piątek, 22 grudnia 2023

Znowu, znowu...

 

 

 ...święta!!!

Kolejne święta.  Znowu święta. Święta  święta!!

Dopiero co były. 

Kupowałam choinkę. Karp pływał w wannie. Śledzie się moczyły. 

Tata tarł chrzan w otwartym oknie.

Sąsiad dywan trzepał na trzepaku.

W szkole robiliśmy łańcuchy z kolorowego papieru. I pawie oczka.

 

 

Dzieci wyjadały figi przy zdobieniu pierników. 

 

 

Wydobywaliśmy skarby ze świątecznej paczki. Snickersy, orzechy w czekoladzie, rodzynki, migdały, Ritter Sporty, skarby, gwiazdki, cuda wianki..

Mąż zdobił ryby w galarecie.

Placki drożdżowe z kruszonką...

 

Lalka pod choinką.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nocna Barcelona w światełkach.

 

 

 

 

Kolęda, kolęda.

I znowu kupowałam choinkę. W śniegu. W deszczu. Z Synem.

 

 

Wigilia przed wigilią.

 

W szpitalu na neurologii. Wesołych Świąt z rodzinami innych chorych. 

Do kogoś nikt nie przyjechał.

 

Mikołaj paczki zostawił za drzwiami. wigilia z Wnukiem. Pierwsza.

Druga bez dziadka


 

 

Cicha Noc.

 

 
 

Święta, święta...








Znowu święta.


Białe
Boże Narodzenie
wpływa do serc,
jak kolęda
cicha i słodka,
Lulajże Jezuniu...

Zasypia
w łagodnym puchu
wieczoru.

Wspomnimy
dźwięk fletu
za lat trzydzieści
tak boleśnie,
aż serce pęknie!


25.12.1982r.





wtorek, 5 grudnia 2023

Puk, puk...

 


 

Dawno temu zacytowałam tu wiersz Christiana Morgensterna.

 

"Wyjść ze skorupki? 

Nie wyjść ze skorupki? 

Krok ze skorupki? 

Nikrok ze skorupki?(...)"

 

To rozterki ślimaczka, który porusza się wolno, wolno myśli, wolno  podejmuje decyzje.

To też rozterki innych wolno myślących, a i wolnomyślicieli zapewne.

Rozterki znerwicowanych i zalęknionych.

Neuroróżnorodnych i  neurotypowych.

Nadwrażliwych.  

I cierpiących na migrenę.

Rozterki kątolubnych i ciepłolubnych.

I moje.

Wyjść ze skorupki? 

 

Wczoraj były moje imieniny. Zapukało dużo osób. 

Puk, puk. Jest tam kto?


 "Pu­kam do drzwi ka­mie­nia.
- To ja, wpuść mnie.
Nie mogę cze­kać dwóch ty­się­cy wie­ków
Na wej­ście pod twój dach. "

 

Otworzyłam.  Przynieśli mi podarunki.


Mały gość, który mnie odwiedził, stanął przed drzwiami od strony mieszkania i pukał w nie małą piąstką.

Puk, puk.

- Z tamtej strony się puka - powiedziałam mu.

Ale korytarz go wpuścił. 

Może wystarczy wiara, że drzwi się otworzą.

poniedziałek, 6 listopada 2023

Niemuszenie

 


Lubię nie musieć.

Bardzo lubię. 

Celebruję niemuszenie.

Konieczność, czyli mus, czy tam powinność, czy obietnica,  czy umowa dotyczące wyjścia na świat, do ludzi, kładą się ciężarem na moje coś wewnętrzne. Zaburzają mi rytm dnia, stawiają na baczność rozum i ciało. 

Plączą się rytuały i czynności . 

Frustrację chowam do szufladki z napisem "jutro się tym zajmę" .

Sama siebie przekonuję, że nie muszę, tylko chcę. Sama sobie nie wierzę. 

Aha, już słyszę moim uchem wyobraźni (bez niedosłuchu), jak Ktoś woła: nic nie musisz!

Cóż, człowiek jest istotą społeczną.  Od Arystotelesa mądrzejsza nie jestem. Rację miał chłop. Samemu nie da rady.

Z tą społecznością, to całe szczęście zresztą. 

Za społeczność jestem wdzięczna.

Dostosować się potrafię. Do społeczności.

Bardzo nawet potrafię.

Nie da się poznać, że wolałabym "niemusieć ".

Co dziwne, muszenie dotyczy też rzeczy właściwie przyjemnych, skądinąd miłych, w zasadzie chcianych, a nawet oczekiwanych.

Ale i tak myślą przewodnią bywa:  żeby już było "po", żeby mus został poza mną.

Taka dziwna jestem, taka dziwna w tej normalności zewnętrznej.

Taka osobna w tej gromadzie. 

