niedziela, 6 lipca 2008

Chłopcy


Pierwszym chłopcem, który zwrócił na mnie w szkole uwagę był Adaś K. Adaś miał piękne, długie, gęste rzęsy, jak dziewczyna. 
W ogóle miał w sobie coś dziewczyńskiego, w zachowaniu i w naturze. Wyrażał się w sposób wyszukany, nie przeklinał, nie rozrabiał. Był bardzo dobrym uczniem, chyba najlepszym wśród chłopaków. Zawsze schludnie ubrany, w granatowej bluzie z wyłożonym kołnierzem jasnej koszuli. 
Adaś w ogóle mi się nie podobał, był niższy ode mnie i zbyt układny. 
Ale oczywiście imponowało mi to, że ja mu się podobam. Zawsze zapraszał mnie do tańca na szkolnych zabawach i mogłam być pewna, że dzięki Adasiowi nie będę stała sama w kącie albo tańczyła tylko z innymi dziewczynami. 
Tańczyliśmy "dwa na dwa" albo "jeden na jeden". Takie umówienie się, co do rytmu bardzo ułatwiało sprawę!:)) 
Adaś czytał i bezkrytycznie chwalił wszystko, co napisałam. Trochę, niestety, lekceważyłam Adasia. 
Po skończeniu VIII klasy już nigdy się nie spotkaliśmy.
Drugim chłopakiem, który wyznawał mi miłość, był Marek B. 

O ile Adaś nie robił tego wprost, Marek pisał do mnie liściki pełne błędów ortograficznych, często z własnymi nieudolnymi wierszykami. Podsuwał mi je ukradkiem i patrzył w milczeniu, jak zareaguję. 
Marek też był niewysoki. 
Miał tylko piękne, ciemne, jakby sarnie oczy, którymi wpatrywał się we mnie, jak wierny psiak. 
Marek też mi się nie podobał. Poza tym nie wiedziałam, jak się zachowywać wobec jego całkiem jawnego uczucia. To mnie żenowało i deprymowało. Niedawno, dzięki portalowi Nasza-Klasa dowiedziałam się, że Marek mieszka w Szwajcarii i wiedzie mu się całkiem po szwajcarsku. Hmmm... Może straciłam jakąś szansę:)))
Jawną sympatię okazywał mi jeszcze Andrzej B. niewysoki, wesoły blondyn z okrągłą buzią i Krzysiek T. z trochę większym dystansem (też niski!). 

Mnie podobali się zupełnie inni chłopcy. 
Nie wiadomo dlaczego, raczej ci rozrabiający, czasem drugoroczni. 
Wysoki Marian, podrywacz z zabójczym uśmiechem.
 Tadzio M., który nawet jakoś odwzajemniał moją sympatię, ale nie był stały w uczuciach.
No i Jacek, abnegat w czarnym golfie! 

Jacek przyszedł do nas chyba w VII klasie, był drugoroczny. 
Jakimiś drogami dowiedziałam się, że przyczyną jego kłopotów była trudna sytuacja rodzinna. To wystarczyło, żebym zwróciła na niego uwagę. Zgodnie ze swoją mantrą z wiersza o Barbarze:" lgnie do biednych, brudnych chorych i nieporządnych..."
Jacek był dojrzalszy od nas. 

Opiekował się młodszym rodzeństwem. Był odpowiedzialny. Poza tym był przystojny. Traktował mnie trochę, jak młodszą siostrę, ale mnie się to podobało. Lubiliśmy się. 
Podarował mi nawet pluszowego misia, który długo był moim talizmanem. Podejrzewam, że tego misia podebrał swojej siostrze:) 
Kiedy po pięciu latach od skończenia szkoły spotkaliśmy się z częścią klasy, Jacek dalej był przystojny! 
Tańczyliśmy. Trochę ze mną flirtował, ale z dużo większym dystansem niż dawniej. Nigdy więcej go nie spotkałam.
Z niewiadomych zupełnie i niezrozumiałych teraz powodów zadurzyłam się w Andrzeju Z.! 

Andrzej w ogóle nie był przystojny! Był drobny, niewysoki. Wcale na mnie nie zwracał uwagi. Nie wiem, czy w ogóle wtedy zwracał uwagę na dziewczyny. Kolegował się tylko z chłopakami. A mnie serce waliło na jego widok! Cóż, mawiają, że miłość jest ślepa:)))
No i był oczywiście Maciek. 

Maciek miał numer pierwszy w moim sercu. 
Zdaje mi się, że w Maćku kochałam się od bardzo dawna. Pojawiali się kolejni chłopcy, którzy stawali się obiektem moich westchnień, a Maciek ciągle był sobie w tle.
Maciek był rudy i piegowaty. 

Bardzo rudy. I bardzo piegowaty. 
Maciek był wzorcem. Potem już zawsze podobali mi się rudzi. 
Niestety, Maciek, tak jak Andrzej , nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Przyjaźnił się z Jankiem N. Siedzieli za nami, za mną i Krysią. 
Janek dla zabawy pociągał czasem za ramiączko mojego stanika. Albo za zapięcie. Takie zaloty... 
Niby się złościłam, ale miałam wtedy okazję, żeby się obejrzeć i popatrzeć na Maćka.
Było wspaniale, gdy Janek i Maciek chodzili z nami po produkty dla sklepiku. Mogłam być blisko niego... 

Jeszcze piękniej było, gdy na przerwach grywaliśmy w "listonosza", który nosił listy "zwykłe" i "polecone", to znaczy całusy ... 
 Zawsze mogło się zdarzyć, że trafiłam na Maćka!
Myślę, że Maciek nigdy nie dowiedział się o tej mojej sympatii dla niego. Kiedy po latach wymieniliśmy korespondencję na Naszej  Klasie, przypomniał mnie sobie jako "miłą koleżankę". 

A ze zdjęcia patrzy na mnie tęgawy, siwiejący rudzielec. 
I okazało sie, że wcale nie ma na pierwsze imię Maciej, tylko ...Czesław!
Cóż, życie pełne jest niespodzianek, jak mawiał jeden Forrest...

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Hmm, sporo było tych uczuć w Pani życiu - pozazdrościć :) Ale to fajnie, bo ma się co wspominać. Czasem z uśmiechem, czasem z zadumą...

PAPROCH pisze...

Ha, też miałam pełno takich uczuć, nieodwzajemnionych i trochę odwzajemnionych, flirtów itp. Żeby wymienić kilka imion - Marcin, Adam, Wojtek, Tycjan, Filip, wreszcie na bardzo długi czas Tomek... Żadnego poważnego "chłopaka do chodzenia" wśród nich nie było (no, Tomek, owszem, już się widziałam z nim przed ołtarzem, ale - jak mówi piosenka - do tanga trzeba dwojga;-) I w końcu Konrad:-)

mamuśka pisze...

To jeszcze nie wszystkie:)))

Anonimowy pisze...

To tylko te z podstawówki :-)