niedziela, 22 grudnia 2019

Pachnie.

Pachnie.
Pachną gotowane grzyby suszone.
Pachnie kapusta, gotowana do tych grzybów.
Pachną świece adwentowe. Pachną, gdy płoną i pachnie dym ze świec  zgaszonych.
Pachnie pomarańcza naszpikowana goździkami (po to właśnie, żeby pachniała).
Pachnie płyn do czyszczenia, którym przecieram stół.
Pachną pierniki, bo jak powiedział Syn "nie ma świąt bez pierniczków"
Pachnie świerk, który dziś kupiłam, bo sama doszłam do wniosku, że nie ma świąt bez choinki.
W łazience pachnie praniem, bo zawsze przed świętami robi się pranie.
Pachnę ja, moim ulubionym So Elixir.
Tylko śnieg nie pachnie.
Bo śniegu nie ma:(

poniedziałek, 16 grudnia 2019

Jeszcze do śmiechu. Chyba...



Taką oto historię opowiada bardzo poważny detektyw w bardzo krwawym kryminale  Karin Slaughter zatytułowanym "Niewidzialny"


"– Słyszałem niedawno, że w lesie od pewnego czasu trwa swego rodzaju walka. Owady przeciwko ssakom.
Wreszcie postanowiły jakoś to rozstrzygnąć. Ssaki i owady. 
Zorganizowały mecz futbolowy. Zwycięzca zostanie królem lasu na zawsze i jeden dzień.
Przez pierwsze dwie kwarty nie było w ogóle żadnej rywalizacji. 
Ssaki ścierały owady na miazgę. To znaczy, miały oczywiście przewagę fizyczną. Raz za razem zdobywały kolejne triumfalne sześć punktów. Normalnie zdominowały boisko. 
Owady płakały w szatni jak dzieci. Wiedziały, że przegrają mecz. Czuły to w swoich egzoszkieletach. Upokorzenie do końca życia. 
Mimo to wróciły na boisko. Nie mogły tak po prostu odejść, prawda? Nie po tych wszystkich latach. Może są bezkręgowcami, ale mają swoją godność.

Tak więc zaczyna się trzecia kwarta i nagle na boisko wchodzi gąsienica. I daje prawdziwy popis.
Zajmuje pozycję skrzydłowego i gra owadów naprawdę dostaje skrzydeł! Możecie  sobie wyobrazić, jaki gąsienica ma promień skrętu!! 
Tak więc świerszcz rzuca piłkę i nagle: ziuu! – Gąsienica startuje. 
Przejmuje piłkę, biega po boisku jak szalona. Sześć punktów i sześć punktów. Gąsienica jest normalnie jak opętana. Ona nie tylko wygrywa ten mecz. Nabija im niesamowitą liczbę punktów. Ostateczny wynik to trzydzieści cztery punkty dla ssaków i dwieście dwanaście dla owadów!

Owady wiwatują,  wszystkie wybiegają na boisko. 
Podrzucają gąsienicę. Noszą ją naokoło stadionu. 
Nie mogą w to uwierzyć!
Będą królami lasu na zawsze i jeszcze jeden dzień dłużej!
Ale nagle ktoś mówi do gąsienicy: 
- Hej, ty, mogliśmy to wygrać przed końcem pierwszej połowy. Gdzie byłaś tyle czasu?. 
A gąsienica odpowiada:
 - Wkładałam buty”.

No! 
Nadzieja, jak wiadomo, umiera ostatnia.
Nawet w kryminale.

wtorek, 10 grudnia 2019

Z przymrużeniem...

W każdym prawie numerze różnych "rozrywkowych" gazetek znajdziemy krzyżówkę "z przymrużeniem oka" albo inaczej "przymrużkę".
W przymrużkach specjalizują się niektórzy autorzy. Tacy, jak na przykład pan Leszek R., który przyprawia czasem o zgrzytanie zębów  szanownego Brata, a mnie zaskakuje, zadziwia, zapędza w kozi róg i rozbawia.

Oto objaśnienia z ostatniej "Rozrywki":

  • Przytulenie policjanta lub serdeczne uściskanie premiera
  • Kuchenny mebel, który wylądował w lombardzie
  • Jasno świecisz żaróweczko; a ty komputerze, nie zawieszaj się już więcej 
  • Zadziory i nierówności obniżające wartość nart
  • Dedykacja: dziennikarce Rogalskiej podczas urlopu w Indonezji
  • Odprysk z wybitego okna lub z rozbitego lusterka
Wiecie już?

Odpowiedzi poniżej:

  1. Objęcie władzy
  2. Zastawiony stół
  3. Mówienie do rzeczy 
  4. Występy na deskach
  5. Marzenie na Jawie
  6. Szybki kawałek
Śmiałam się głośno!!!

