sobota, 30 października 2021

Wczoraj biały, biały welon...

 



A to wczoraj, to już... 50 lat minęło!

Już o nich cale miasto wie!
Zdjęcie na pierwszej stronie lokalnej gazety. 
I tytuł "Zaczęło się w tramwaju"
W środku duży artykuł: że się w  tym tramwaju spotkali, a znali od dziecka, i zakochali, i pobrali. 
I żyli długo...
A po 50-sięciu latach pojechali tymże tramwajem w podróż po Łodzi. 
To naprawdę piękna historia. 
A bohaterów jej znam i ja, bo to mój Jedyny Brat i od pół wieku Jedyna Bratowa.

Niespodzianka się udała.
Do wypożyczonego, starego  wagonu, toczącego się z turkotem  po szynach miasta, dosiadali się na przystankach znajomi, krewni, sympatycy i entuzjaści. 
Wnosili prezenty, kwiaty, wspomnienia i roześmiane twarze.
Dostawali szampana i słodkości.  I niezapomniane wrażenia.

Kiedy  ze śpiewem na ustach dosiadł się chór, zrobiło się naprawdę tłoczno.  Jak za dawnych, dobrych lat, gdy drzwi tramwajowe odsuwało się silną ręką, a trzeba było uważać, żeby jej sobie z barku nie wyrwać.

Gdzieś w międzyczasie, przecisnął się przez ten tłum, potargany przedstawiciel prasy i podstawił Bratowej przed twarz urządzenie utrwalające. 
- Ja już wszystko wiem, pani Iwono, wszystko wiem! - oświadczył radośnie.

A to mnie zaskoczył! 
Wszystko? Wie?

Rozmyślałam sobie o tym, stojąc za plecami wesołego motorniczego, który raźno kręcił korbą.
Tramwaj się kołysał i pędził. 
Razem z nim kołysały się baloniki, girlandy i wszystkie złoto- czerwone ozdoby.

Kołysałam się i ja.
Ulice następowały.
Przystanki zostawały w tyle.
Jak czas...

Rozmyślałam o tych wszystkich latach, w których nasze życie, splecione tak mocno  jak warkocz, toczyło się w tym mieście. 

O kolejnych narodzinach i urodzinach.
O ludziach, co wsiadali na różnych przystankach tej historii. 
A potem wysiadali. Na chwilę, albo na zawsze.
O miłościach.
O złościach.
O zdawanych egzaminach, zdobywanych dyplomach, podpisywanych aktach...
O przeprowadzkach, chorobach, rozstaniach, powrotach, świętach i nie-świętach.
O ludziach, którzy w nas wrośli.
O tworzeniu więzi.

Ucieszyłam się, że należę do tego tłoku.
Chociaż, jak wiadomo, zasadniczo tłoku nie lubię.

No, i rozmyślałam też o tramwajach.
O tych tramwajowych i autobusowych podróżach - do nich, do nas, od nich, we wszystkie strony. 
Z przesiadkami, z biletami, z migawkami, w coraz to nowszych pojazdach, za zimnych, za ciepłych, ale  zawsze w MPK:)

Rozczochrany dziennikarz powiedział, że wszystko wie. 
Cóż, prasa to potęga.
Nawet ja nie wiem wszystkiego!

Ale artykuł napisał ładny. 
Bo tak im się należało, tym Jubilatom.

Bo dobrze się od czasu do czasu zatrzymać i wzruszyć.

Dzisiaj białe , białe włosy...


środa, 20 października 2021

Mieć marzenie

 

 

Niedawno, ulubiona moja  Cytryna W., przysłała mi zdjęcie z podpisem: "spełniłam swoje marzenie, napiłam się kawy pod Akropolem!"

No, proszę!

 

Ja zawsze miałam kłopot z marzeniami.

 

Szukając podpowiedzi na temat, zajrzałam do wszystkowiedzącej sieci. 

Dzieci marzą przeważnie o konkretach - domku dla lalek, lalce Barbie, laptopie, konsoli, smartfonie. 

Jeden chłopiec marzy o przytuleniu się do Magdy Gessler (!), inny o spotkaniu z piłkarzami z kadry.

 

Dorośli mają na ogół marzenia o podróżach - najprostsze, to Paryż, Nowy Jork, Barcelona, Rzym... 

Bardziej ekscentryczne - Mur Chiński, Biegun Północny, Korona Ziemi, Himalaje, afrykańskie safari.

Niektórzy pragną doznań ekstremalnych - skoczyć na bungee, skoczyć ze spadochronem, nurkować w oceanie, przebiec maraton...


Hm. Może to spotkanie z kadrą byłoby fajne?...

 

W filmach, nieuleczalnie chorzy bohaterowie, postanawiają spełnić ostatnie marzenie - odwiedzają rodzinne domy, miejsce pierwszej randki, jadą nad morze, albo w góry, albo w rejs dookoła świata.