 

"Obca wśród swoich, 

struchlała zawsze, 

gotowa z lęku do walki.

Bezbronna wobec dziecka, 

służącej i rywalki.

Lubi pokoje, w których słońce 

na grubych pokładach kurzu leży'

Lubi ciszę, ciasnotę i mur gruby..."

(Kazimiera Iłłakowiczówna) 

Taka ja.

sobota, 4 listopada 2023

Życie, to nieustajace sprzątanie.

 

— Pucu! Pucu! Chlastu! Chlastu!
Nie mam rączek jedenastu,
Tylko dwie mam rączki małe,
Lecz do prania doskonałe...

(M.Konopnicka)


W zasadzie w tytule zawarta jest cała treść.

Niektórzy czytający to (wiem, którzy), powiedzą, że przesadzam. 

Czepiam się. 

Inni (też wiem, którzy), zrozumieją i przyklasną. Głową pokiwają i zgodzą się przez aklamację.

Niektórzy (są zapewne i tacy), prawie nie znają słowa "sprzątanie".

Ci, albo nigdy nie bałaganią, albo ktoś sprząta za ich plecami.

Szwagierka moja mawia:"u ciebie zawsze jest czysto".

Może i czysto, ale bałagan potrafi się zrobić (sam?) nie wiadomo kiedy. I kto go czyni? 

Sama ja! Plus dwa stwory z sierścią.

A to nie pozmywam od razu.


Sprawunków ze sklepu na miejsce im należne nie odłożę. 

A to niby schowam coś, ale jakby tak pozornie tylko, byle jak, i chce się to  wydostać od razu.

Kotów nie pogonię, żeby  sobie same wyczyściły kuwety.


A to pranie zapomnę włączyć. 

Chusteczki zużyte cisnę niecelnie do kosza.

Machnę ręką na wychlapaną przy stole kawę.

Zbyt szczodrze posypię solą, cukrem, mąką, bądź to lubym cynamonem, czy i innym majerankiem. 

Nie mówiąc już o tak zwanym bałaganie twórczym,  który nie wiem jakby nie był malowniczy, inspirujący i radosny, to sam się nie posprząta.



Życie, to nieustające sprzątanie.

Gospodarze domów (czytaj: dozorcy, nadzorcy i szczęśliwi właściciele ogrodów) sprzątają teraz liście, masowo ścielące się pod drzewami i naokół. Idę poprzez liście i lubię te niesprzątnięte, bo szeleszczą i pachną jesienią. W głowie mam bałagan często, bo za dużo rozkminiam. Wiatr wywiewa niepotrzebne i porządkuje mi priorytety.

Czy ja narzekam na sprzątanie?

Tak.

Nie.

Dobrze jest, mieć co posprzątać.




 

 


piątek, 20 października 2023

Spotkamy się - nie spotkamy

 

 


 "Spotkamy się kiedyś u studni
Wkoło będzie zielono"

Moja Córka tak zacytowała dziś  na Facebooku. 

 

Spotkamy się. Nie spotkamy.

Spotykamy się gdzieś,  nie wiem gdzie to jest.

Nie we wspomnieniach, bo nie tańczył nigdy na dachu altany w Parku Źródliska. Gdzie  go spotkałam kiedyś.

 

Może w wyobraźni.

 

Nie wiem, gdzie jest ta przestrzeń, w której ciągle jeszcze żyjemy.

"Spotkamy się u studni
I będziemy znów tacy młodzi"

 

Może to będzie we śnie... 


 Dzisiaj niebo płacze cały dzień.

sobota, 12 sierpnia 2023

Cytuję

 

Przeczytałam na stronie Focus.pl. -

"Według psychoterapeutki Amy Morin silni psychicznie ludzie mają pewne zdrowe nawyki."

I dalej:

1. Nie tracą czasu na użalanie się nad sobą. 

Nie narzekają na okoliczności ani na to, jak inni ich traktują. Zamiast tego biorą odpowiedzialność za odgrywane w życiu role i rozumieją, że życie nie jest zawsze łatwe czy sprawiedliwe.

2. Nie pozwalają innym, by przejęli nad nimi kontrolę. 

Nie mówią np. „Mój szef sprawia, że czuję się źle”, bo rozumieją, że mają kontrolę nad swoimi emocjami i mogą decydować, jak odpowiedzieć w każdej sytuacji.

3. Nie tracą energii na rzeczy, na które nie mają wpływu. 

Nie usłyszysz od mentalnie silnych osób narzekań na zgubiony bagaż czy korek w mieście. Koncentrują się nad tym, nad czym mają kontrolę. Zdają sobie sprawę, że czasami jedyną taką rzeczą jest ich nastawienie.