P.S. Trochę do śmiechu, trochę nie:

W ulubionym parku wykonano niedawno ścieżkę z miękką nawierzchnią dla kijkarzy. Miękką po to, żeby groty kijków miały lepszy opór przy odpychaniu.
Idę więc sobie i się odpycham. 
Z naprzeciwka nadchodzi Pan, także z kijkami, tyle że kijki na końcach mają gumowe końcówki.
- Proszę pani!- przemawia do mnie z oburzeniem - robi pani dziury w ścieżce tymi kijkami!
- Ta ścieżka jest przeznaczona dla kijkarzy - odpowiadam zdumiona.
- Ale takie końce muszą mieć - pokazuje na swoje kije.
- Przecież te dziury się zasypią! - bronię się skonfundowana.
Pan patrzy na mnie z niebotycznym zdumieniem i pyta z naiwnością dziecka:
- A kto je zasypie?

No właśnie, kto?

 

sobota, 30 listopada 2019

Żyć jak kot


Ile masz kota w sobie? - pyta Laurie Hawkes

Przedtem kilka kocich mądrości, od kotów i o kotach:

  • Na początku Bóg stworzył człowieka, ale widząc go tak ułomnym, dał mu kota. Warren Eckstei
  • Chcesz żyć jak kot? Bądź wolny niczym wiatr! I rób tylko to, co sam wybrałeś!
  • Studiowałem wielu filozofów i wiele kotów. Mądrość kotów jest nieskończenie większa. Hipolit Taine.
  • Zdobyć przyjaźń kota nie jest łatwo. To zwierzę filozoficzne. Theophile Gautier
  • Psy mają panów, koty mają służących. Dave Barry
  • Lubię koty. Zastanawiają się, a wnioski zachowują dla siebie. Jean-Marie Gourio
  • Nie masz kota, to on ma ciebie. Francoise Giraud
  • Gdyby koty mogły mówić, toby nie chciały. Nan Porter   
  • Kotu wystarczy być. Ten czasownik najlepiej mu odpowiada. Louis Nucera.

Oczywiście, że jestem kotem. 
Zawsze kotem.
Z potrzebą wolności.  Niezależności. Egoizmu.
Z niechęcią do konwersacji. 
Leniwym. Przebiegłym w dążeniu do wygody.
Lubię swój kąt na kanapie. 
Swój kubek. 
Swoją ciszę.
Jak mój kot.
 

Skoro mamy tylko jedno życie, dlaczego by nie spędzić go z kotem? Robert Stearns

środa, 23 października 2019

Ikar

Film o Mieczysławie Koszu tak mnie pochłonął, że dopiero po dwóch godzinach spojrzałam na zegarek. 

Dawid Ogrodnik nie gra, on po prostu jest postacią, którą pokazuje widzowi. Do tej roli schudł i nauczył się grać na fortepianie. 
Jest Koszem na różnych etapach życia. 
Życia krótkiego. 
Mieczysław Kosz zginął w wieku 29 lat.
Wypadł z balkonu. Niektórzy mówili, że wyskoczył. 

- On nie spadł - mówi w końcówce filmu jego przedziwny sąsiad - on pofrunął!

I taka wersja mi pasuje.

Podobno wcześniej wchodził na parapety - w filmie jest taka scena, gdy niewidomy  Kosz wychyla się za okno. 
Maca wokół rękami: i nic tam nie ma, tylko przestrzeń. tylko powietrze, tylko wolność i świat bez przeszkód na drodze.

Na co dzień przeszkód było mnóstwo, więcej ich  było niż nie było.
Tylko muzyka pozwalała mu żyć.
Bo kiedy grał, to po prostu żył. 
Grał tak, jak oddychał. Wszystko, co czuł, co słyszał, było muzyką.
Brak wzroku powodował, że wszystkie dźwięki rozrastały się w jego głowie ponad miarę. 
Można powiedzieć, że słyszał dzięki temu, że nie widział. 
Tak właśnie wytłumaczył mu to lekarz, gdy pojawiła się nagle szansa na odzyskanie częściowego widzenia w prawym oku.
Kosz na operację się nie zdecydował.

- Nie bój się, że polecisz! - mówi do wokalistki Zuzy - Świat cię poniesie! Muzyka cię poniesie!  Ja ciebie złapię!

Jego nie złapał nikt.

Przepiękny, poruszający do głębi film.


 

niedziela, 20 października 2019

7

7 lat. Ponad 2550 dni.
Nie ma dnia, żebym o Tobie nie myślała.
Nie tęskniła. 
Nie kochała Cię.
Forever

sobota, 31 sierpnia 2019

Chodzą parami

Tak mówi przysłowie.
Pieprzone nieszczęścia!

Dlaczego?
Jakieś teorie gier są na ten temat. 

Ja myślę, że to chodzi o zapach, zapach strachu i słabości.
Nieszczęścia, są jak głodne psy.
Jeszcze tylko jedno potknięcie, jeszcze jeden nieostrożny ruch i już leżysz i zwijasz się z bólu. 
Boli kręgosłup albo dusza.

I boisz się dalej, jeszcze bardziej. I bardziej.

Dramatycznie?
Tak, bo życie jest dramatyczne. 
A happy endy, to tylko w komediach.