Organizują  ostatnie rodzinne zjazdy. 

Godzą się z pokłóconymi. Albo wreszcie wygarniają wszystkim, co o nich myślą.

Rzucają męża/żonę, albo po latach wracją do męża/żony.

Marzenia są różne.


Kiedy byłam mała, miałam trzy marzenia: mieć mieszkanie   z łazienką, wyjść za mąż i  mieć dwoje dzieci, najlepiej chłopca i dziewczynkę.

No, i.. voilà! Spełnione!

Nie dostałam za to domku dla lalek, ani nie zostałam sławną pisarką.

 Nie poleciałam też do Australii.

***

Zawsze miałam kłopot z marzeniami!

 

Myślałam dziś o tym, stojąc na  skrzyżowaniu dużej ulicy z trochę mniejszą ulicą. 

Paliły się czerwone światła. 

Samochody w znacznej ilości pędziły, smrodziły i hałasowały.

Drzewa w pobliskim parku buchały kolorami jesieni.

Chylące się ku zachodowi słońce błysnęło na iglicy kościoła.

Ten obrazek, tak nabrzmiały i opity wspomnieniami, jak Puchatek miodem, koi mnie zawsze.

W perspektywie miałam powrót do domu, gdzie czekała na mnie Kota, kawka i ciastko francuskie.

Zielone światło zapaliło się i przechodząc na drugą stronę pomyślałam, że tego właśnie chcę.

Nudnego spokoju.


Oprócz błękitnego nieba
Nic mi dzisiaj nie potrzeba
Oprócz drogi szerokiej
Oprócz góry wysokiej
Oprócz kawałka chleba
Oprócz błękitu nieba
Oprócz słońca złotego
Oprócz wiatru mocnego
Oprócz góry wysokiej
Oprócz drogi szerokiej
Oprócz błękitnego nieba


Marzenia czasem się spełniają.

środa, 29 września 2021

Jesień

 


 

"Oto widzisz, znowu idzie jesień -
człowiek tylko leżałby i spał..."

 

Już to pisałam?

Na pewno. 

Gałczyński tkwi we mnie głęboko. Chociaż trochę już przykurzony.

 

Drzewa gubią liście. 

Ja gubię dni.

Drzewa wiosną znowu się zazielenią..  A ja?...

 

 "Po czerni jeżyny,
Po liściu kaliny,
- Jesień, jesień już...
Po ciszy na stawie,
Po krzyku żurawi,
- Jesień, jesień już"


Chodzę po żółknącym parku i gubię łzy.

Zawsze gubię łzy przy tej piosence.

Słuchaliśmy Długosza tej naszej pierwszej jesieni, kiedy wszystko jeszcze było przed nami. Wszystko było wiosną.

Przed nami były wszystkie dni śliwkowe, wszystkie kasztany, zielone choinki, czerwone tulipany i żółte wózki z naszymi skarbami.


A my tak - po kieliszku, po troszeczku,
Popijamy calutki ten dzień.
- Próbujemy nalewki,
Z dzikiej róży, z porzeczki,
Żeby sprawdzić - czy zimą
To wypić się da?...

 

Nalewki wypite. 

Dzieci odfrunęły. Jak żurawie.

Ciszy nie przerywa niczyj szept.

 

"Co zrobisz, jak nic nie zrobisz"- mawia Wnuk

"Twardym trzeba być, nie miętkim" - mawiała pewna Ania

"Trzeba mieć dobre leki"- mówi Córka

Syn nic nie mówi. Patrzył na mnie zatroskany, gdy żegnaliśmy się na dworcu w pociągu Intercity.  



Tak niedawno był maj, byliśmy tak szczęśliwi
Uśmiechnięci i tkliwi, któż te dni znów ożywi.
 
Chłodną rękę mi daj, spójrz mi w oczy i powiedz,
Czy mnie kochasz, ja wiem, to jest złudą i snem.
 
 
No, bo wszystko ma swój czas. 
Po jesieni przyjdzie zima.
 
 
 
 


 

Po czerni jeżyny Po liściu kaliny - Jesień, jesień już Po ciszy na stawie Po krzyku żurawi - Jesień, jesień już

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,leszek_dlugosz,dzie__w_kolorze_sliwkowym.html


Po czerni jeżyny Po liściu kaliny - Jesień, jesień już Po ciszy na stawie Po krzyku żurawi - Jesień, jesień już

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,leszek_dlugosz,dzie__w_kolorze_sliwkowym.html




wtorek, 31 sierpnia 2021

Ćwiczę...




Od jakiegoś czasu ćwiczę cnoty niewieście.
Gotuję.
Smażę.
Piekę.
Przyrządzam.
Doglądam.
Przyszywam.
Przytulam.
Dogadzam.
Pranie wieszam.
Zdobywam wiktuały.
Ogarniam.
Odkurzam.
Macham z okna.
Czekam z obiadem.