4. Nie cofają się przed zmianą. 

Nie próbują unikać zmian. Przyjmują je pozytywnie i starają się być elastyczni.

5. Nie zajmują się uszczęśliwianiem wszystkich. 

Zauważają, że nie muszą cały czas kogoś uszczęśliwiać i zadowalać. Nie boją się powiedzieć „nie” albo zabrać głos, gdy sytuacja tego wymaga. Starają się być uprzejmi i w porządku, ale potrafią też radzić sobie z ludźmi sfrustrowanymi tym, że nie zostali przez nich uszczęśliwieni.

6. Nie obawiają się skalkulowanego ryzyka. 

Nie działają brawurowo, ale nie mają problemu z podejmowaniem skalkulowanego ryzyka. Poświęcają czas na zważenie zagrożeń i korzyści, zanim podejmą ważną decyzję.

7. Nie czują się urażeni czyimś sukcesem.

Ludzie silni mentalnie doceniają i świętują sukcesy innych. Nie czują się zazdrośni czy oszukani, gdy inni ich prześcigają. Wiedzą, że sukces idzie w parze z ciężką pracą i są gotowi pracować ciężko na siebie.

8. Nie rozwodzą się nad przeszłością. 

Nie tracą czasu na rozmyślanie o przeszłości, marząc o tym, jak mogłoby to być. Doceniają przeszłość i potrafią powiedzieć, jaką naukę z niej wynieśli. Żyją w teraźniejszości i planują przyszłość.

9. Nie popełniają tych samych błędów. 

Przyznają się do odpowiedzialności za swoje zachowania i uczą się na błędach.

10. Nie poddają się po pierwszej porażce. 

Nie postrzegają porażki jako powodu do poddania się. Traktują ją jako szansę. Próbują tak długo, dopóki nie zrobią czegoś dobrze.

11. Nie boją się samotności. 

Tolerują samotność i ciszę. Nie boją się przebywać sami z własnymi myślami i potrafią sprawić, by ten czas był produktywny. Czują się ze sobą dobrze i nie są przez cały czas zależni od towarzystwa i zabawy z innymi.

12. Nie uważają, że wszystko im się od świata należy. 

Nie narodzili się po to, żeby inni się nimi opiekowali. Szukają szans opartych na ich własnych wartościach i zasobach.

13. Nie oczekują natychmiastowych rezultatów. 

Inwestują swój czas i umiejętności w to, co jest ich mocną stroną, i rozumieją, że prawdziwa zmiana wymaga czasu.

 

 

Podoba mi się. 

Podpisuję się. 

Odnajduję się w wielu.

Do innych dążę.

 

A dzisiaj: 

- nie traciłam czasu na użalanie się nad sobą

- nie traciłam energii na narzekanie

- podjęłam skalkulowane ryzyko

- nie poddałam się po porażce

- poszukałam zasobów

i, rozumiejąc, że zmiana wymaga czasu,

poświęciłam spory kawałek poranka,

przedzierając się przez zawiłości MENU,

problemy z logowaniem i odzyskiwaniem hasła, 

zrozumieniem pojawiających się komunikatów GOOGLE,

pokonując panikę pod tytułem "wszystko zepsułam", 

odzyskałam w końcu, zniknięte w niezrozumiały do tej pory przeze mnie sposób, kilkadziesiąt odebranych (ważnych!) maili z ostatnich jedenastu  lat.


Bardzo jestem z siebie dumna!


środa, 26 lipca 2023

Mądrość Twaina

 



Czy już pisałam, że rozwiązywanie krzyżówek jest dobre na wszystko?

W miesięczniku "Szaradzista", co go na wyścigi z Bratem rozkminiamy, taki oto tekst mi się ukazał po mozolnym wstawieniu 122 liter do diagramoszyfru:

"Życie nie składa się ani głównie, ani nawet w większej części z faktów i zdarzeń, składa się głównie z burzy myśli, która nieustannie szaleje w umyśle" Mark Twain.

Toż to o mnie jest!

Burza myśli, burza słów, okrzyków, melodii i znaków zapytania. 

 

Lubię Twaina. 

Czytałam Twaina.

Nie tylko historie o urwisie Tomku i jego przyjacielu obdartusie Huckleberrym Finnie. 

Lubię Twaina, bo Twain lubił koty.

"W różnych okresach życia otaczał się aż 19 kotami, nadając im wymyślne nazwy, takie jak Apollinaris, Belzebub, Blatherskite, Buffalo Bill, Satan, Sin, Sour Mash, Tammany, Zoroaster, Soapy Sal, Pestilence i Bambino."