Moje zaklęcie, że "wszystko będzie dobrze", wymaga gwałtownej reanimacji.

sobota, 3 sierpnia 2019

Słowa mają moc




- Powiedz mi jak mnie kochasz.
- Powiem.
- Więc?
- Kocham cię w słońcu. 
I przy blasku świec.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
W wielkim wietrze na szosie, 
i na koncercie.
W bzach i w brzozach, 
i w malinach, 
i w klonach.
I gdy śpisz. 
I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie -
nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
W taksówce. I w samochodzie. 
Bez wyjątku.
I na końcu ulicy. I na początku.
I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz.
W niebezpieczeństwie. I na karuzeli.
W morzu. W górach. W kaloszach. I boso. 
Dzisiaj. Wczoraj. 
I jutro. 
Dniem i nocą.
I wiosną, kiedy jaskółka przylata...
- A latem jak mnie kochasz?
- Jak treść lata.
- A jesienią, gdy chmurki i humorki?
- Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki.
- A gdy zima posrebrzy ramy okien?
- Zimą kocham cię jak wesoły ogień.
Blisko przy twoim sercu. Koło niego.
A za oknami śnieg. Wrony na śniegu.

Konstanty Ildefons Gałczyński

 
 
Słowa mają moc! 
Słowo daję, tak! - jak mawiał Tom Cullen w Bastionie Stephena Kinga. 
Tom Cullen nie był bardzo mądry i nie znał za wiele słów, ale te najważniejsze owszem. 
Dzięki tym ważnym słowom, Tom wytyczał proste ścieżki dla życia. Swojego i innych.

Ci, co znają dużo słów, mówią:
- Po co pytasz..?
- Przecież to wiadomo...
- Już ci to mówiłem...
- No tak, ja też..
- Nie słowa są ważne...

SŁOWA

WAŻNE!

Tak! Słowo daję!
 

czwartek, 1 sierpnia 2019

Warszawskie Dzieci

Podchorąży  Jerzy P., ps. Gryf, rocznik 1923


Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,
Za każdy kamień Twój, Stolico, damy krew!
Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,
Gdy padnie rozkaz Twój, poniesiem wrogom gniew!

Powstanie Warszawskie wybuchło 75 lat temu.
Oglądam stare zdjęcia. Są czarno-białe i nieruchome. Zamazane.
Ale przecież wtedy, 75 lat temu, chwilę po zrobieniu każdego z nich, życie toczyło się dalej.
Dwie dziewczyny siedzące pod murem, w bluzach  od munduru moro, jedna z białym kubkiem na kolanach. Obie mają ułożone włosy, zaczesane, spięte.
Ktoś uchwycił moment, gdy przysiadły na chwilę? Przyniosły meldunki? Zaraz wyruszą dalej?  Może tylko siedzą i gadają.
Albo mały chłopiec w za dużej, wojskowej czapce i z granatem zatkniętym za pasek. Jak miał   na imię? Kto go kochał? Zostawił w domu ulubionego psa?
Co się stało z kobietami, które przebiegają przez ulicę? Dobiegły do domu? Czy dosięgnęła je kula?
Czy te cztery harcerki z biało-czerwonymi opaskami na rękawach  mundurków przeżyły wojnę? Jedna ma takie same kitki, jakie ja nosiłam w jej wieku.

Ze wspomnień mojej Teściowej:
"Wczesną wiosną w 1944 r. wyjechaliśmy do Warszawy, Warszawa miała być bezpieczniejsza.(...)
Spotkałam się tu z Jurkiem (...), należał juz wtedy do AK (...) to spotkanie z Jurkiem było ostatnie w Warszawie. W sierpniu wybuchło powstanie. Jurek walczył na Starówce. Przeszedł kanałami do Śródmieścia""
"Powstanie trwało. Od nas widać było pożary, dochodziły odgłosy strzelaniny, czasem zupełnie bliskie. W takich sytuacjach lokowaliśmy się przy  ścianie pod oknem. To miejsce wydawało się najbezpieczniejsze. Po strzelaninie, z otwartej przestrzeni, wraz z drugim mężczyzną, wyniósł Ojciec rannego chłopca. Gdy raz szłam pod płotem, przeleciały mi koło uszu kule."
"Przyszedł dzień tragiczny. Przez okno widzieliśmy, jak Niemcy wchodzą do domów przed nami (...) Nie wiadomo było, co będzie z nami. Polecili na ustaloną godzinę zebrać się w określonym miejscu. I poszliśmy. Kolumna szła do obozu przejściowego."
"Bardzo źle się szło wąską miedzą. Wózek, w którym była Inka prowadziło się jednym bokiem. Ela niosła duże pudełko po marmoladzie, pełne ciastek. Kiedy je upiekłam?"

I to już nie są żadne domniemania ani przypuszczenia. Te przeżycia dotyczyły bliskich i znanych mi osób.

Jurek, brat mojej Teściowej, podchorąży Gryf, przeżył powstanie i wojnę. 
Przeżyły szczęśliwie obie małe dziewczynki, które potem zostały moimi szwagierkami.

Wielu nie przeżyło. 