Cierpliwie studiuję książki kucharskie i zgłębiam tajemnicę wege przysmaków.
Odkrywam świat sojowych jogurtów i past z fasoli.

Zmywam bez zmywarki.
Mieszam bez mieszarki.

Jestem już bardzo wyćwiczona. Cnotliwie.

Przyczyną wzmożonych ćwiczeń jest Dziecko Młodsze, które mnie od miesiąca cieszy swoją obecnością.
Niestety, Dziecko jest wynikiem ćwiczeń całkiem niecnotliwych.

Jak wiadomo, doktor habilitowany Paweł S., doradca pewnego ministra, zaleca ugruntowywanie w dziewczętach cnót niewieścich. jednakże kłóci się to jawnie z prokreacyjną polityką naszego UP (Umiłowanego Państwa), jako że według wolnej (jeszcze) Wikipedii wyraz "niewiasta" oznacza kobietę dorosłą, ale niezamężną, "nie znającą męża"

A to pech!

Pora zacząć ćwiczyć cnoty białogłowy.




 

czwartek, 12 sierpnia 2021

Miałam sen. Znowu.

 


Śniło mi się. Sen był długi i zawiły.

- Wielowątkowy - orzekała Córka, wysłuchawszy cierpliwie.

 Tak. Wielowątkowy. Wieloosobowy. Wielomiejscowy.

Wieloczasowy.

 

W tym śnie byłam równocześnie młoda i całkiem nie.

Przed maturą i już na emeryturze.

Byłam jednocześnie niedorosłą córką i całkiem już dorosłą żoną. 

Oraz wdową. 

I wszystko to w ogóle mnie nie dziwiło. Zmieniało się płynnie  w trakcie mojej drogi powrotnej do domu. 

***

Chodziłam sobie po zielonym świecie, z tym snem w pamięci.

Na ścieżce w parku, pomiędzy hałaśliwą jezdnią a przyjemnie  cichym stawem z kaczkami, uświadomiłam sobie to, co już wiedziałam i co każdy zapewne wie, tylko o tym nie myśli: że jestem JEDNA.

 

Jedna, tyle że warstwowa. Jak cebula. Albo drzewo.

 

Od początku, od tej najmniejszej, od chwili, gdy jakieś skomplikowane gry genów i hormonów zdecydowały, że będę dziewczynką. 

W brzuchu u Mamy.

Wszystkie te ONE, małe i większe, czasem grube, czasem z pryszczami, opalone, w loczkach, w ciąży, zmarznięte, całowane, chore, spocone, siwe... 

Wszystkie one, to JA.

To trochę tak, jakby jakieś SEDNO mnie przebierało się w  różne kostiumy, a czas dokonywał charakteryzacji, jak w teatrze. 


Kiedy tak sobie to wyobraziłam, poczułam się silna. Wzmocniona przez wszystkie ONE, które są mną.

Mną, która dała radę.

Która się nauczyła. 

Która przeżyła, przetrwała. 

Dokonała. Przeszła. Przeskoczyła. 

 Stworzyła. Wymyśliła.

"Szafnęła"- jak mawia moja kochana Szwagierka.

(A wcale nie oznacza ten uroczy czasownik grzebania w szafie, ale pochodzi od niemieckiego słówka schaffen, czyli właśnie dokonać, osiągnąć, poradzić sobie.)


Mną, która nosiła w sobie dwa kolejne życia.

Które karmiła, chroniła, które kocha najbardziej.

Mną, która zawsze była przez kogoś kochana. 

Była i jest.

 

Oczywista oczywistość?

Tak. 

Ciągle zamiatana przez codzienność w jakieś ukryte kąty.

Dobrze, że mamy sny. 

Sny są esencją.

 

P.S. Dzisiaj śniło mi się, że pomagam różnym małym zwierzątkom:) 


środa, 21 lipca 2021

Kot jest dziki, kot jest zły, kot ma bardzo ostre kły! I pazury.

 

Kot był chory. Właściwie, to kotka.

Kot w łóżeczku nie leżał. Wolał  pościel pańci, na którą się całkiem fajnie rzyga. 

Oraz co innego wydala.

Pan doktor nie przyszedł, bo nie ma tak dobrze. Żeby do kota pan doktor przychodził. Albo do Kotki.

Kota za frak i do lecznicy. (A właściwie kotkę.)

Nie pomogły kły ani pazury.  

 

Kotka płakała cała drogę w autobusie. Wszyscy się gapili.

Potem dali jej dużo zastrzyków w dupkę. Wrednej pańci udało się złapać kota (Kotę!) za każdym pięciokrotnym razem. I zawlec do wstrętnego miejsca, gdzie śmierdziało innymi zwierzakami, innymi ludźmi i paskudnymi lekarstwami.