"Mówi się, że Twain po prostu nie mógł żyć bez swoich kotów, więc gdy był na wakacjach, pytał, czy mógłby „wynająć” inne pupile. Najsłynniejszy epizod wynajmu kotów miał miejsce w Dublinie w New Hampshire w 1906 roku gdy autor wynajął trzy kocięta na lato. Jeden o imieniu Sackcloth. Pozostałe dwa były identyczne i przeszły pod wspólną nazwą Ashes. Nie chciał ich posiadać, bo wtedy musiałby zabrać je za sobą. Wolał je wynająć i zapłacić wystarczająco, aby zapewnić im późniejszą opiekę."

Poszperałam trochę i znalazłam jeszcze więcej jego mądrości:


"Lepiej jest nie odzywać się wcale i wydać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości."

 

"Bądź ostrożny czytając książki o zdrowiu. Możesz umrzeć na błąd w druku" 


 "Hałas nie do­wodzi nicze­go. Ku­ra, która zniosła jaj­ko, gdacze nieraz tak głośno, jak gdy­by zniosła planetę"


 "Tak, myślę, że kocham go jedynie dlatego, że jest MÓJ i jest MĘŻCZYZNĄ. Przypuszczam, że nie ma żadnego innego powodu."

 

 "Nie bądźmy tacy wybredni. Lepiej mieć używane diamenty niż nie mieć ich wcale."

 I moje ulubione:


niedziela, 23 lipca 2023

Superowo


 - Kocham tu być! - oznajmił Wnuk po tygodniowym pobycie u mnie

(Zupa ogórkowa, park linowy, wypad do S. na ruskie, do Świętych Wszystkich na pizzę, na ramen do Ramen, do Galerii po spodnie; poza tym na kolację - "to co zawsze", na śniadania "to co wczoraj", no i święty spokój - żyj i daj żyć innym)

- Bo tu jest super - uzupełnił Wnuk, widząc pytanie w moich oczach.

- Potwierdzam - zaskoczył mnie Ojciec Wnuka.

 

No to super. Super, że super.

 

Już mi to mówił, parę razy.

Bo mnie lubi? Kocha?

Bo mówili mu w przedszkolu, że "u babci jest słodko, świat pachnie szarlotką" i "jak macie babcię to się nie trapcie, bo wam nie spadnie z głowy włos"

Chociaż u mnie, to pachnie  raczej tą ogórkową, smażoną cebulką i  pierniczkami. Szarlotka nie jest na topie.


Ale  tak o sobie myśleć, że super?

Mogłabym jeszcze i tak, i siak, i lepiej, i milej...

Byłoby super.

 

Natalia de Barbaro "Przędza" :

"Kiedy zobaczę siebie w swojej wielohistorii, mogę przestać siebie oceniać i oprotestowywać. Porzucam dychotomiczny obraz świata- dobrze/źle i wtedy moje ciało się  rozluźnia"


Jestem SUPER.

Rozluźniona, okrywam się moją wielokolorową "basiowością" i jest mi ciepło. 

Mój Wnuczek nie rzuca słów na wiatr.


 

W obiektywie Wnuka

 

 

piątek, 21 lipca 2023

Wspomnij mnie




Wspomnienia, to skarb.
Wspomnienia, to życie nieutracone. 
Wspomnienia wzruszają, łza się w oku kręci. Taka łezka sentymentalna.

Wspomnienia bolą. Jak cholera.
Rozdrapują mnie na nowo. 
Płaczę.
Od wczoraj słucham piosenki i płaczę.

Bo wspomnienia są tak żywe, tak realne, jakby to, co teraz żyję, było snem tylko, i zaraz się obudzę do tamtej rzeczywistości.

Nasz piękny wieczór.
Tańczyliśmy, gdy Leszek Długosz śpiewał te swoje piosenki liryczne.
Nic jeszcze o sobie nie wiedzieliśmy, a jakby już wszystko było wiadomo.

Tańczyliśmy.
Miał takie miękkie włosy na karku.
Miał takie ciepłe ramiona.
Pachniał tytoniem i rozgrzaną skórą.
Jeszcze nigdy nie czułam się taka szczęśliwa. I lekka. 
I tylko ty, i tylko ja.

Nagle ta piosenka...
 

Berlin 1913 

Julian Tuwim

O, smętne, śnieżne nevermore!
Dni utracone, ukochane!
Widzę cię znów w Café du Nord
W mroźny, mglisty poranek.

Strach, słodki strach od stóp do głów,
Dygot błękitnych, czułych nerwów,
I sen był znów, i list był znów:
Mgła legendarnych perfum.

Lecz nie ma mnie i nie ma mnie,
I nigdy w życiu mnie nie będzie.
Zostanę w liście, zostanę w śnie,
W tkliwej, śnieżnej legendzie.

Nic o tym nie wiesz. Czekasz, drżąc.
Dzień sennie sypie się i szepce.
Ach, serce moje i młodość mą
W srebrnej nosisz torebce.