16 tys. osób - według szacunków tylu powstańców straciło życie w walkach o stolicę.
Rannych zostało 25 tys., w tym 6,5 tys. ciężko rannych.
150-180 tys. - szacunkowo tyle ofiar cywilnych pochłonęło powstanie

czwartek, 25 lipca 2019

Kilka słów zadumy nad życiem...

Dzień był wiosenny.
Świeżo pomalowane ławki w miejskim parku zachęcały do odpoczynku.
Siedział w bocznej alejce i mrużąc oczy wypatrywał kogoś w perspektywie ulicy.
Nadeszła z przeciwnej strony. Zbliżyła się cicho i położyła mu ręce na oczach. Dotknął jej dłoni.
- Jesteś już! - uśmiechnął się.
- Skąd wiesz, że to ja?
- Poznaję twoje palce.
Pogładziła go czule po ramieniu.
- Kochany.
Usiadła obok niego.
Obserwowali przechodzących ludzi i wystawiali twarze do słońca. 
Milczeli. Doskonale rozmawia się bez słów.
W przeciwległej alejce, na takiej samej trawiastozielonej ławce, siedziała para. 
Chłopak miał miłą twarz i trochę, jak na ich gust, przydługie włosy. Ale wyglądał sympatycznie.
Dziewczyna, z jasną burzą puszystej grzywki, uśmiechała się. Był to chyba szczęśliwy uśmiech.
Popatrzyli na siebie porozumiewawczo. Znali tę dziewczynę.
A potem uśmiechnęli się do siebie z jakąś dziwną, smutną melancholią. Włożyli na twarze swoje zwykłe, szare maski zmęczenia i odeszli w głąb alejki.
Starsza siwa pani i starszy siwy pan z oczami ukrytymi za grubym szkłem okularów.
Odeszli w swoją codzienność.
Jasnowłosa dziewczyna, ich wnuczka, została na zielonej ławce z zakochanym w niej chłopakiem i szczęśliwym, uśmiechniętym, siedemnastoletnim obliczem. 

 Napisałam to w roku 1971. Miałam 17 lat.

 *

Wczoraj obejrzałam film pt. The Professor, z Johnnym Deppem w roli tytułowej. 
Jako profesor literatury angielskiej mówi do swoich najlepszych studentów:

- Słuchajcie! Świat potrzebuje takich, jak wy. Świat dałby się za was pochlastać!
Weźcie na siebie tę odpowiedzialność i trzymajcie się jej.
Bo wyrządzicie światu i sobie największą krzywdę!
Jesteście zbyt mądrzy, żeby to zmarnować.
Świętujcie każdą chwilę, każdy pieprzony oddech.. .
Pamiętajcie, że sami układamy historię naszego życia.

Profesor jest chory i wie, że niedługo umrze. 
Oni wszyscy też umrą, tylko jeszcze nie wiedzą, kiedy.
On im radzi tak żyć, żeby poczuć to życie do głębi...

*

Miałam 17 lat.
Chciałam zostać pisarką.
Nie zostałam. Może i dobrze wyszło.

Starałam się robić w życiu wszystko najlepiej, jak to możliwe.
Lub choćby wystarczająco dobrze...

Może to dosyć?...





 

niedziela, 23 czerwca 2019

Dzień Ojca





Ten tekst ukazał się w "Na Przełaj" w  1970 r.
Zostałam 531-szym Członkiem KMA, czyli Klubu Młodych Autorów.
To była moja pierwsza w życiu publikacja! 
Niewielu o tym wiedziało, może ze dwie, trzy osoby.

Nie pamiętam, skąd mi się wziął ten pomysł. To nie były moje doświadczenia, raczej moich kolegów, sąsiadów.

Minęło prawie 50 lat.
Styl pozostał infantylny.
Czy temat się zdezaktualizował?


