czwartek, 20 lipca 2023

Ulica Miła

 

 

Ulica Miła wcale nie jest miła.

Ulicą Miłą nie chodź, moja mila.

Domy, domy, domy surowe,

trzypiętrowe, czteropiętrowe,

idą, suną, ciągną się prosto,

napęczniałe bólem i troską.

W każdym domu cuchnie podwórko,

w każdym domu jazgot i turkot,

błoto, wilgoć, zaduch, gruźlica.

Miła ulica.

Miła ulica. 

 

Jakoś tak mi przyszło pisać o ulicach.

Na pewno już o tym było.

Bo wszystko już było.

Ulica, onegdaj Zakątna, przypomniała mi o  tym wierszu Władysława Broniewskiego. 

Broniewskiego, który był nie tylko poetą rewolucyjno-robotniczo-socjalistycznym. Był też poetą lirycznym  i dramatycznym, powiedziałabym nawet, że poetą tragicznym.

"Ulica Miła", kiedy ją poznałam, pasowała jak ulał do moich Bałut.

Chodziłam tymi ulicami, wśród odrapanych kamienic, śmierdzących rynsztoków, rachitycznych drzewek czepiających się z całej siły korzeniami skrawka ziemi pośród bruku.

Po kocich łbach turkotały koła furmanek.

Rozklekotane tramwaje wprawiały w drżenie szyby w oknach.

- Szmat, szmat!- krzyczał  facet zbierający stare szmaty na szmaciany handel.

Latem na parapetach okien wylegiwały się przepocone pierzyny i poduszki, które gubiły pierze.

Albo stare kobiety wsparte na łokciach, chłonące historie uliczne, jak najlepszy film.

Miałam taki okres turpistyczny, pewnie w czasie dojrzewającego buntu i oporu, kiedy zachwycałam się tymi obrazami. Nawet wiersze pisałam. 

Oczarowana widokiem ceglanej plamy na brudnym murze, oświetlonej nagłym promieniem słońca zza chmur, stałam i prawie płakałam ze wzruszenia nad tą piękną brzydotą.

"Czarna jak płyta gramofonowa
z tą samą piosnką, od nowa, od nowa.

Ulica Sarg. Ulica Sarg.
Katastrofalna ulica.

NAJLEPSZY TUSZ DO RZĘS
"DWIE PROZERPINY"
Miłość? Rozplączesz jak węzeł.
Laur? Przyjdzie później czy prędzej;

Lecz gdy cię, człowiecze,
ulica urzecze,
jak szmaragd upadniesz na dno."

- a to już oczywiście Gałczyński


"Moja ulica", to było dla mnie to miejsce w którym zaczynałam się czuć bezpiecznie, gdy wracałam do domu z innej ulicy. Choćby i tak samo nazwanej. Moja ulica była kawałkiem "od do", dwa szeregi kamienic wyższych i niższych, jezdnia, dwa chodniki z wejściami do bram. 

Za bramami były podwórka. 

Teraz nie ma podwórek, są tylko "przedbloki".

Podwórka, otoczone z trzech stron oficynami, były jak wielkie place zabaw. Przy naszej bramie kręciła się, lub siedziała z tamborkiem na kolanach dozorczyni i byle kto tam nie zachodził, a i dzieci przeganiała, gdy za bardzo w stronę "za bramy" ganiały.

Latem bywaliśmy więc na podwórku, w chłodne dni na schodach, parapetach okiennych i korytarzach klatek schodowych.

Przedszkole, półkolonie i ogródek jordanowski w jednym.

 

Więc, kiedy tak szłam ulicą poniekąd Zakątną, przypomniała mi się moja "miła", równie brzydka, brzydko-piękna ulica. 

Ulica piękna we wspomnieniach, piękna moim dzieciństwem i moją młodością.

 

A podobno jest gdzieś ulica
(lecz jak tam dojść? którędy?)
ulica zdradzonego dzieciństwa,
ulica Wielkiej Kolędy.
Na ulicy tej taki znajomy,
w kurzu z węgla, nie w rajskim ogrodzie,
stoi dom jak inne domy,
dom, w którym żeś się urodził.
Ten sam stróż stoi przy bramie.
Przed bramą ten sam kamień.
Pyta stróż: "gdzieś pan był tyle lat?"
"Wędrowałem przez głupi świat".

(K.I.Gałczyński)

 

Dlatego, gdy słyszę tę piosenkę, zawsze się wzruszam. Do łez.



 

Brak komentarzy: