piątek, 18 lipca 2008

XXVIII LO-nauczyciele

Na zdjęciu obok profesor Stanisław Antosik

Do liceum poszłam bez egzaminów. 
Miałam wystarczająco dobre świadectwo. 
Jedyny "egzamin", który mnie czekał, to był sprawdzian z W-F (!). 
Nauczycielka szukała dziewczyn do klasy sportowej. Cały dzień przedtem, na zmianę płakałam i próbowałam nauczyć się robić przewroty. Bez efektów.
W wielkiej sali gimnastycznej zebrały się wszystkie moje przyszłe koleżanki. Większość chichotała, wchodziły na drabinki, robiły "gwiazdy"... 

Serce waliło mi jak oszalałe. Trzeba było zrobić przewrót, mostek, stanie na rękach i szpagat chyba...
Nadludzkim wysiłkiem zrobiłam mostek (pierwszy raz w życiu), stanęłam na rękach (to mi czasem wychodziło) i zrobiłam całkiem przyzwoity szpagat (z niewiadomych powodów zawsze byłam dość "rozciągliwa", jeszcze teraz swobodnie dotykam całymi dłońmi podłogi przy wyprostowanych nogach!). Patrzyłam, jak dziewczyny robią przewrót. 

Wystarczyło podeprzeć się dłońmi i odbić nogi od ziemi... 
Podeszłam do materaca, podparłam się dłońmi i odbiłam nogi ... 
Walnęłam głową w materac. Usłyszałam śmiechy. Nauczycielka krzyknęła przerażona. Powiedziała: "przestań, bo mi się tu zabijesz!".
Oczywiście nie trafiłam do klasy sportowej:)
Chodziłam na W-F i starałam się ćwiczyć najlepiej jak mogłam. Jednak przy siatkówce miałam zdjąć okulary. Nie mogłam tego zrobić, bo miałam już chyba -3 dioptrie i kiepsko mi szło chodzenie bez okularów. Dostałam polecenie, żeby iść do okulisty po zwolnienie z niektórych ćwiczeń. Granie w piłkę w okularach było niebezpieczne. 

Okulistka wzruszyła ramionami i powiedziała, że nie wie, jak to ma napisać. Zapytała, czy chcę zwolnienie z całego W-F. 
Czy chciałam??? Oczywiście! W ten sposób pożegnałam się z gimnastyką na całe życie.
Najlepiej chyba funkcjonowałam na języku polskim. 

Co prawda nauczyciel nie był "łatwy" w obejściu, ale też doceniał moje możliwości. 
Profesor Antosik był uszczypliwy i sarkastyczny. Bezlitośnie tępił agramatyzmy w mowie i w piśmie. Prześmiewał sformułowania. Wszystkie się go bałyśmy. 
Jednak docenił moje pisanie. 
Po którymś wypracowaniu, które omawiał, rzucił: "nie zaczyna się zdania od "ale". Na to tylko Dobroń może sobie pozwolić!" 
Sam na pewno o tym, nie wiedział, ale to zdanie utkwiło mi w głowie na zawsze i upewniło, że w tym zakresie jestem niezła. 
W trzeciej klasie polskiego zaczęła nas uczyć profesor Filipek i już po pierwszej lekcji wiedziałam, że będzie inaczej. 
Dalej dostawałam dobre oceny, ale pani Filipek zwracała uwagę głównie na poprawność gramatyczną, wiedzę z historii literatury, ogólne oczytanie... 
 I nie miała poczucia humoru. Moją swobodę językową kwitowała :" zbyt felietonowo".
Piszę "profesor" Antosik i "profesor" Filipek. 

Oczywiście nie byli profesorami, myślę, że magistrami. 
Ale na pierwszej lekcji geografii pan Karski, przysiadając na ławce, uświadomił nas, że teraz trzeba mówić do nauczycieli "panie profesorze". 
Nie lubiłam "profesora " Karskiego. 
Kokietował niektóre dziewczyny, rzucał niewybredne uwagi, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że te ładne mają szanse na lepsze oceny.
Naszą wychowawczynią w pierwszej klasie była pani Zofia Frontczak. Uczyła matematyki. 

Chuda, oschła, bez uśmiechu. Chyba w ogóle nie zwracała się do nas po imieniu. Ucieszyłam się, gdy zostawiła nas i w drugiej klasie objęła nas opieką pani Jamiałkowska, ucząca biologii. 
Pani Jamiałkowska była bardziej matczyna, interesowała się trochę naszymi problemami. Umiała też zachęcić do nauki biologii. Dzięki niej wybrałam fakultet biologiczny i nawet nieźle mi szło. Myślę, że nawet mnie lubiła. Jednak nie miała daru integrowania. Nie proponowała nam żadnych ciekawych przedsięwzięć, nie jeździłyśmy na wycieczki (poza jedną w Góry Świętokrzyskie), nie organizowałyśmy zabaw ani spotkań. 
Kiedy w czasie studiów zajrzałam do szkoły (robiłam tam badania do pracy magisterskiej), nie poznała mnie. Nie była osobą, która wpłynęła znacząco na moje życie.
Od drugiej klasy, matematyki uczył nas profesor Lasota. 

Wysoki, przystojny, zawsze nienagannie ubrany w garnitur. 
Zimą chodził w ciemnym, kiedy zaczynała się wiosna, zamieniał go na jasny, beżowy. 
Bardzo lubiłam pana Lasotę. Był rzeczowy, dobrze wykładał, sprawiedliwie oceniał i traktował nas uczciwie. Miał zabawny sposób zwracania się do nas. Mówił: "no, panna, proszę do tablicy". 
Na maturze ustnej dyskretnie mi pomógł, wskazując jakiś błąd, który popełniłam, rysując wektory.
Pani Stefania Łakomicka uczyła nas fizyki. 

Była bardzo młoda, przyszła do szkoły prosto z uczelni. Mówiła do nas na początku "proszę państwa". 
Wysoka, szczupła, efektowna. Miała piękne, rude włosy i chodziła zawsze na szpilkach. Nosiła przeróżne kamizelki, szaliczki, apaszki, z których się na lekcjach systematycznie rozdziewała. 
Była trochę "zakręcona", jakby nieobecna, skupiona na fizyce. 
Uczyła bardzo dobrze, z pasją, rozumiała jednak trudność niektórych z nas (moją też!) w zakresie rozwiązywania zadań. Podciągała oceny dzięki pytaniu o teorię (tej można się było wyuczyć na pamięć). Niedawno zobaczyłam jej zdjęcie na N-K ze spotkania z dawnymi absolwentami szkoły. Siwiutka pani, ciągle z taką samą fryzurą. Nie poznałabym jej na ulicy, ale błysk w oczach jej pozostał:)
Najprzystojniejszym nauczycielem wtedy był pan profesor Ryszard Nowacki, uczący nas chemii. Z połowa klasy podkochiwała się w nim. 

Ja miałam z panem Nowackim szczególne przejścia. 
Za pierwsze klasówki dostałam dwóje. Po mojej piątce w VIII klasie! Zawzięłam się i postanowiłam mu "pokazać". 
Następną klasówkę napisałam na 5. I tak potem już szło, chociaż chemia nie należała do moich ulubionych przedmiotów. 
Profesor Nowacki jednak mnie docenił. Na świadectwie maturalnym mam "bardzo dobry". Niestety, pan Nowacki już nie żyje.
Obowiązkowym językiem obcym był oczywiście rosyjski. 

Rosyjskiego uczył młodziutki Marcin Hencz. 
Myślę, że był prosto po studiach. Miał niemal chłopięcą urodę i zniewalający uśmiech. Czasem starał się robić wrażenie groźnego, a czasem żartował sobie z nami. Bywało, że przynosił gitarę i grał rosyjskie ballady.
Niemiecki szedł mi łatwo, jako że miałam go już w podstawówce. Dzięki temu nauczycielka, pani Stasia Buczyńska powzięła o mnie opinię niezłej lingwistki i trochę na tej opinii "jechałam". 

Pani Buczyńska też była młoda, bardzo drobna, z dużym nosem i wystającą dolną szczęką.
W charakterystyczny, gardłowy sposób wymawiała "r". Zobaczyłam ją ostatnio na zdjęciu w N-K, rozpoznałabym ją od razu!
Historii uczyła nas najpierw pani Andrzejewska, potem pan Zieliński i znowu pani Andrzejewska. 