WOŁANIE

- Tato! Tatooo!
 Nie ma go.
Kiedyś, dawno, był.
Duża, jasna twarz pochylała się nade mną i zielone oczy wpatrywały się w mój rozwrzeszczany pyszczek. Potem czułem silne ręce pod pachami, oszałamiający pęd powietrza i ciężkie, nieprzyjemne spadanie. Z powrotem w te twarde, bezpieczne dłonie. Wtedy nie umiałem jeszcze krzyczeć.
 Potem, mały, zasmarkany gnojek, siedziałem na podłodze nad popsutym traktorem i darłem się:
- Tata!!!  Ta-taaa!
 Matka patrzyła na mnie wilgotnymi, zapuchniętymi od płaczu oczyma.
- Cicho, syneczku, cicho. Taty nie ma...
Już go nie było.
Tylko ciężkie walenie butami w drzwi, tylko zachrypnięty bełkot i smród zapoconego ciała.
 Później już nie krzyczałem. Zachęcany kułakami przynosiłem śmierdzące spodnie i buty, nadstawiałem tyłek za dwójki i w milczeniu kurowałem naderwane ucho, a w nocy błagałem ze łzami w poduszkę:
- Tato!
 Matka się nie liczyła. Chyba nigdy. Nawet na jej pogrzebie szeptałem nieprzytomnie:
- Tatusiu! Tatuśku! - bo zapity jak prosię, mdlał i nie pozwalał zamknąć trumny.
 Kiedy wyrzucili mnie ze szkoły, leżałem zbity, skopany w komórce na jakichś workach i skowyczałem, jak zdychający psiak:
- Taaatoooo!
 Nie wiem, czy to było z żalu nad sobą, czy z bezsilnej złości, czy po prostu z nawyku...
 Kiedy pierwsza dziewczyna po raz pierwszy dała mi po buzi, zaciskałem z wściekłości pięści i znowu biegłem do niego. 
 Chciał mi pomóc. Nauczyć, jak postępuje się z dziewczynami. W połowie tego wykładu uciekłem, czerwony chyba również od środka. 
 Ale wracałem. Wiele razy jeszcze. Do niego. Czy to był mój ojciec?
- Tata! Tataaaaa...!
 No, czego się drzesz, smarkaczu? Przecież ci mówię, że go nie ma...Ach! Ty do swojego! Poczekaj, zaraz cię zdejmę z tej ławki. Po coś tam wlazł? No, widzisz, już w porządku.

- Aaaa! aa..aa..

Co? Teraz toto się drze!
Niby do mnie?..
Jak to ONA mówiła? Żeby wózkiem pobujać? No, bujam, już bujam. Przestań wrzeszczeć, ty mała istoto. Zamknij mordkę niby-człowieku. No, co? pewnie masz mokro? ONA kazała cię przewinąć.
 Nie! Drzyj się! Nie przewinę cię. Niech to  ONA zrobi. I tak będzie cie wychowywać. Tak, tylko ONA.
Będzie ci kazała nosić głupie, gryzące szaliki, nie pozwoli zjeść  pięciu lodów naraz, nawet w największy upał.
 Roweru też ci nie pozwoli kupić. Nie myśl sobie, że to będzie tak słodko.
 Odechce ci się jeść po kryjomu brudne czereśnie i zielone papierówki. Ale musisz JĄ szanować. Tak.
Dlatego cię nie przewinę. Żebyś nie przyzwyczaił się do moich oczu. Żebyś nie musiał krzyczeć do mnie.
Zresztą, wy i tak uczycie się najpierw JEJ imienia.
Pierwsze wasze słowa, to właśnie MAMA.
Nie wrzeszcz już! No... 

-Ta-ta, ta-ta, ta-ta, aaaa...!

Co? Ty... ty do mnie?  Czekaj, czekaj, zaraz! Ty naprawdę? Wiesz... Nie spodziewałam się.
Ale.. gdzie diabli posiali te pieluchy?  Są! No, już dobrze.
Uśmiechasz się, draniu! Nabrałeś mnie!

-Ta-ta-ta-ta!

Niech ci będzie. Ostatecznie masz do mnie prawo.
Nie bój się. Rower też ci kupię. ONA pozwoli. Zobaczysz, fajnie będzie.
Tylko nie krzycz.
Albo lepiej... krzycz!




piątek, 21 czerwca 2019

Czwarta klasa

Przedwczoraj Wnuk zakończył klasę trzecią.
Były cenzurki, dyplomy, nagrody i uściski dłoni.
Kwiaty i czekoladki.
Całusy.
Oklaski.
Przybijanie piątki. 
Pani Ania wygłosiła ładną mowę.
- Pamiętajcie o naszej zasadzie: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Jesteście świetną klasą i niech tak zostanie - powiedziała wzruszona.
Dzieci klaskały.
Maks się rozpłakał. 
Rodzice robili owację na stojąco.

A mnie przypomniał się   inny dzień, inne zakończenie roku.
Dokładnie 50 lat temu.
Też były kwiaty, uściski, pożegnania.
Potem całą gromadą pojechaliśmy z naszą ulubioną panią Markiewicz do jej małego mieszkanka na Teofilowie, dźwigając naręcza kwiatów i torby z prezentami. 
Nasza Klasa.
Minęło 50 lat, a ja potrafię wymienić imiona i nazwiska wszystkich osób ze zdjęcia.
I jeszcze tych, których na nim nie ma.




W trakcie kwietniowego strajku nauczycieli słyszałam głosy takich, którzy uważali, że "w głowach im się przewraca! posiedzieliby przez osiem godzin w  sklepie, albo w fabryce..."

Myślę zawsze  wtedy: postaliby dzień w dzień przed dwudziestoma albo trzydziestoma dzieciakami po to, żeby nauczyć ich różnych rzeczy potrzebnych do końca życia.
Popróbowali utrzymać w ryzach ich uwagę i niesforne nogi.
Godzić kłótnie. Przerywać bójki. 
Uczyć nowych piosenek, nowych zabaw, nowych słów. 
Przygotowywać dziesiątki i setki pomocy do wycinania, klejenia, kolorowania, wypełniania...
Prowadzać całą gromadę na basen, do kina, do parku, pilnować na przejściach, w tramwajach, w szatniach, nad brzegiem stawu...
Stosować się do zaleceń wydawanych przez rozmaite instytucje, specjalistów, lekarzy, psychologów i pedagogów.