 

Niestety, podstępna doktor(owa) zajrzała w kocie zęby i wydała wyrok: do renowacji.

Kotka się nie zna na słowach. Nie zajarzyła, o co chodzi.


Jednokrotną jazdę na badanie krwi przeżyła zadziwiająco znośnie, za co dostała w nagrodę dobre śniadanko.

Brzuch wyzdrowiał i można się było odprężyć. 

Pojeść. Popić.  Poprzeciągać się. Powylegiwać na słońcu. 

Pogłaskać dać się. Ostatecznie.

 

Aż tu nagle...

Zdrada! Zdrada! I to na czczo! 

Czternaście godzin bez jedzenia. 

Dwie godziny nie wiadomo gdzie.

Do wieczora w starym, cudzym, ciasnym więzieniu.

Dalej nie jeść. Choć obiecali!!!!

Na dodatek znowu kłucie!! Dwa razy znowu schwytana wbrew woli.

 



Mądrość z poradnika:
"Stres u kota zdarza się dość często, bo to zwierzęta o bardzo wrażliwej psychice"

Oraz:
"Kot wystawiony na stałe działanie jednego z czynników stresujących, jest bezustannie w stanie gotowości, a jego ciało stale stymulowane hormonalnie. W takiej sytuacji organizm bez fazy relaksacji szybko przechodzi w stan wyczerpania, co prowadzi bezpośrednio do choroby, a czasem nawet śmierci"

 

Właśnie!!!

Kawałek organizmu Koty przeszedł w stan wyczerpania.

Ten kawałek, który służy do konsumpcji, przyswajania i tak dalej.

"I tak dalej" zostawiane  w różnych miejscach, o różnych porach i w różnych ilościach.

 

- Hm! - zafrasowała się pani doktor Magda - To może być spowodowane stresem. Dam pani takie tabletki na poprawę pracy jelit...

Dała (sprzedała) trzy TABLETY, każda wielkości pięciozłotówki.

- Można je dzielić - pocieszyła mnie.

Dzięki ci Panie za twe drobne łaski!

 

 TU mógłby nastąpić  tekst o sposobach podawania kotu tabletki.


Podaną do pyszczka-wypluła.

Zmieszaną z ulubioną pastą - ominęła z daleka.

Rozsmarowaną tęże pastę na łapce - strząsnęła  (a właściwie strząsała, biegając po mieszkaniu

Posmarowaną wokół pyszczka - wytarła w narzutę sofy i Pańci bluzeczkę

Kuleczkę mięsną z "niespodzianką", dołożoną do mniamuśnego jedzonka - ominęła

Przed koktajlem ze śmietanki i tableteczki - uciekła. 

 

Cóż, posiadanie kota wymaga twórczego myślenia. 

Leczenie postępuje, choć czasem nie wiadomo, śmiać się czy płakać

.

Albo będzie dobrze,
Albo będzie źle,
Piłka jest okrągła,
A bramki są dwie...

 

 


sobota, 3 lipca 2021

Nie wiem nic


 - Nic nie piszesz! - powiedziała Córka, gdy pochylałam się nad szwem rękawa pustynnej sukienki, co ją też nazywają kameez.

- Nie mam o czym - odrzekłam, pilnując szwu.

- O szyciu! -  podsunął Nibymąż. Adekwatnie.

Córka mogłaby zrymować "o życiu", ale nie zrymowała.

- O szyciu już było. 

O życiu też. Ciągle jest o życiu.

Było też zresztą o  "nieżyciu". I  "nibyżyciu".

Może o życiu po życiu?

Co w żadnym razie nie oznacza życia po śmierci.

Każdy doświadczył życia po życiu. 

Życia po stracie. 

Po rozstaniu.

Po zmianie. 

Ostanie półtora roku w pandemii też jest życiem po życiu. 

 

Rok temu nastąpiła zmiana w moim świecie, po tej stronie Europy.

Teraz kolejna - od środy adres Carrer Cinca 6 w Barcelonie już nieaktualny. Nowego na razie brak.

Syn przy okazji cotygodniowego naszego skypowania mówił zwykle: "No, i tyle mamusia, nic się u nas nie dzieje"

Teraz się dzieje. 

A to dzianie różne, wzorki takie niekoniecznie barwne, czasem oczko się zgubi...

W głowie kłębią się myśli o tym przyszłym, nieznanym jeszcze.


"Co było to było co może być jest
A będzie to co będzie..."

 

Szukam  równowagi w swoich kijkach. 

To rytmiczne tuk, tuk, tuk o chodnik uspokaja.

Wczoraj już było, o jutrze nic nie wiadomo. 

Jest przedwieczorna cisza lipcowego dnia. 

Zatapiam się w niej, i w zapachu lip. W słodkiej woni dzikich róż. 