 Wczoraj? A co to było? Tak:
Carmen, kareta, wino, walce...
Mignęło w oczach. Nie – to ptak,
Wyszyty na woalce.

Pusto i ciepło w tym Café.
Zima się w oknie szronem perli.
Nie przyjdę. Idź. Nie spotkasz mnie.
...Wielki, wielki jest Berlin.


Wtedy też chciało mi się płakać. 
Bo oni już wszyscy, kimkolwiek byli w Berlinie 1913-tego roku, wszyscy już nie żyli. A nie wiadomo, czy spotkali się w końcu.
I Tuwim też już nie żył. 
A myśmy żyli jeszcze, ale przecież...
Jakbym wtedy zajrzała w przyszłość.

I wpadła mi w oko, w ucho, w serce ta piosenka nagle przedwczoraj.
Młody mężczyzna, chłopak właściwie...
Mężczyzna z miękkim zarostem, ze spojrzeniem spod długich rzęs.
Śpiewa dla mnie.
Śpiewa, a ja płaczę. 
Tak, jakbym nie była sobą teraz, prawie 70-letnią, jakbym znowu była tamtą dziewczyną w bluzce w czerwone kropki, dziewczyną kołysaną ramionami mojego mężczyzny w tańcu trwającym od lat.



Tęsknota też boli.

czwartek, 20 lipca 2023

Ulica Miła

 

 

Ulica Miła wcale nie jest miła.

Ulicą Miłą nie chodź, moja mila.

Domy, domy, domy surowe,

trzypiętrowe, czteropiętrowe,

idą, suną, ciągną się prosto,

napęczniałe bólem i troską.

W każdym domu cuchnie podwórko,

w każdym domu jazgot i turkot,

błoto, wilgoć, zaduch, gruźlica.

Miła ulica.

Miła ulica. 

 

Jakoś tak mi przyszło pisać o ulicach.

Na pewno już o tym było.

Bo wszystko już było.

Ulica, onegdaj Zakątna, przypomniała mi o  tym wierszu Władysława Broniewskiego. 

Broniewskiego, który był nie tylko poetą rewolucyjno-robotniczo-socjalistycznym. Był też poetą lirycznym  i dramatycznym, powiedziałabym nawet, że poetą tragicznym.

"Ulica Miła", kiedy ją poznałam, pasowała jak ulał do moich Bałut.

Chodziłam tymi ulicami, wśród odrapanych kamienic, śmierdzących rynsztoków, rachitycznych drzewek czepiających się z całej siły korzeniami skrawka ziemi pośród bruku.

Po kocich łbach turkotały koła furmanek.

Rozklekotane tramwaje wprawiały w drżenie szyby w oknach.

- Szmat, szmat!- krzyczał  facet zbierający stare szmaty na szmaciany handel.

Latem na parapetach okien wylegiwały się przepocone pierzyny i poduszki, które gubiły pierze.

Albo stare kobiety wsparte na łokciach, chłonące historie uliczne, jak najlepszy film.

Miałam taki okres turpistyczny, pewnie w czasie dojrzewającego buntu i oporu, kiedy zachwycałam się tymi obrazami. Nawet wiersze pisałam. 

Oczarowana widokiem ceglanej plamy na brudnym murze, oświetlonej nagłym promieniem słońca zza chmur, stałam i prawie płakałam ze wzruszenia nad tą piękną brzydotą.

"Czarna jak płyta gramofonowa
z tą samą piosnką, od nowa, od nowa.

Ulica Sarg. Ulica Sarg.
Katastrofalna ulica.

NAJLEPSZY TUSZ DO RZĘS
"DWIE PROZERPINY"
Miłość? Rozplączesz jak węzeł.
Laur? Przyjdzie później czy prędzej;

Lecz gdy cię, człowiecze,
ulica urzecze,
jak szmaragd upadniesz na dno."

- a to już oczywiście Gałczyński


"Moja ulica", to było dla mnie to miejsce w którym zaczynałam się czuć bezpiecznie, gdy wracałam do domu z innej ulicy. Choćby i tak samo nazwanej. Moja ulica była kawałkiem "od do", dwa szeregi kamienic wyższych i niższych, jezdnia, dwa chodniki z wejściami do bram. 

Za bramami były podwórka. 

Teraz nie ma podwórek, są tylko "przedbloki".

Podwórka, otoczone z trzech stron oficynami, były jak wielkie place zabaw. Przy naszej bramie kręciła się, lub siedziała z tamborkiem na kolanach dozorczyni i byle kto tam nie zachodził, a i dzieci przeganiała, gdy za bardzo w stronę "za bramy" ganiały.

Latem bywaliśmy więc na podwórku, w chłodne dni na schodach, parapetach okiennych i korytarzach klatek schodowych.

