wtorek, 31 sierpnia 2021

Ćwiczę...




Od jakiegoś czasu ćwiczę cnoty niewieście.
Gotuję.
Smażę.
Piekę.
Przyrządzam.
Doglądam.
Przyszywam.
Przytulam.
Dogadzam.
Pranie wieszam.
Zdobywam wiktuały.
Ogarniam.
Odkurzam.
Macham z okna.
Czekam z obiadem.

Cierpliwie studiuję książki kucharskie i zgłębiam tajemnicę wege przysmaków.
Odkrywam świat sojowych jogurtów i past z fasoli.

Zmywam bez zmywarki.
Mieszam bez mieszarki.

Jestem już bardzo wyćwiczona. Cnotliwie.

Przyczyną wzmożonych ćwiczeń jest Dziecko Młodsze, które mnie od miesiąca cieszy swoją obecnością.
Niestety, Dziecko jest wynikiem ćwiczeń całkiem niecnotliwych.

Jak wiadomo, doktor habilitowany Paweł S., doradca pewnego ministra, zaleca ugruntowywanie w dziewczętach cnót niewieścich. jednakże kłóci się to jawnie z prokreacyjną polityką naszego UP (Umiłowanego Państwa), jako że według wolnej (jeszcze) Wikipedii wyraz "niewiasta" oznacza kobietę dorosłą, ale niezamężną, "nie znającą męża"

A to pech!

Pora zacząć ćwiczyć cnoty białogłowy.




 

czwartek, 12 sierpnia 2021

Miałam sen. Znowu.

 


Śniło mi się. Sen był długi i zawiły.

- Wielowątkowy - orzekała Córka, wysłuchawszy cierpliwie.

 Tak. Wielowątkowy. Wieloosobowy. Wielomiejscowy.

Wieloczasowy.

 

W tym śnie byłam równocześnie młoda i całkiem nie.

Przed maturą i już na emeryturze.

Byłam jednocześnie niedorosłą córką i całkiem już dorosłą żoną. 

Oraz wdową. 

I wszystko to w ogóle mnie nie dziwiło. Zmieniało się płynnie  w trakcie mojej drogi powrotnej do domu. 

***

Chodziłam sobie po zielonym świecie, z tym snem w pamięci.

Na ścieżce w parku, pomiędzy hałaśliwą jezdnią a przyjemnie  cichym stawem z kaczkami, uświadomiłam sobie to, co już wiedziałam i co każdy zapewne wie, tylko o tym nie myśli: że jestem JEDNA.

 

Jedna, tyle że warstwowa. Jak cebula. Albo drzewo.

 

Od początku, od tej najmniejszej, od chwili, gdy jakieś skomplikowane gry genów i hormonów zdecydowały, że będę dziewczynką. 

W brzuchu u Mamy.

Wszystkie te ONE, małe i większe, czasem grube, czasem z pryszczami, opalone, w loczkach, w ciąży, zmarznięte, całowane, chore, spocone, siwe... 

Wszystkie one, to JA.

To trochę tak, jakby jakieś SEDNO mnie przebierało się w  różne kostiumy, a czas dokonywał charakteryzacji, jak w teatrze. 


Kiedy tak sobie to wyobraziłam, poczułam się silna. Wzmocniona przez wszystkie ONE, które są mną.

Mną, która dała radę.

Która się nauczyła. 

Która przeżyła, przetrwała. 

Dokonała. Przeszła. Przeskoczyła. 

 Stworzyła. Wymyśliła.

"Szafnęła"- jak mawia moja kochana Szwagierka.

(A wcale nie oznacza ten uroczy czasownik grzebania w szafie, ale pochodzi od niemieckiego słówka schaffen, czyli właśnie dokonać, osiągnąć, poradzić sobie.)


Mną, która nosiła w sobie dwa kolejne życia.

Które karmiła, chroniła, które kocha najbardziej.

Mną, która zawsze była przez kogoś kochana. 

Była i jest.

 

Oczywista oczywistość?

Tak. 

Ciągle zamiatana przez codzienność w jakieś ukryte kąty.

Dobrze, że mamy sny. 

Sny są esencją.

 

P.S. Dzisiaj śniło mi się, że pomagam różnym małym zwierzątkom:)