Pszczoły brzęczą wokół drzew. Po chodniku skacze kawka.

Wysokie malwy rzucają długie cienie. 

Lubię malwy.

 

Myśli kłębią się dalej.

Przy przekraczaniu granic oglądamy się za siebie. 

Z tęsknotą. Z żalem. Z obawą.

Że już nigdy... Że nie wróci... Że szkoda.

Że tylko wspomnienia.

W pamięci obrazy, zapachy. Fragmenty rozmów. Radość początku.

Ach, jak się cieszyliśmy! Razem.  

I już minęło... Było, było, było!

 

Wtedy właśnie mija mnie wyjący ambulans.

Samochody rozsuwają się na boki, jak  dwa strumienie wody.

Ambulans pędzi, miga niebieskim światłem.

To moje od dawna  memento.

Ambulans.


"Gonimy za szczęściem sięgamy do gwiazd
Na gwałt świat chcemy zmieniać
Lecz to najważniejsze, co żyje gdzieś w nas"

 

Kupiłam pół kilo czereśni i wróciłam do domu na mecz.

Cóż - pomyślałam filozoficznie - całe szczęście, że umiem zszywać brzegi i łapać spuszczone oczka...




P.S. Hiszpania wygrała. O włos, ale jednak...!

niedziela, 6 czerwca 2021

Ten dzień.

 


O  TYM  dniu już było nieraz.

O tym, że był poniedziałek.

Że w całym domu pachniało jaśminem.

Oraz, że obudziłam się rano o wpół do piątej i skurcze miałam co sześć minut. 

Miałam na sobie bawełnianą, granatowo-niebieską sukienkę w kwiatki.

A w szpitalu na śniadanie był twarożek. Który zjadłam.

I o tym, że lekarz na obchodzie porannym negatywnie wyraził się o mojej inteligencji. A ja nie zaprotestowałam. Chociaż to chamskie było.

O narkozie.

O "po narkozie".

O smutnych dniach szpitalnych.

O tęsknocie.


O tym wszystkim już było. 

I ciągle to dobrze pamiętam.

Bo się wtedy urodziła. 

Nasza wyczekiwana Córeczka.

Z granatowymi oczami.

 

Mówią, że miłość matki jest bezwarunkowa. I na zawsze. 

 

Chociaż inni mówią, że są okoliczności, warunki, sytuacje, że nie...

 

Przeczytałam kiedyś wypowiedź pewnego terapeuty, dosyć znanego, że po latach żalu za swoje niełatwe dzieciństwo, uznał,  że fakt, iż jego matka nie pozbyła się go, nie pozwoliła mu umrzeć z głodu, z pragnienia i zimna, jest wystarczający, aby mógł być jej wdzięcznym.

 

Ja dostałam od mojej Mamy mnóstwo skarbów.

I mogłam je rozdawać. 

 

Mogłam tulić, kołysać, pocieszać.

Karmić, podziwiać, rozweselać. 

Mogłam całować po piętkach.

Łaskotać. 

Opowiadać bajki do snu.

Kochać.

Bo jak można nie kochać CUDU?

 

czwartek, 13 maja 2021

Chyba optymistycznie

 

 

Dość dawno temu, przed czasami Wikipedii, znalazłam w jakimś czasopiśmie  tekst Desiderata.

Opatrzony był komentarzem, że to utwór anonimowego autora, powstały w 1692 roku w kościele w Baltimore.

Tekst od razu wydał mi się trochę nieadekwatny do twórczości z XVII wieku. Ale, co ja tam wiem.

 

No, i proszę!

Wikipedia wie wszystko, uświadomiła mi przed kilkoma laty, że:

 

"Utwór powstał w 1927. W 1933 autor złożył go w formie życzeń na Boże Narodzenie dla przyjaciół. W 1948 wdowa po Ehrmannie opublikowała go w tomiku The poems of Max Ehrmann, skąd dwa lata później, w 1950, trafił do cotygodniowej gazetki parafialnej, publikowanej przez pastora anglikańskiego Starego Kościoła pod wezwaniem Św. Pawła w Baltimore (Old St. Paul Church). Dopiero tą drogą Dezyderata dostała się do kultury masowej.
Pogłoska na temat anonimowego autora i błędna data powstania utworu – 1692 – pochodzą stąd, że pierwsza strona owej gazetki, na której znajdował się tekst "dezyderaty", miała stopkę z informacją: "Stary kościół św. Pawła" i datą 1692 (w rzeczywistości to data powstania parafii i budowy pierwszego już nieistniejącego kościoła). Wskutek częstego kopiowania jedynie tej strony, informacja zaczęła być błędnie odczytywana."

