A mgła z rana, jak śmietana.
Taki miał być pierwotnie tytuł. Ale nim się wybrałam z domu, mgła mnie przechytrzyła i opadła. Bo też nie było już tak wcześnie, w kościele od dwudziestu minut trwała msza poranna.
Mgła była piękna, pociągająca.
Wyobraziłam ją sobie nad stawami, wśród drzew, otulającą wieżę kościoła i złoto-rudy park. Wzięłam kijki i poszłam.
Nie zdążałam. Ale i tak widok był niezły.
Szaro-srebrna woda, pomarszczona przez deszcz. Majestatyczne kaczki. Liście drzew, przyozdobione brylantami kropel, cisza.
Nad stawem... wędkarze! Nie sądziłam, że stawy nasze kryją w sobie ŁOWNE ryby! Ale wędkarze w liczbie trzech, moczyli cierpliwie kije.
Minął mnie samotny biegacz w neonowo żółtych podkolanówkach. Potem pani z płowym, starym psem w czerwonej apaszce na szyi. Kaczki startowały czasem, a niektóre lądowały, robiąc ładne kilwatery.
Maszerowałam z kijkami. Lewy trochę mi się wlecze zazwyczaj, ale postanowiłam ignorować tę przypadłość, bo koncentrowanie się na technice odbiera mi radość Bycia.
Nie patrzyłam na zegarek
Nie wyprasowałam spodni przed wyjściem.
Poszłam z nieumytą głową.
Deszcz spływał mi po twarzy, nawet nie założyłam kaptura.
BYCIE w parku w niedzielę rano wymaga tylko jednej decyzji - wychodzę.
Dlaczego dopiero teraz, to się zrobiło takie proste?
Jesień, liść ostatni już spadł...
3 komentarze:
Bo może to jedna z tych rzeczy, do których trzeba dojrzeć. Nie mogę się doczekać, kiedy ja dojrzeję :-) Może wcześniej niż za 30 lat... :-)
Oczywiście, że wcześniej. Masz dobre geny:):):):)
:-) Jak by nie było - sporo Twoich ;-)
Prześlij komentarz