Przedszkole, półkolonie i ogródek jordanowski w jednym.

 

Więc, kiedy tak szłam ulicą poniekąd Zakątną, przypomniała mi się moja "miła", równie brzydka, brzydko-piękna ulica. 

Ulica piękna we wspomnieniach, piękna moim dzieciństwem i moją młodością.

 

A podobno jest gdzieś ulica
(lecz jak tam dojść? którędy?)
ulica zdradzonego dzieciństwa,
ulica Wielkiej Kolędy.
Na ulicy tej taki znajomy,
w kurzu z węgla, nie w rajskim ogrodzie,
stoi dom jak inne domy,
dom, w którym żeś się urodził.
Ten sam stróż stoi przy bramie.
Przed bramą ten sam kamień.
Pyta stróż: "gdzieś pan był tyle lat?"
"Wędrowałem przez głupi świat".

(K.I.Gałczyński)

 

Dlatego, gdy słyszę tę piosenkę, zawsze się wzruszam. Do łez.



 

wtorek, 18 lipca 2023

Ulica P.

Ulica P. dawniej nazywała się Zakątna. 

Prawie jak Pokątna. 

Ta Pokątna za pubem Dziurawy Kocioł. Ta, na której czary, mary, potwory i zaraz za nią ulica Śmiertelnego Nokturnu.

Na ulicy Zakątnej mieszkała kiedyś nasza ciotka Józia ze swoim bratem, a wujkiem naszym Bronkiem.  

Jak przez mgłę, ale jednak pamiętam wizytę w ich domu na tej Zakątnej, pokątnej ulicy.

Wąski, ciemny pokój, z wysokim jak w wieży oknem wychodzącym na podwórko-studnię.

W tej ciasnej klitce musiało zmieścić się wszystko, a może nawet i więcej. 

Wielkie łóżko z górą puchatych poduszek, poukładanych jedna na drugiej, prawie jak w bajce o królewnie na ziarnku grochu.

Stół z krzesłami, stolik z radiem, stołek z miską, zlew z kranem, piec z fajerkami, doniczki z kwiatami, ramki z obrazami świętymi. No, i ich dwoje rzecz jasna.  Ciekawe, czy spali w jednym łóżku. Zresztą przez długi czas byłam przekonana, że są małżeństwem. 

Taka to była ulica.

Teraz nazywa się P. 

 

Los, a raczej rozkopane od A do Z  miasto, zmusiły mnie niedawno do pójścia ulicą P. od jej zarania do ujścia.

(Miasto rozkopane jest raczej od E do W, czyli ze wschodu na zachód, a ja musiałam dostać się z N do S)

Więc poszłam.

 

Ostatni raz wędrowałam ulicą P. w Dzień Świętych Wszystkich, towarzystwo miałam zacne, a zapadający szybko zmrok  krył w swoich objęciach mury, bramy, dachy i wszystko , co cichociemne.

Malowniczo świeciły niektóre okienka, nieliczne lampy okalały blaskiem korony drzew, a przy końcu ulicy P. powitał nas woonerf (wow!), całkiem jeszcze nowiutki, może ledwo trzyletni.

Ławeczki stylizowane, zaciszne (nomen omen) zakątki wśród krzewów, roślinki i płotki. Całość opromieniona magicznym światłem zwieszających się lamp.  Księżyc nad głowami. 

(To ostatnie to licentia poetica, bo nie pamiętam, czy księżyc ów był)

 O woonerfie poczytałam sobie na stronie UMŁ:

(pogrubienia moje, dla lepszego dramatyzmu)

"Jednym ze zwycięskich wniosków z budżetu obywatelskiego w poprzednich latach była przebudowa ul. P. na otoczenie bardziej przyjazne mieszkańcom.

Przeznaczony do przebudowy odcinek liczy ponad 300 metrów. W ten sposób stanie się najdłuższym woonerfem w Łodzi. 

- Po zakończeniu inwestycji będzie to strefa, po której mieszkańcy Łodzi będą mogli poruszać się całą szerokością. To będzie teren publiczny łączący funkcje ulicy, deptaka, parkingu i miejsca spotkań. Będzie to również strefa uspokojonego ruchu z priorytetem dla pieszych i rowerzystów. Zadbaliśmy też o podwyższenie bezpieczeństwa.

 Po kompletnym zrealizowaniu inwestycji na całym odcinku nawierzchnia zyska ozdobną kostkę, pojawią się nowe meble miejskie, czyli ławki, stojaki rowerowe, kosze. Będzie też blisko 60 miejsc parkingowych i nowe oświetlenie. Zieleń wzbogaci się o krzewy i byliny.

Łodzianie pokochali rozwiązanie, które wycisza ruch samochodowy, wprowadza więcej zieleni i zachęca do spotkań oraz spędzania czasu na świeżym powietrzu w bezpiecznej przestrzeni.