 

Max Ehrmann był amerykańskim prawnikiem, ekonomistą i pisarzem. Studiował też filozofię. Jest autorem ponad dwudziestu książek i broszur. Ale, gdy wpisze się jego nazwisko w wyszukiwarkę, pojawia się  wiele stron w różnych językach, tylko  na temat tekstu Desisderata.

 

 Oto i on:

  • Krocz spokojnie wśród zgiełku i pośpiechu - pamiętaj jaki spokój może być w ciszy. 
  • Tak dalece jak to możliwe, nie wyrzekając się siebie, bądź w dobrych stosunkach z innymi ludźmi. 
  • Prawdę swą głoś spokojnie i jasno, słuchaj też tego co mówią inni, nawet głupcy i ignoranci, oni też mają swoją opowieść. 
  • Unikaj głośnych i agresywnych osób, one są udręką dla ducha.
  • Jeśli porównujesz się z innymi możesz stać się próżny lub zgorzkniały, albowiem zawsze będą lepsi i gorsi od ciebie.
  • Ciesz się zarówno swymi osiągnięciami jak i planami. Wykonuj z sercem swą pracę, jakkolwiek by była skromna. Jest ona trwałą wartością w zmiennych kolejach losu. 
  • Zachowaj ostrożność w swych przedsięwzięciach - świat bowiem pełen jest oszustwa. Lecz niech ci to nie przesłania prawdziwej cnoty, wielu ludzi dąży do wzniosłych ideałów i wszędzie życie pełne jest heroizmu.
  • Bądź sobą, a zwłaszcza nie zwalczaj uczuć: nie bądź cyniczny wobec miłości, albowiem w obliczu wszelkiej oschłości i rozczarowań jest ona wieczna jak trawa. 
  • Przyjmuj pogodnie to co lata niosą, bez goryczy wyrzekając się przymiotów młodości. 
  • Rozwijaj siłę ducha, by w nagłym nieszczęściu mogła być tarczą dla ciebie. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności.
  • Utrzymuj zdrową dyscyplinę, lecz bądź łagodny dla siebie.
  • Jesteś dzieckiem wszechświata, nie mniej niż gwiazdy i drzewa, masz prawo być tutaj, i czy jest to dla ciebie jasne czy nie, nie wątp, że wszechświat jest taki jaki być powinien.
  • Tak więc bądź w pokoju z Bogiem, cokolwiek myślisz o jego naturze.
  • Czymkolwiek się zajmujesz i jakiekolwiek są twe pragnienia: w zgiełku ulicznym, zamęcie życia, zachowaj spokój w swej duszy.
  • Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny. 
  • Bądź uważny, staraj się być szczęśliwy.  

 

Nie do wiary, że minęło prawie sto lat od czasu, gdy słowa te zostały ułożone w serdeczne życzenia świąteczne. 

Max Ehrmann miał wtedy 55 lat. 

 

Wiele razy myśli moje biegły do Dezyderat. 

"Krocz spokojnie wśród zgiełku i pośpiechu" - tak sobie myślę, maszerując  przez ulubiony park.

 

"Słuchaj tego, co mówią inni" - to właściwie moje ciągłe motto, które przywołuję często, wzywając się do pokory, tolerancji i całej życiowej mądrości.

 

"Nie porównuj się z innymi, albowiem zawsze będą lepsi i gorsi od ciebie" -  cytowałam pacjentom, a i sama też z tego korzystam, chociaż pokusa czucia się lepszym jest niezwykle pociągajaca.


Wielu ludzi realizuje swoje ideały, świat pełen jest heroicznych czynów, a miłość jest wieczna jak trawa - to pozwala mi znosić dobiegające zewsząd straszne wieści o bezwzględnych postępkach ludzkich.

 

"Przyjmuj pogodnie to, co lata niosą, bez goryczy wyrzekając  się przymiotów młodości" - mówię sobie, patrząc w lustro, stękając przy wstawaniu z łóżka i rozciągając tęsknie zmarszczki wokół ust.


Jestem dzieckiem wszechświata, nie mniej niż gwiazdy i drzewa.

Ten świat ciągle jeszcze jest piękny.

niedziela, 9 maja 2021

My, lękowi.

 

W tej książce mnóstwo podkreśleń moich. Jakby wszystkie były cytatami z mojego życia.

 


Z jakiegoś powodu coraz więcej nas wokół.

Lękowców, depresyjnych, dwubiegunowych, 

Hiperwrażliwych. Zagubionych.

Tych z dysocjacją i tych z borderline.

 

Coraz więcej w nas cierpienia...

I chociaż nas tak dużo, to ciągle jacyś ukryci, wstydliwi, dziwni.  

 

 ***

To wstęp był.

Ja, od dwudziestu lat z lekami w garści.

Antydepresanty- chwała tym, co je wymyślili. 

Ale to dopiero w wieku XX. I to raczej w drugiej jego połowie.

