Dnia czwartego pojechaliśmy spełnić moje marzenie.
Pojechaliśmy samochodem wypożyczonym, marki Audi.
Czarnym.
Z fasonem.
Porto leży nad oceanem, ale Wielka Woda jest tam okiełznana betonem i cywilizacją.
Syn zarekomendował Espinho. - "Najładniejsza plaża tam jest"
Była.
Plaża rozległa, upstrzona muszelkami "jak dobra kasza skwarkami", jak rzekł Kargul, albo Pawlak, nie pamiętam.
Pusta.
Wietrzna.
Cała dla mnie.
Ocean falował . Szumiał. A nawet huczał.
Rozpostarty z lewa na prawo, bez ograniczeń. Niebiesko biały pod błękitno mlecznym niebem.
Za zimno było na moczenie stóp. Chciałam go chociaż pogłaskać. Fale jedna za drugą wpływały na plażę i umykały, zostawiając tylko ślad piany.
- O, tamta będzie duża - powiedział Syn.
Była.
Chapnęła mnie za buty, zanim zdążyłam uskoczyć.
Najpierw się rozpłakałam. Ze szczęścia.
Potem zaczęłam się śmiać.
I śmiać.
I śmiać.
I nie mogłam przestać.
Teraz pora na Pacyfik. ( ha, ha, żart!)
5 komentarzy:
Oj... Kto wie? Może i ten Pacyfik na Ciebie czeka? 🙂
Polecę z Synkiem do San Francisco.
O! To jest plan! ❤️
Samochód był granatowy!
No masz! Ale ciemny :)
Prześlij komentarz