 - Wiemy, że ta okolica nie cieszyła się dobrą opinią wśród łodzian, ale chcemy to zmienić. Liczymy, że mieszkańcy docenią to, co tutaj robimy, a nawet samodzielnie zaczną dbać o tę okolicę - przekonuje Piotr W. z Zarządu Inwestycji Miejskich."


A zatem do meritum: poszłam. 

Woonerf. 

Meble miejskie  -  obecne. 

Stojaki rowerowe - puste.

Oświetlenie na miejscu - nie aktywne, bo słońce odwala robotę i wyciąga na tzw. światło dzienne wszystko, co noc zakrywa

Zieleń - owszem, mocno wzbogacona, nawet miejscami nadmiernie rozrośnięta

Mieszkańcy "zachęceni do spotkań oraz spędzania czasu na świeżym powietrzu w bezpiecznej przestrzeni" - bardzo obecni. Licznie zasiadają na ławeczkach (obficie obesranych przez gołębie i inną faunę latającą), bezpiecznie prężą muskuły okryte białymi niegdyś podkoszulkami na ramiączkach, w rękach dzierżą piwo, a z ust  sfruwają swobodnie "k...y j....e" i "p.......ne ch..e"

Po obu stronach woonerfu zabudowania, po lewej widzimy proszę państwa "nową inwestycję mieszkaniową", czyli dość wypasione apartamentowce z zakodowanymi wejściami, po prawej "starą zabudowę czynszową"

Zabudowa straszy łuszczącym się tynkiem, zapomnianymi sklepikami za rdzewiejącą roletą, licznymi i wielokulturowymi napisami na ścianach wszystkich. ŁKS rządzi.

Z bram zalatuje moczem i stęchlizną.

Na chodnikach pety, puszki po piwie, rozdeptane resztki zapiekanki z pobliskiej Żabki.

Nieświeży pan siedzi na kamiennych schodkach i odprowadza mnie wzrokiem. Bo, co ja tu robię?  Ja tam obca jestem.

Nie ma czarów, zostały mary, potwory i śmiertelna beznadzieja. 

Nie zauważam nikogo, kto pasowałby do  "143 komfortowych mieszkań o przemyślanych rozkładach. Wolisz 2, 3, a może 4 pokoje?"


Mija mnie para pchająca dwa wózki z dwoma maleństwami, jednym większym maleństwem i drugim mniejszym.

On mizernej postury, z twarzą naznaczoną życiem.

Ona, bardzo młoda, z perspektywą wielu jeszcze maleństw przed sobą.

Raczej nie zamieszkują apartamentowców.

Ale...

Może się mylę?

Może ich dzieci będą się wychowywać w  salonach z aneksem kuchennym, wśród wygodnych zestawów wypoczynkowych, na przeszklonych tarasach z widokiem na woonerf?

Albo dzieci ich dzieci...

Może wśród żyjących tam mugoli ukrywają się jacyś czarodzieje i książęta. Choćby i półkrwi?

Może dorzucą do mar i potworów czary i niewidy?

Ulicę P. wieńczy piękny, neogotycki  Kościół Środowisk Twórczych.

Niektórzy wierzą też w inne siły.

I w cuda.

Kto wie, czy ulica kapitana P. nie stanie się kiedyś nawet ulicą wyższej rangi.

P.S. Ja i tak jestem z Bałut...


niedziela, 2 lipca 2023

Znowu tam...



...byłam.

Po 41 latach  po raz drugi w Kołobrzegu.

Logistyka wyjazdu okazała się dość prosta. 

Mieszkanie wysprzątane, koty umówione na opiekę, bilety wykupione, trasa obkumana, plecak spakowany.

Plus kije w futerale. Jak wędka albo karabin.

Dworzec Łódź-Chojny o godzinie 6.48 opromieniony letnim,  rannym słońcem.

Na peronie pasażerowie w liczbie trzech.

Na dworcu dwie kasy, czynnych zero.

Dużo drzwi. Większość zamknięta.

Sporo ławek. Wszystkie wolne.

Najwięcej tablic z nakazami, zakazami i informacjami. 


Pociąg przyjeżdża i odjeżdża z opóźnieniem.

Które się może zwiększyć albo zmniejszyć. 

Pozostaje stabilne .

Jedziemy, jedziemy. 

Jaka piękna Polska cała...

Sobie czytam, sobie rozwiązuję, sobie rozmyślam.

Aż tu nagle! W Kaliszu! Wsiada Anioł!

Anioł ma białe giezło, białe skrzydła anielskie, włosy blond i anielską twarz.  Oczy przepasane białą koronką. Ciekawe, czego nie chce widzieć.