Strach pomyśleć, co  wcześniej przeżywali chorzy na depresję, a było ich niemało.

Strach pomyśleć, co by było, gdyby przemysł farmaceutyczny upadł. 

Albo, jak by się wszystkie naraz komputery używane przy produkcji leków, zawiesiły!!!

Tylko się pochlastać!

I to dosłownie.

 

Czemu  teraz o tym piszę?   A bo ja wiem?

Jedna, jedniutka myśl wystarczy czasem, żeby zasiać całe pole niepokoju i lęku. 

Taka myśl, co się rozrasta  z siłą i prędkością zaczarowanego ziarna fasoli. Myśl - Monstrum.

Kolejne myśli: "a co będzie, gdy...?", "co zrobię, jeśli?...",  "co wtedy?", "dokąd zadzwonić?", "w jakiej kolejności', " co powiedzieć?"...

 

Uwielbiam takie sceny w filmach, gdy bohater po licznych przejściach, budzi się w szpitalu i słyszy: "już dobrze, teraz odpoczywaj "

Już dobrze. Wszystkim się zajmą za niego, pomyślą, podejmą decyzję, wezmą za nią odpowiedzialność.

Wiedzą, czego mu potrzeba, bo wszystko mówią aparaty. 

Nie pytają, czy miał stolec, czy mu się pić chce.

Leży, odpoczywa i nic NIE MUSI!


W ataku lęku czy paniki nie jestem w stanie myśleć racjonalnie. 

Podejmowanie decyzji, to koszmar.

Zaciśnięte szczęki, albo szczekające zęby, utrudniają mówienie. 

Łydki dygocą, dosłownie czuję każdy poruszający się mięsień. 

Ręce się trzęsą. Palce nie chcą słuchać.

W uszach szumi. Serce gna do przodu. 

Nagle mi gorąco i się pocę. A stopy i dłonie lodowate.


Wyobrażam sobie, że przychodzi lekarz, albo gorzej przyjeżdża pogotowie.

ONI zadają pytania - pesel, data urodzenia, leki zażywane, na co pani choruje, chorowała, kiedy ostatnio... jak często...  czy zawsze... temperatura? drgawki? brak czucia? trudności w oddychaniu? alergie? gdzie pracuje? jakieś wyniki badań? ...

JEZU! 

Nie pamiętam, wszystko mi się myli! 

Temperatury nie zmierzyłam! Co będzie? 

Czy to, co czuję to trudności w oddychaniu? 

Nie wiem, czy mam na coś alergię, nigdy nie miałam, ale  jeśli mam?

"Ciśnienie trochę za wysokie" - oznajmia ten w kamizelce z napisem "ratownik medyczny", zdejmując mankiet aparatu.

Boże! To źle? Pewnie że źle!  (ciśnienie w tym momencie z zadowoleniem skacze jeszcze bardziej)

"No, to co, chce pani jechać do szpitala?" ( takie pytanie szwagierka usłyszała)

OCZYWIŚCIE, że nie chcę!!!

Ale, czy powinnam?  Niech mi ktoś POMOŻE.

***

To, jak napisałam, tylko wyobraźnia. Ale przecież oparta na doświadczeniu.

Po takich razach zawsze czułam  się mało inteligentna, żałosna, winna, że komuś głowę zawracałam. 

Często jeszcze bardziej roztrzęsiona. 

Z innego powodu - ze  złości na siebie, ze wstydu, z bezradności?

***

I tak tu sobie siedzę sama, z różnymi myślami w głowie.

A moje marzenie jest takie: żeby był ktoś , kto mnie tak dobrze zna, że powie  wtedy: "już dobrze, ja się teraz wszystkim zajmę, ty tylko odpoczywaj"


Napisał Boski Dante w swojej komedii przy wejściu do Piekła:

"Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie"

 

To na pewno było o Chorobach Duszy.



czwartek, 29 kwietnia 2021

Po drodze


Niedawno Bratowa Jedyna zapytała mnie o to, jakie hasło umieściłabym na swoim transparencie.

(Gdyby ktoś był ciekawy, do czego potrzebny ten transparent, odpowiadam: do manifestacji! Jak to transparent.

Słownik języka polskiego PWN: manifestacja - «ostentacyjne okazywanie swych poglądów lub uczuć»)

 

Kilka myśli przeleciało mi przez głowę, wszystkie trywialne i nie moje.

A ta właśnie, wypłynęła na wierzch, powoli, jak zdjęcie w wywoływaczu:


Nie ustawaj w drodze...

 

Bo DROGA już dawno rzuciła na  mnie swój czar.

Wszelkie drogi, wąskie i szerokie, gładkie i wyboiste, suche, błotniste, leśne i górskie.

 

 

 

Drogi, jak wiadomo są różne...

 

 

 

 

 

 


Ulice. Aleje. Promenady.

