Ulica Miła wcale nie jest miła.
Ulicą Miłą nie chodź, moja mila.
Domy, domy, domy surowe,
trzypiętrowe, czteropiętrowe,
idą, suną, ciągną się prosto,
napęczniałe bólem i troską.
W każdym domu cuchnie podwórko,
w każdym domu jazgot i turkot,
błoto, wilgoć, zaduch, gruźlica.
Miła ulica.
Miła ulica.
Jakoś tak mi przyszło pisać o ulicach.
Na pewno już o tym było.
Bo wszystko już było.
Ulica, onegdaj Zakątna, przypomniała mi o tym wierszu Władysława Broniewskiego.
Broniewskiego, który był nie tylko poetą rewolucyjno-robotniczo-socjalistycznym. Był też poetą lirycznym i dramatycznym, powiedziałabym nawet, że poetą tragicznym.
"Ulica Miła", kiedy ją poznałam, pasowała jak ulał do moich Bałut.
Chodziłam tymi ulicami, wśród odrapanych kamienic, śmierdzących rynsztoków, rachitycznych drzewek czepiających się z całej siły korzeniami skrawka ziemi pośród bruku.
Po kocich łbach turkotały koła furmanek.
Rozklekotane tramwaje wprawiały w drżenie szyby w oknach.
- Szmat, szmat!- krzyczał facet zbierający stare szmaty na szmaciany handel.
Latem na parapetach okien wylegiwały się przepocone pierzyny i poduszki, które gubiły pierze.
Albo stare kobiety wsparte na łokciach, chłonące historie uliczne, jak najlepszy film.
Miałam taki okres turpistyczny, pewnie w czasie dojrzewającego buntu i oporu, kiedy zachwycałam się tymi obrazami. Nawet wiersze pisałam.
Oczarowana widokiem ceglanej plamy na brudnym murze, oświetlonej nagłym promieniem słońca zza chmur, stałam i prawie płakałam ze wzruszenia nad tą piękną brzydotą.
"Czarna jak płyta gramofonowa
z tą samą piosnką, od nowa, od nowa.
Ulica Sarg. Ulica Sarg.
Katastrofalna ulica.
NAJLEPSZY TUSZ DO RZĘS
"DWIE PROZERPINY"
Miłość? Rozplączesz jak węzeł.
Laur? Przyjdzie później czy prędzej;
Lecz gdy cię, człowiecze,
ulica urzecze,
jak szmaragd upadniesz na dno."
- a to już oczywiście Gałczyński
"Moja ulica", to było dla mnie to miejsce w którym zaczynałam się czuć bezpiecznie, gdy wracałam do domu z innej ulicy. Choćby i tak samo nazwanej. Moja ulica była kawałkiem "od do", dwa szeregi kamienic wyższych i niższych, jezdnia, dwa chodniki z wejściami do bram.
Za bramami były podwórka.
Teraz nie ma podwórek, są tylko "przedbloki".
Podwórka, otoczone z trzech stron oficynami, były jak wielkie place zabaw. Przy naszej bramie kręciła się, lub siedziała z tamborkiem na kolanach dozorczyni i byle kto tam nie zachodził, a i dzieci przeganiała, gdy za bardzo w stronę "za bramy" ganiały.
Latem bywaliśmy więc na podwórku, w chłodne dni na schodach, parapetach okiennych i korytarzach klatek schodowych.
Przedszkole, półkolonie i ogródek jordanowski w jednym.
Więc, kiedy tak szłam ulicą poniekąd Zakątną, przypomniała mi się moja "miła", równie brzydka, brzydko-piękna ulica.
Ulica piękna we wspomnieniach, piękna moim dzieciństwem i moją młodością.
A podobno jest gdzieś ulica
(lecz jak tam dojść? którędy?)
ulica zdradzonego dzieciństwa,
ulica Wielkiej Kolędy.
Na ulicy tej taki znajomy,
w kurzu z węgla, nie w rajskim ogrodzie,
stoi dom jak inne domy,
dom, w którym żeś się urodził.
Ten sam stróż stoi przy bramie.
Przed bramą ten sam kamień.
Pyta stróż: "gdzieś pan był tyle lat?"
"Wędrowałem przez głupi świat".
(K.I.Gałczyński)
Dlatego, gdy słyszę tę piosenkę, zawsze się wzruszam. Do łez.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz