Ten tytuł, to gigantyczny, prześmiewczy paradoks.
Nie ja go wymyśliłam.
Czyż nie słyszeliście dziesiątki razy, że "wszystko, to TYLKO nerwy"?
O tym już było.
W postach, w książkach, w życiu.
Wszystko już było.
Toczą się kołem historia z fortuną.
Raz pod wozem, raz w karecie.
Pytają mnie, jak się czuję, "bo chyba dobrze, to słychać!"
Co widać, co słychać, a co czuć?
Odpowiadam: "raz lepiej, raz gorzej"
Trochę po to, żeby nie zapeszyć (chociaż przesądna nie jestem, a jakże!).
Jednak to prawda. Dosłowna. Semantyczna.
Ostatnio lepiej-gorzej jest w gęstej amplitudzie.
Dużo planów?
Dużo chodzenia i jeżdżenia?
Dużo emocji?
Dużo w kółko?
Od "w kółko" zawsze mi było gorzej.
Zawrót głowy, to perspektywa utraty kontroli. Potknięcia. Upadku.
Zachwianie równowagi działa na mój mózg, jak alarm przeciwpożarowy.
Zachwianie równowagi może być wywołane przez rozmaite rzeczy - bujający się panel w mojej podłodze, przesuwające się przed oczami lustro mojej szafy, przejeżdżający zbyt blisko samochód, nieuważnie nadepnięty kamyk, schodzenie po krętych schodach, za szybki obrót głową, chodzenie w kółko.
No, i oczywiście "coś tam w głowie"- jak ćwierć wieku temu zasugerowała mi pewna laryngolog(ożka).
Bo nigdy nie wiadomo prawda?
Sekwencja:
Zawrót głowy - subiektywny albo obiektywny ( choć w gruncie rzeczy zawsze subiektywny, prawda? bo mój własny)
Sygnał do mózgu - "zawrót głowy"
Reakcja:
"Ciało migdałowate (amygdala) uruchamia aktywację osi podwzgórze-przysadka-nadnercza (reakcja stresowa) co aktywuje odpowiednie hormony stresu."
Objawy:
- serce wali
- fala gorąca przelewa się z klatki piersiowej do brzucha i niżej do nóg
- nogi z waty
- ręce zimnieją i drżą
- kiedyś myślałam - zawał, udar, zapaść, guz mózgu
- teraz myślę - mam napad paniki (chyba, najprawdopodobniej, to raczej nie udar), niedługo minie, wszystko jest bez zmian, spoko, spoko...
Idę, rozmawiam, reaguję na innych, chociaż nogi waciane ruszają się jakby poza moją kontrolą. Mam nadzieję, że nie upadnę, nie zemdleję, nie będę bełkotać
A potem jest lęk przed lękiem.
Mogłabym powiedzieć: hej, mam atak paniki, może zaraz zemdleję.
Może i bym mogła, ale nie mówię.
Bo to nie jest takie PROSTE. Skoro sama nie jestem tego pewna, skoro nie wiem, skoro w głowie mam zamęt, skoro najbardziej chciałabym właśnie nikogo nie widzieć i do nikogo się nie odzywać.
Nie musiałabym mówić: " - chwila, złamałam nogę i nie mogę pójść dalej"
Nawet ból brzucha, albo głowy jest bardziej widoczny. OCZYWISTY.
Atak paniki jest jak czarny, włochaty, wielki pająk, który czai się gdzieś i spada nieoczekiwanie na osobę cierpiącą na arachnofobię.
Tak się właśnie czuję. Ostatnio.
Nie do wiary?