodarstwa" była blaszana kuchenka z otwieranymi drzwiczkami piekarnika. Kuchenka była pomalowana na jasno niebiesko.
Z lalką, wózkiem i kuchenką mogłyśmy się z Hanką Karpińską bawić w dom pod okrągłym stołem w naszym pokoju...
Lalka Kasia przetrwała długie lata.
Powoli zbrzydła, zgubiła skarpetki, potargały jej się warkocze i odkleiła peruczka. Policzki się porysowały a sukienka postrzępiła. Wyrzuciłam ją dopiero wtedy, gdy urodziła nam się prawdziwa Kasia:)
Kiedy miałam z 10 lat, moja kuzynka Renia oddała mi w "spadku" swoją laleczkę. Była to prawdziwa miniaturka, nie większa od mojego palca. Ale ruszały jej się maleńkie rączki i nóżki umocowane w środku na gumce. Laleczka spała w niedużym pudełeczku. Miała tam kompletną pościel a pod "materacem" całą kolekcję miniaturowch ubranek poszytych przez Renię. Bluzeczki, spodenki, spódniczki, kurteczki, czapeczki... Szycie takich drobiazgów, to było dla mnie wyzwanie! "Szafa" lalki rozrosła się do dwóch pudełek.
W szkole, na pracach ręcznych, pani kazała nam zrobić mebel z pudełek od zapałek.
Do klejenia i równego cięcia tektury miałam dwie lewe ręce. Znowu zrobiłam w domu akcję pod tytułem "ja nie potrafię!!" i Mama poprosiła o pomoc dobrego, starszego Brata.
Jurek zrobił mi "wypasiony " tapczan.
Miał powierzchnię mniej więcej ośmiu pudełeczek, tekturowe "boczki", watowany wierzch i maluteńkie wałeczki, jak prawdziwy tapczan. Dostałam oczywiście piątkę, a tapczan stał się najbardziej wykwintnym meblem w pokoiku pod parapetem.
Do tego dostałam gratis oświetlenie. Pod parapetem przymocowana była bateryjka, od niej biegł kabelek do maleńkiego przełącznika a spod "sufitu" zwisała żaróweczka osadzona w tekturowym żyrandolu.
Mój Brat miał fajne pomysły!
Krótko potem odziedziczyłam po nim cudowny, zielony kabriolet, zdalnie sterowany. Sadzałam do niego moją tycią laleczkę i woziłam ją po całym mieszkaniu, w wyobraźni fundując jej przygody prosto z serialu "Święty".
Po Jurku odziedziczyłam też klocki "Mały architekt".
Były trochę podobne do Lego, oczywiście dużo mniej zawierały rozmaitych elementów. Głównie różnej wielkości klocki, okienka i drzwi. Ale można było budować z nich wille!
Nie byłam tak biegła w konstruowaniu, jak mój Brat, ale i tak uwielbiałam projektować te domki, pokoje, balkony i tarasy...
Kawałek czarnego, króliczego futerka, który nie wiadomo skąd wziął się wśród moich skarbów, grał rolę boa, czarodziejskiego dywanu albo dzikiej, czarnej pantery w cyrku (to pod wpływem serii książek o Czarce i Irce pani Ludwiki Woźnickiej)
Właściwie nie pamiętam już innych moich zabawek.
Była jeszcze drewniana układanka, wykonana dla Jurka przez Tatę, bierki, pchełki no i gry planszowe. Chińczyk i Nurek.
Nurek był świetną grą edukacyjną. Plastikowe, kolorowe figurki nurków przesuwało się po kwadratach planszy przedstawiającej morskie głębiny. A w nich mieszkały ryby, które trzeba było upolować. Każda z nich miała inną wartość punktową. Na długo zapamiętałam nazwy ryb mieszkających w morzu - piła, konik morski, flądra, młot. Była też mackowata ośmiornica i czerwone koralowce.
Czy miałam ubogie dzieciństwo? Ależ skądże! Miałam przecież bogatą wyobraźnię:)!!
Pewnie miałam jakąś celuloidową lalkę - golaska. Nie pamiętam.
Pamiętam dopiero moją lalkę, którą dostałam od Mikołaja - Jadzi Świderskiej.
Lalka była zachwycająca. Miała szklane, zamykane oczy ze sztywnymi czarnymi rzęsami. Dwa czarne, ciasno splecione warkocze, małe czerwone usteczka i pomalowane na różowo policzki. Ubrana w ludowy strój, białe bawełniane skarpeteczki i miniaturowe, białe buciki.
Lalka - marzenie!
Nazwałam ją Kasia, na cześć małej dziewczynki, która urodziła się w radiowej rodzinie Matysiaków.
Matysiaków słuchałyśmy z mamą co sobotę o 18-stej.
Wynosiłam Kasię na niedzielne spacery z Tatą.
Oglądały się za mną inne, małe dziewczynki.
Była bohaterką moich wymyślanych historii, grała rolę królewien, albo dziewczynek z przeczytanych właśnie książek - Bułeczką, Słoneczkiem, Kopciuszkiem...