Aniołowi towarzyszy gwardia osób wcale nie anielskich, w ubraniach dziurawych, z włosami jak płomień albo i piekło. 

Gitarę mają, na której nie grają nic. 

Idę do miejsca z napisem WC i po drodze podglądam Anioła. Może mi się przyśnił? Nie! Siedzi wśród gawiedzi i dalej nic nie widzi. 

Wokół Anioła jest normalnie raczej. Gawiedź je kanapki, pije wodę Żywiec i głośno gada. O pierdołach.

Nie mogę przestać myśleć o Aniele.

Wypatruję go na poszczególnych stacjach, zastanawiając się, dokąd jedzie. Pleszew? Jarocin? Chocicza? Może Środa? 

- Oni do Poznania jadą - komentuje ktoś z tłumu, który coraz większy nad moją głową i Anioła mi zasłania - Na paradę równości.

W Poznaniu faktycznie roi się od zielonowłosych i tęczowych. Przebranych i nieubranych. Różowe Dredy w towarzystwie czarnych Emo. Niosą plakaty, kwiaty i dzieci.

Anioła brak.

Biegnę na peron dziesiąty. Schodami w górę, schodami w dół. 


 

W lewo. W prawo na zewnątrz. Znowu w dół,  a może w górę, kto by spamiętał te schody.

Jadę w wagonie jedenastym. 

 


Myślę ciągle o Aniele.

Czy on tylko dla mnie tam był? 

Nie wiem, ale dojeżdżam szczęśliwie i wpadam w obszerne ramiona Syna. Czeka przy wyjściu. 

A razem z nim  czeka na mnie 10 wspaniałych dni urlopu.

Czasami  w coś wierzę. 

Ostatnio w Anioły.


 

środa, 14 czerwca 2023

Dziecko w nas

Czy to ja?

Czy to ja byłam Basią?

Czy to ja byłam panią P.?

Psychologiem? Żoną? Matką?

I kochanką?

Czy ja już wtedy byłam potencjalną babcią, emerytką,  wdową? 

Siwą panią z bolącym kręgosłupem? 

Właścicielką niewłasnych zębów?

Gdyby stanąć w tamtym miejscu i w tamtym momencie   czasoprzestrzeni, wszystko zdawałoby się możliwe. Mogłam wybrać każdą z dróg i iść w którymkolwiek kierunku. 

Tak się mówi młodym ludziom: wszystko przed tobą! Woła cię świat! Rozwijaj skrzydła!

A oni wierzą na ogół. 

Skrzydła mają różne, tak jak włosy. 

Cienkie, gęste, proste jak druty, albo skręcone w sprężynki. 

Albo im te włosy rosną szybko, albo szybko wypadają. Oklapnięte, przetłuszczające się, falujące na wietrze, miękkie, na jeża obcięte.

Czasem pomaga szampon pokrzywowy, albo nacieranie naftą, maska z żółtek, mycie w piwie, łykanie drożdży.

Szczotkowanie, suszenie pod włos, czesanie z włosem. 

Cuda wianki...

A to wszystko i tak psu na budę.

"Taka Pani uroda".

A co ze skrzydłami?

"Ta nasza młodość ten szczęsny czasTa para skrzydeł zwiniętych w nas"

Prawie zawsze płaczę przy tej piosence, bo już było wszystko, minęło, nie wróci, skrzydła się rozwinęły, albo nie i już szans żadnych nie ma na  zmianę trasy lotu.

Patrzę na te zdjęcia, na których jest nadzieja, są perspektywy, marzenia i plany. Wiara.

A wszystkie Brat mi zrobił, więc jest tam też ukryta miłość braterska. Czułość.  Lubienie.

Lato i zima.

Pamiętam dobrze energię i klimat tamtych chwil. To, co było poza kadrem.

Co było przedtem i potem.

Kolory, nawet zapachy.  Ciepło lipcowego, popołudniowego słońca na plecach.


Patrzę na mój profil uchwycony na tle naszego okna, w mieszkaniu na trzecim piętrze. W kamienicy, która stała na terenie dawnego getta. W której się urodziłam.

Pamiętam, że nie chciałam się fotografować, na czole wyrastał mi wielki pryszcz. 

Zgodziłam się dla Brata.

Teraz patrzę na to zdjęcie i myślę, że to właśnie ja. Ja cała, przyszła, potencjalna, ponadczasowa, zawsze prawdziwa w tym kadrze, ja, która zostałam w sobie do dziś.

Ile jest dziecka w nas?

Kocham wszystkie te dziewczynki we mnie.

 

Gdybyście sie zastanawiali, co ja właściwie chciałam powiedzieć, i dlaczego napisałam ten post, to nie odpowiem.

Czasem pisze się samo, tak jak samo się  błyska.