Słuchać opowieści o babciach, dziadkach, kotach, siostrzyczkach, chomikach, treningach, bólach brzucha, kolekcjach kart piłkarskich, prezentach gwiazdkowych, pijanych wujkach, nocnych strachach, nowych sympatiach i antypatiach.

Zostawiać niedojedzoną kanapkę i niedopitą herbatę, gdy dzwoni dzwonek na lekcje.

Zaliczać zebrania, Rady Pedagogiczne, konsultacje i wywiadówki  w nieograniczonych ściśle ilościach, do wieczora.


Zobowiązać się do zdobywania stopni awansu zawodowego, co oznacza kilkunastoletnie zadanie terminowe, takie jak:
  • poznawanie przepisów prawa oświatowego, regulaminów, kodeksu pracy, wewnętrznych zarządzeń
  • udział w szkoleniach, kursach, studiach podyplomowych, pogłębianie wiedzy z zakresu dydaktyki, pedagogiki, profilaktyki narkomanii, zaburzeń zachowania
  • orientację w problemach emocjonalnych, psychicznych, poznawczych...
  • korzystanie z nowoczesnych technologii komunikacji, stosowanie narzędzi multimedialnych, sprawne posługiwanie się edytorem tekstu, drukarką, skanerem...
  • tworzenie własnych programów, projektów, scenariuszy, konspektów
  • współprace ze środowiskiem lokalnym, z organizacjami oświatowymi, kulturalnymi, z kuratorami dla nieletnich, z poradniami psychologicznymi...
  • zdawanie egzaminów przed komisjami i ekspertami
 
Nic nie zmyślam, byłam ekspertem, to wiem. 
 
Pierwsze dwa, trzy tygodnie września nauczyciel ledwo mówi, raczej chrypi.  
Choroby swoje i swoich dzieci odkłada na później, początek i koniec  roku szkolnego oraz początek semestru, to czas newralgiczny, samo się nic nie zrobi.
 
Urlop MUSI brać w lipcu i sierpniu. 
Żadnych wycieczek last minute z mężem lub żoną do Egiptu w grudniu.

Nauczycielem nie byłam (dzięki Bogu!!), ale w szkole zdarzało mi się bywać na różnych zajęciach z dziećmi.
Poczucie ulgi i wolności przy zamykaniu za sobą drzwi szkoły po czterech godzinach lekcyjnych - nie do opisania!!!!
 
Ale, ale, po co ja to wszystko piszę? 
 
Miało być o pięknych doświadczeniach wczesnoszkolnych, tych cudownych wspomnieniach lat dziecięcych, szalonych, radosnych, pełnych wspaniałych perspektyw i marzeń o przyszłości.

Jakoś mi się wydaje, że gdyby nie nasza kochana pani Markiewicz, ironiczny pan Antosik, cudny pan Lasota, subtelna pani Garmulewicz, a nawet (!) srogi pan Kozieł, byłabym dziś kimś innym.


Opis: z aktu fundacyjnego Akademii Zamojskiej, 1600r.:
 
"Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie… 
Nadto przekonany jestem, że tylko edukacja publiczna zgodnych i dobrych robi obywateli"
Jan Zamojski (1542–1605) 
polski polityk, mąż stanu, kanclerz wielki koronny i hetman wielki koronny,


Na zakończeniu roku u Wnuka, pani Ania nie mogła powstrzymać się od łez.
Wypuszczanie w świat piskląt, to bolesny proces.

- Będziecie ją odwiedzać w czwartej klasie, nie? - zagadnęłam, gdy już naoglądaliśmy się świadectwa, dyplomu i książki z dedykacją.

- Na każdej przerwie! - odparł Wnuk z taką pewnością i przekonaniem, jakby już dawno miał to obcykane.

Bo kochamy naszych Nauczycieli...

sobota, 15 czerwca 2019

Czasami sztorm

Tęsknota, jest jak morze.

Czasami takie gładkie, spokojne, migotliwe.
Z jednej strony żółty, ciepły piasek, z drugiej uspakajający szum.
Głaski słońca.
Jak obietnica.

Czasami jednak zrywa się wiatr.
Nagle. 
Jak niespodziewana turbulencja, bach!!

 "Głównym czynnikiem odpowiadającym za siłę wiatru jest ciśnienie. Im większa jest różnica ciśnienia na małym obszarze, tym silniejszy jest wiatr"

Bardzo silny wiatr (o sile nie mniejszej niż 8° w skali Beauforta) powoduje sztorm na cudnym, błękitnym morzu.

Nie wiem, skąd się bierze gwałtowna różnica ciśnień na małym obszarze mojej osoby.
Morze tęsknoty zamienia się w  ryczące bałwany  i nie wiadomo, gdzie się ukryć.
Znikają romantyczne muszelki i  wygładzone kamyki.
Odfruwają  mewy.
Wiatr porywa mi spokój i błogosławioną równowagę.
Ledwo się trzymam, ledwo...