Chwilę potem lub przedtem dostałam na Dzień Dziecka wózek. Był drewniany, z czerwonymi szczebelkami i opuszczanym, tylnym oparciem. To były moje dwie podstawowe zabawki.
Następną do "gospodarstwa" była blaszana kuchenka z otwieranymi drzwiczkami piekarnika. Kuchenka była pomalowana na jasno niebiesko.
Z lalką, wózkiem i kuchenką mogłyśmy się z Hanką Karpińską bawić w dom pod okrągłym stołem w naszym pokoju...
Lalka Kasia przetrwała długie lata.
Powoli zbrzydła, zgubiła skarpetki, potargały jej się warkocze i odkleiła peruczka. Policzki się porysowały a sukienka postrzępiła. Wyrzuciłam ją dopiero wtedy, gdy urodziła nam się prawdziwa Kasia:)
Kiedy miałam z 10 lat, moja kuzynka Renia oddała mi w "spadku" swoją laleczkę. Była to prawdziwa miniaturka, nie większa od mojego palca. Ale ruszały jej się maleńkie rączki i nóżki umocowane w środku na gumce. Laleczka spała w niedużym pudełeczku. Miała tam kompletną pościel a pod "materacem" całą kolekcję miniaturowch ubranek poszytych przez Renię. Bluzeczki, spodenki, spódniczki, kurteczki, czapeczki... Szycie takich drobiazgów, to było dla mnie wyzwanie! "Szafa" lalki rozrosła się do dwóch pudełek.
W szkole, na pracach ręcznych, pani kazała nam zrobić mebel z pudełek od zapałek.
Do klejenia i równego cięcia tektury miałam dwie lewe ręce. Znowu zrobiłam w domu akcję pod tytułem "ja nie potrafię!!" i Mama poprosiła o pomoc dobrego, starszego Brata.
Jurek zrobił mi "wypasiony " tapczan.
Miał powierzchnię mniej więcej ośmiu pudełeczek, tekturowe "boczki", watowany wierzch i maluteńkie wałeczki, jak prawdziwy tapczan. Dostałam oczywiście piątkę, a tapczan stał się najbardziej wykwintnym meblem w pokoiku pod parapetem.
Do tego dostałam gratis oświetlenie. Pod parapetem przymocowana była bateryjka, od niej biegł kabelek do maleńkiego przełącznika a spod "sufitu" zwisała żaróweczka osadzona w tekturowym żyrandolu.
Mój Brat miał fajne pomysły!
Krótko potem odziedziczyłam po nim cudowny, zielony kabriolet, zdalnie sterowany. Sadzałam do niego moją tycią laleczkę i woziłam ją po całym mieszkaniu, w wyobraźni fundując jej przygody prosto z serialu "Święty".
Po Jurku odziedziczyłam też klocki "Mały architekt".
Były trochę podobne do Lego, oczywiście dużo mniej zawierały rozmaitych elementów. Głównie różnej wielkości klocki, okienka i drzwi. Ale można było budować z nich wille!
Nie byłam tak biegła w konstruowaniu, jak mój Brat, ale i tak uwielbiałam projektować te domki, pokoje, balkony i tarasy...
Kawałek czarnego, króliczego futerka, który nie wiadomo skąd wziął się wśród moich skarbów, grał rolę boa, czarodziejskiego dywanu albo dzikiej, czarnej pantery w cyrku (to pod wpływem serii książek o Czarce i Irce pani Ludwiki Woźnickiej)
Właściwie nie pamiętam już innych moich zabawek.
Była jeszcze drewniana układanka, wykonana dla Jurka przez Tatę, bierki, pchełki no i gry planszowe. Chińczyk i Nurek.
Nurek był świetną grą edukacyjną. Plastikowe, kolorowe figurki nurków przesuwało się po kwadratach planszy przedstawiającej morskie głębiny. A w nich mieszkały ryby, które trzeba było upolować. Każda z nich miała inną wartość punktową. Na długo zapamiętałam nazwy ryb mieszkających w morzu - piła, konik morski, flądra, młot. Była też mackowata ośmiornica i czerwone koralowce.
Czy miałam ubogie dzieciństwo? Ależ skądże! Miałam przecież bogatą wyobraźnię:)!!
6 komentarzy:
Fantastyczne dzieciństwo:-) Czy to możliwe, że ja pamiętam tę malutka laleczkę? Bo coś mi się kojarzy...
Moja kochana, wierna czytelniczka:)))
Laleczki nie możesz pamiętać, bo ją dałam w kolejnym spadku mojej młodszej kuzynce Ani Słoninie:)
Hmm, to ciekawe, jaką ja laleczkę pamiętam... Chodzi mi o tę, co mieszkała w moim domku dla lalek (tym co go potem "olałam";-)
No, to jakaś twoja laleczka była zapewne:)
Ciekawy artykuł. Pozdrawiam
Dziękuję. Pozdrawiam
Prześlij komentarz