Pani Andrzejewska była mocno starsza, niewysoka, tęga. Wymagała od nas uczenia się na pamięć tego, co podyktowała do zeszytu. Brrr! 
Pan Zieliński świetnie opowiadał, robił mnóstwo dygresji, także politycznych, które nie zawsze rozumiałam.
 Niestety, pani Andrzejewska w trzeciej klasie wróciła i historia znowu stała się dla mnie znienawidzonym przedmiotem.
Miałyśmy jeszcze przysposobienie obronne z dobrodusznym panem Siechem, który za wszystko stawiał piątki, wychowanie muzyczne z panem Kujawą (cierpiałam, gdy miałyśmy śpiewać, a jeszcze bardziej, gdy cała godzina była poświęcona na słuchanie jakiegoś utworu z muzyki poważnej) i wychowanie techniczne z panią, której nazwiska nie pamiętam. 

Pracownia wychowania technicznego była w piwnicy, obok szatni. Robiłyśmy tam jakieś noże z winiduru i inne koszmarki. A przez cały jeden semestr w parach przygotowywałyśmy referaty. Ja z Elą miałyśmy referat na temat reklamy. Okropne nudy.
W szkole znałam jeszcze bardzo dobrze panią dentystkę:) Już nie tak często, jak w podstawówce, ale jeszcze czasem wykorzystywałam wizyty u niej jako pretekst do wyjścia z lekcji.
No i jeszcze Madame. 

Tak mówiliśmy na woźną, która opiekowała się trzecim piętrem. Była Francuzką i bardzo źle mówiła po polsku. Niziutka, chudziutka, zgarbiona, biegała po korytarzu bardzo szybko ze swoją ścierką i poganiała nas. 
Nie wolno było chodzić za blisko kwiatów, które hodowała w holu i które bujnie tam rosły. Nie wolno było ocierać się o ściany i chodzić w butach na gumie. Wpadała jak bomba do toalet i sprawdzała, czy wszystko w porządku. "Owaga panna!" krzyczała, gdy chciała nas pogonić albo przestrzec przed swoją ścierką. 
Niestety Madame Rene już dawno nie żyje. O revoir Madame!

11 komentarzy:

PAPROCH pisze...

Jak zawsze ciekawie:-) Ja też z liceum pamiętam już wiele, twarze i powiedzonka nauczycieli, to było w końcu bardzo niedawno. Niestety mam wrażenie, że moje pisanie potrafiła docenić jedynie pani Kaczyńska, która uczyła nas do szóstej klasy podstawówki. Potem pani Pokorska oraz pani Ciołek w liceum nie dostrzegały chyba, że pisanie nieźle mi idzie... Cóż, ich strata;-) Z moich nauczycieli w L.O. najlepiej wspominam oczywiście pana Smejdę, panią Wiśnioch, pana Krysiaka od przysposobienia obronnego i panią Krakowian... Bardzo też cenię i zawsze ją ciepło wspominam panią Górską od chemii, która była dziwnym człowiekiem i bardzo groźną nauczycielką, ale wiem, że trója u niej to była solidna, zasłużona ocena dostateczna, a nie jakieś naciąganie:-)

mamuśka pisze...

A co tez pan Smejda powtarzał? "Mianowicie"?

PAPROCH pisze...

Mianowicie:-) "Nie włóczyć mi się, mianowicie, po Piotrkowskiej, bowiem to jest, mianowicie, włóczęgostwo";-D To zdanie stało się legendą w naszej klasie;-)

agacioszka pisze...

Ja też z liceum pamiętam wszystkich nauczycieli. Tyle tylko, że u mnie okres liceum nie należy do miłych wspomnień...
Ale wracając do posta, to muszę przyznać, że czyta się fantastycznie. Ja niemal widziałam każdego opisywanego nauczyciela :)

mamuśka pisze...

Ciekawe , jak uczniowie będą wspominać Agaciochę:)))

agacioszka pisze...

Też mnie to czasem zastanawia :)

Anonimowy pisze...

Wychowania technicznego uczyła niejaka pani Elżbieta Ciągło. Chyba Ja pamiętasz właśnie...

mamuśka pisze...

Być może , być może:) Po długim czasie odkrywam komentarze, których nie czytałam.

Anonimowy pisze...

Pani od techniki to pewnie była p. Elżbieta Ciągło (nazywaliśmy Ją "Sprzęgło"...).

mamuśka pisze...

Tego nie pamiętam.

Anonimowy pisze...

Basiu pięknie opisane.dodam że madame REne mówiła nie ma gumy do klasa, co znaczyło żeby nie wchodzić w trampkach po szkole. Wiele trafnych opisów koleżanek.
Trochę mało anegdotek związanych ze szkołą ale super