Bulwary. Wiejskie drogi. Zaułki.

Drogi w kierunku morza. 

Korsa i Diagonale.

Tory kolejowe. Autostrady.

 

 Te należą do moich ulubionych...

 

 

 

 

 

 




Ścieżki i szlaki.

Wszystkie drogi prowadzą tam, gdzie nas jeszcze nie ma. 

A gdzie może dojdziemy.  I się dowiemy. Przekonamy.

Zobaczymy, co jest za zakrętem.

 ***

Więc tak...

To sobie właśnie przypomniałam. Na transparent.

 

A potem w szpargałach natknęłam się na kartkę, którą kupiłam na jakimś wyjeździe dawnym.



 

 

 

 

 

 

I przypomniałam sobie o swoim malarstwie terapeutycznym!

Co to ciągle wisi na ścianie mojego przedpokoju.

 

 

 

 

 

 

A były  i takie:







Oraz, jakże symboliczne:




 

 

 

 

 

 

 

No, i w roku 2004 motywujący wiersz, który już tu był, ale dobrego nigdy dosyć, czyż nie?

 

 

 

 

 

 

 

 

 ***

"Nie ustawaj w drodze" - napisałam do Anny K., Motylem zwanej, kiedy wyruszała na swoją kolejną wyprawę na inny kontynent.

"Nie ustanę" - odpowiedziała. 

Dotrzymuje słowa.

 

"Życie jest nowelą"- śpiewają niektórzy.

A inni twierdzą, że jest jak melon. Albo welon. Albo jak białe włosy...

 

Cóż. Życie jest oczywiście, jak droga. 

Można by myśleć, że jak ślepa uliczka, bo przecież kiedyś się kończy.

 

A gdyby tak...

Pójść przed siebie. I nie ustawać w drodze. 

To wrócimy w to samo miejsce  oczywiście. Tyle, że od drugiej strony.

Może na tym polega reinkarnacja?


Szczęśliwej...!!!


niedziela, 25 kwietnia 2021

Ziarenka

Reprodukcję tego obrazu Van Gogha dostałam od Rodziców na okoliczność skończenia studiów.

Przez jakiś czas wisiał w moim pokoju z zielonymi firankami...:)

Potem zawisał na ścianach różnych pokoi w Paradni.

Nie był piękny, ani nominalnie wartościowy. Jednak w pewien sposób od początku korespondował.z moim przeczuciem, chęcią, gotowością SIANIA.

Siania idei, wartości, przekonań. 

Uczynków. 

Uśmiechów.

Uścisków.

Siania słów.

Myślę, że w jakiejś mierze mi się udało. Byłam siewcą.

***

Niedawno sięgnęłam po torebeczkę z nasionami bazylii. 

Torebeczka duża, bo potrzebne jest miejsce na opisy.

Opis odmiany, zalecenia do siewu, także poglądowe rysunki dla niecierpliwych i niechętnych czytaniu. Adres producenta, kod kreskowy, kod obrazkowy, logo firmy, data produkcji, data ważności, "zdjęcie poglądowe"...

W środku nasiona, pół grama. Ćwierć łyżeczki.

Jakie to symboliczne!

Ten siewca z obrazu czerpie ziarno  pełnymi garściami, bogato, rzuca szerokim gestem. Nie martwi się o wiatr, o ptaki, które pewnie wydziobią swoją porcję. Nie liczy nasion. One nie są dla niego pojedyncze, są sypką, gładką, przesypującą się pod palcami masą.

Nasiona bazylii mogę policzyć. Biorę ostrożnie po kilka, koniuszkami palców. Ostrożnie umieszczam w dołku wygrzebanym w doniczkowej ziemi. Ostrożnie zasypuję. Ostrożnie podlewam. Jakby każde było cenne, każde na wagę ... jubilerską.

 ***

Tak mi się teraz myśli o słowach.

Coraz rzadziej układam słowa w całość.  Jakbym oszczędzała te słowa, które mi pozostały. 

Bo może one policzone są dla każdego? 

Może ich wartość wzrosła?

Albo wyginęły, jak jakieś rzadkie zwierzątka?

Nie chcę ich tak rozrzucać bez kontroli. 

Nie chce nie  wiedzieć, pod jakie strzechy albo inne stropodachówki trafiają.


"U mnie słowo droższe pieniędzy" - mawiał Kazimierz Pawlak ze wsi Krużewniki. 

Może i miał rację. Może dlatego nie chcę tu zostawiać słów bez opieki.  Na pastwę.

***

Niedawno, na swoim "mantrowym" spacerze, ze zdumieniem stwierdziłam, że nie mam w głowie nic. Żadnych myśli, żadnych dyskusji z samą sobą. Żadnego snucia przypuszczeń. Nul. 

Tylko głęboki oddech i wiatr w uszach.


No, i co ja mam tu pisać?