Nie miałam pojęcia, ile może potrwać wernisaż.
Zaczął się o naszej godzinie kolacyjnej, czyli 19-stej.
Wyjechaliśmy z domu po obiedzie, nie zabrawszy ze sobą suchego prowiantu, ani jajek na twardo, ani termosu z herbatą, jak to zwykle na podróż...
Po dwóch godzinach przemieszczania się po dusznych wnętrzach galerii, zadzierania głowy i popijania czerwonego wina na pusty żołądek, poczułam się bardzo wesoła, trochę zakręcona i dosyć głodna.
Syn za pomocą swojego magicznego, elektronicznego przewodnika, poprowadził mnie wieczornymi ulicami stolicy w kierunku mekki high life'u, czyli Placu Zbawiciela.
Wieczór już nastał, ale mimo to było jasno wszędzie i gwarno wszędzie.
Tęcza z kwiatów jeszcze miała się dobrze, a osobnicy płci obojga, a może nawet otrojga, popijali wokół piwo i wino, sączyli long drinki i nonszalancko huśtali nogami założonymi na nogę i odzianymi w markowe obuwie.
Zatrzymaliśmy się w PINI cafe &wino.
I usiedlimy w kącie, przy stoliczku pod ścianą, co go na tym zdjęciu troszku w kącie widać
Ja zjadłam razową kanapkę z czymś tam w środku, Syn nadzianą bagietkę.
I zamówił wodę. Niegazowaną.
I otóż, dowiedzieliśmy się tym sposobem, że piękna, oszroniona buteleczka z wodą o pojemności 0,33l może kosztować 12 zł.
Zabrałam sobie od niej nakrętkę, na pamiątkę tej chwili.
Wiedziona ciekawością, zajrzałam po powrocie, a jakże do wynalazku Larry'ego Page'a i Siergieja Brina (szukajcie, a znajdziecie) i przeczytałam:
2 komentarze:
Aksamitnie naturalny smak :-D
Hahahahahaha :-D
Poezja przy piciu wody, pardon, Vody, jest ważna
Prześlij komentarz