Potem na piasku zostają rozległe, głębokie kałuże.
Wyrwy w lądzie.
I w duszy.

 "Obszar lądu położony poniżej poziomu morza, to depresja"

Moja tęsknota jest jak morze...

piątek, 3 maja 2019

Do domu

Podobno wszędzie dobrze, a w domu najlepiej.
A dom Twój  tam, gdzie... Twój kot.

Syn i Mała M. zostali więc z Kotem Piernikiem na ulicy Cinca, w mieszkaniu z wykuszem.
Oni odzyskali swoje wygodne łóżko, a Kot Piernik święty spokój.

My wyruszyliśmy w drogę powrotną.
W pociągu wiozącym nas na lotnisko El-Prat graliśmy znowu, tym razem w dwadzieścia pytań. 
Kategoria : zawód.
Wnuk wymyślił.
Nie zgadłam, chociaż wykorzystałam wszystkie pytania, a może nawet więcej. I wspomagał mnie myśleniem Mądry Zięć
Odpowiedź brzmiała: komornik.
Niezbadana jest zawartość szarych komórek Wnuka! 

Niosąc i ciągnąc swoje bagaże długim korytarzem od pociągu do hali odlotów terminala pierwszego, dywagowaliśmy na temat rozmieszczenia  naszych miejsc w samolocie. 
Kto z kim, gdzie...
Córka wolałaby z brzegu, mnie wszytko jedno, na szczęście nie przy oknie.
- Może ktoś spokojny będzie tym razem obok - wyraziła  nadzieję, wspominając  wrzeszczącego Michasia i jego rozćwierkaną i wiercącą się wte i wewte mamę.
- Oby - przytaknęłam.
Mama Michasia, choć w gruncie rzeczy sympatyczna, robiła tyleż samo zamieszania, co jej synek. 
Huśtała, podnosiła, karmiła, poiła, chodziła po wodę do stewardes, szukała czegoś pod fotelami, w bagażach, prowadzała Michasia po pokładzie, zabawiała pokazywaniem detali różnych i usiłowała zagłuszyć jego marudzenie swoim nieustającym gruchaniem do niego.

Port Lotniczy Barcelona jest duży, wielopoziomowy.
Jest drugim co do wielkości lotniskiem Hiszpanii.
Obsługuje loty do wszystkich prawie krajów świata.



Nowy terminal 1 zaprojektowany przez Ricardo Bofilla został zainaugurowany w dniu 16 czerwca 2009. Jest to piąty co do wielkości tego typu obiekt na świecie, i ma powierzchnię 548.000 m², a rampa samolotowa 600.000 m².
Jego wyposażenie obejmuje:
  • 258 stanowisk odpraw
  • 60 rękawów
  • 15 karuzeli bagażowych (jedna z nowej karuzeli odpowiada 4 karuzelom w starym terminalu)
Mieliśmy sporo czasu, wędrowaliśmy przez rozległe hale, a to szukając automatów z batonikami, a to odpowiedniej wody.
Przysiedliśmy sobie na jednej z wielu ławek.
Aż tu nagle...

- Dzień dobry!- usłyszałam zza pleców. 

W rzeczy samej!
Na tym gigantycznym lotnisku, odprawiającym codziennie do Polski jakiś samolot (może nawet niejeden), na lotnisku z  dziesiątkami, a może i setkami ławek, wśród setek (a może i tysięcy) pasażerów, spotykamy się, siadamy na ławkach ustawionych plecami do siebie, my i Michałek oraz jego, sympatyczna  skądinąd mama wraz z towarzyszącym im milczącym tatą.

Świat jest mały? 
Mniejszy niż się wydaje.

Kiedy okazało się, że Państwo z Michałkiem mają miejsca w tym samym rzędzie, co my  Córka  zamieniła się ze mną  pośpiesznie.

Miałam więcej szczęścia.
Pora była późna,  Michałek po kilkunastu minutach migrowania z kolan na kolana, zrzucania na podłogę różnych akcesoriów i krótkiego popłakiwania, zasnął.

Spał do końca podróży. Szczęściarz.
Też bym lubiła zasnąć i przespać resztę.
Nie zasnęłam
Przecierpiałam wszystkie turbulencje.
Zaciskałam dłonie na oparciu fotela i przyrzekałam sobie w duchu, że jak przeżyję, to więcej nie polecę. 

Przy lądowaniu odważyłam się rzucić okiem za okno.
Pod nami rozpościerała się nocna Warszawa.
Jak gigantyczna choinka z łańcuchami świateł albo migocząca na granatowo - czarnym aksamicie luksusowa biżuteria.
Piękna!

