Kawa jest tam wszędzie dobra.
W barach, w knajpkach przytulonych do krzywych uliczek, w restauracjach.
W malutkim sklepiku w Espinho.
W podziemiach katedry w Lizbonie.
Przy klasztorze Hieronimitów.
Pita w szklankach, szklanicach, kubkach i filiżankach.
Nigdzie nie piłam tyle dobrej kawy.
Piłam też dużo wina.
W Porto jest oczywiście Wino Porto.
Na stromych zboczach rzeki Duero rosną bujnie winogrona. Z winogron robi się wino.
Od owoców do butelki droga wina daleka. W licznych winnicach spoczywają beki i beczki, a mili portugalscy przewodnicy i przewodniczki opowiadają historie tego wonnego trunku.
Porto jest mocne, wzmacniane spirytusem winnym.
Dnia trzeciego zwiedziliśmy winnicę Burmester, jedną z kilkunastu nad brzegiem rzeki.
Na słupkach są nazwy i logo winiarni
Po zwiedzaniu była degustacja .
Piłam wino białe i czerwone.
In vino veritas.
Prawda z wina wypłynęła taka, że uderza mi do głowy.
Skutkując tak zwaną głupawką.
Dobrze, że po moście Ponte Dom Luis I przeszliśmy wcześniej.
Most, nazwany tak na cześć króla Ludwika I, został zaprojektowany przez ucznia Gustawa Eiffla. Oddany do użytku w roku 1886, ma 385 metrów długości i 45 metrów wysokości.
Środkiem jeździ metro. Po dwóch stronach mostu biegną dwa chodniczki dla pieszych.
Chodniczki od 45-cio metrowej przepaści oddzielają barierki. Nie za wysokie. Liczni przechodnie, w tym i ja, wolą chadzać z daleka od barierek. Nie za daleko, bo metro...
Więc dobrze, że trzeźwa całkiem tamtędy szłam.
Widoki z mostu oszałamiające.
Na oba brzegi rzeki Duero "porośnięte" gęsto domami o czerwonych dachach.
Na przycumowane statki, łódki i barki.
Na położone po drugiej stronie miasto Vila Nova de Gaia.Tak więc po moście szczęśliwie przeszłam trzeźwiutka. Chociaż nie bez drżenia łydek. Za plecami raz przeleciało nam metro.
Po winie, w knajpce wyglądającej jak stołówka pracownicza, zjedliśmy obiad. Miły kelner zasugerował Francesinha
Dobrze, że wzięłam pół porcji.
W środku dużo różności. Jakieś mięsiwo, ser, jajko, coś tam, coś tam. na wierzchu dużo sera. Wszystko w ostrym sosie. Do tego jeszcze frytki. Och!
No, i wreszcie azulejos.
Te ceramiczne płytki na ścianach domów, kościołów, płotów, wewnątrz i na zewnątrz, to jak logo Portugalii.
I pewnie całego Półwyspu Iberyjskiego podbitego ongiś przez Maurów.
Azulejos są nie tylko na ścianach.
W sklepach z pamiątkami zdobią gęsto podkładki pod naczynia, magnesy na lodówkę, biżuterię, kubki, talerze, tworzą wzory na tkaninach, okładkach zeszytów, notesów, kalendarzy, jednym słowem włażą w oczy.
Te na budynkach są często bardzo stare, bo część zabytkowa Porto jest wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO i każda renowacja musi odbywać się zgodnie z określonymi procedurami.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHqtUeoyBOjavJeruy7CHDT0b6AdQCYaXWV2oqiWHbop7sHyBTkY3xWtFYvklyRApF3AZQwbdskMUhkm1tRgfi6S1SYqZhWuJmwj2JVBvuVaVIUOstBzghOBVkdn8NXtLqyN-imx9Mjxb4RK2CGZjSqORyGNQvkMwm_weXkmLo8FjOpls30tW2tTwihuM/s320/20240403_160721.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6LMoLYbU8ul-WaMFS5HxIoy0gx2QODEMhzfNEvZVYeXCSzINgwhdJcpr9DhzFEY9buoVPzpaaFU1bJ9VPAZoqoEfUcJhyphenhyphenI4Av-OkK0fLCzrLgw2qMBuipED_BTl9zqOzpe-zcfHl6Bwq4hbtnkoxK_9udGi7hluEDl7QvVXDhU-lWBbtesIJ6BTm3JOM/s320/20240403_162743.jpg)
Niektóre azulejos, to prawdziwe dzieła sztuki.
A jak już mowa o sztuce, to na koniec dnia trzeciego zajrzeliśmy do Muzeum Marionetek, które szczęśliwie mieściło się naprzeciwko domu, w którym mieszkaliśmy, przy ulicy Rua de Belomonte.
Magiczne miejsce. Pełne lalek teatralnych, kukieł, marionetek, rekwizytów. Zostawiłam wpis w księdze gości. Po polsku.
Deszcz dnia trzeciego nie padał.
2 komentarze:
Nie podeszłabym do barierki...
Azulejos włażą w oczy jak przedziwne formy Gaudiego w Barcelonie 🙂
Tak właśnie.
Prześlij komentarz