Może jednak jeszcze kiedyś polecę.
Na razie rozpieszczam Miśkę, bo gdzie kot Twój, tam serce Twoje...


czwartek, 2 maja 2019

Świętowanie



Pascua en Barcelona

Najważniejszym dniem Wielkanocy jest w Hiszpanii Wielki Piątek.
Rozczarowaliśmy się srodze, planując "wpadnięcie" do kilku sklepów przed wyjazdem do Sitges.
W Wielki Piątek handel zamiera (prawie, bo pracują oczywiście Pakistańczycy w swoich sklepikach, które trochę przypominają nasza Żabki)

W Wielki Piątek chodzą też procesje, w czasie których noszone są wielkie platformy z ołtarzami i figurami świętych.


W Sitges procesja szła również, niestety wyruszała dopiero o 22.00 i tylko Zięć miał siłę na podziwianie jej. 

Sobota okazała się dniem bardzo zwyczajnym, żadnych święconek ani koszyczków. 
Żadnego święcenia pokarmów. 
Żadnych pisanek.
Jeżeli chodzi o jajka, to królują wielkie czekoladowe jaja przystrojone w kolorowy celofan. Są różnej wielkości i można je kupić za 40, 60 albo i więcej euro.




W niedzielę handel i gastronomia pracowały pełną parą.
Weszłam do kościoła św. Bartłomieja i św. Tekli (Iglesia de San Bartolomé y Santa Tecla), właśnie zaczynała się msza.
Było trochę ludzi, ale trudno mówić o tłumach. W każdej ławce siedziały po trzy, cztery osoby.
Szukałam Grobu  Pańskiego. 
Przyzwyczajona do bogato zdobionych i wymyślnych czasem Grobów w kościołach w Polsce, ledwo go znalazłam.
Ascetyczna figura Chrystusa spoczywała w oszklonej trumnie, bez kwiatów, bez świec, bez dramaturgii.

Nasza Wielkanoc  sprowadziła się do jajek czekoladowych i mazurków, które przezornie wysłałam wcześniej z Polski.
Jajka na twardo celebrował głównie Wnuk.

Poniedziałek nie jest świętem obchodzonym w całej Hiszpanii.
W Katalonii obchodzi się Mona de Pascua.
Dzień świątecznego ciasta, przystrojonego kolorowo w czekoladowe figurki, piórka i inne ozdóbki. 
Figurki, to owszem, jajeczka i kurczaki, ale też postacie z bajek, bohaterowie Disneya, oraz ulubieni piłkarze i piłkarskie akcesoria.


 
Cena zależy od wielkości i wagi: 20, 30, 40 ale i 60 euro.
Dzieci dostają je w prezencie. Taki nasz "zajączek" 
Dyngusa oczywiście brak!

 
El Dia de Sant Jordi

Dzień Świętego Jerzego, patrona Katalonii.

"Legenda głosi, że przerażający smok terroryzował mieszkańców małego katalońskiego miasteczka Montblanc. Smok pożerał wszystkie zwierzęta, aż nie zostało w mieście już ani jedno. Aby uspokoić smok, mieszkańcy zdecydowali się poświęcać jedną osobę dziennie. Osobę tę wybierano poprzez wyciąganie losów. Nieszczęśnik, którego imię znalazło się na losie zostawał ofiarowany smokowi. Pewnego dnia wylosowano imię córki króla. W momencie, kiedy smok był już gotowy, by połknąć księżniczkę, odważny rycerz przybył i zabił zwierzę. Tym odważnym rycerzem był właśnie Święty Jerzy. W miejscu, gdzie rozlała się smocza krew wyrósł krzew różany. Z tego właśnie krzewu św. Jerzy zerwał czerwoną różę i wręczył ją księżniczce."

W związku z powyższym Katalończycy obchodzą w tym dniu swoje Walentynki, czyli  Dia de los Amantes.
Mężczyźni wręczają swoim ukochanym różę.
Kobiety kupują mężczyznom książki, bo od pewnego czasu jest to również święto książek.
Trzy w jednym.

Róże są wszędzie, kolorowe, żywe, cukrowe, plastikowe, malowane, pojedyncze, w bukietach, przypinane do ubrań.
Książki są głównie na Ramblach.




Najlepszy z Zięciów zdecydował się ,z okazji swoich urodzin w tym dniu, na kulinarny eksperyment.
Zaszliśmy do  La Boqueri, największego bazaru Barcelony i na stoisku z owocami morza zakupił ostrygę oraz jeżowca.

 
- Daj spróbować - powiedział Syn, wskazując na stwora z kolcami.
Nie wiedział, co mówi.

Cisza po konsumpcji trochę trwała.

- Jak bym był odkrywcą i szukał jadalnych stworzeń, to uznałbym to za truciznę! Smakuje jak muł z dna morza! - orzekł wreszcie.
Na szczęście zatrzymał zawartość w żołądku.

Zięć nie wypowiadał się aż tak kategorycznie, ale nie sądzę, żeby polubił jeżowce!

Hiszpanie lubią świętować.
W tym roku w kalendarzu Katalonia ma zaznaczonych 14 dodatkowych dni wolnych od pracy.

"Fiesta, sjesta i mañana" - baw się, odpoczywaj, a co masz zrobić dzisiaj, można przełożyć na jutro.
Święto, to święto. Jest dla wszystkich. 


Hasta mañana!