niedziela, 23 czerwca 2019

Dzień Ojca





Ten tekst ukazał się w "Na Przełaj" w  1970 r.
Zostałam 531-szym Członkiem KMA, czyli Klubu Młodych Autorów.
To była moja pierwsza w życiu publikacja! 
Niewielu o tym wiedziało, może ze dwie, trzy osoby.

Nie pamiętam, skąd mi się wziął ten pomysł. To nie były moje doświadczenia, raczej moich kolegów, sąsiadów.

Minęło prawie 50 lat.
Styl pozostał infantylny.
Czy temat się zdezaktualizował?


WOŁANIE

- Tato! Tatooo!
 Nie ma go.
Kiedyś, dawno, był.
Duża, jasna twarz pochylała się nade mną i zielone oczy wpatrywały się w mój rozwrzeszczany pyszczek. Potem czułem silne ręce pod pachami, oszałamiający pęd powietrza i ciężkie, nieprzyjemne spadanie. Z powrotem w te twarde, bezpieczne dłonie. Wtedy nie umiałem jeszcze krzyczeć.
 Potem, mały, zasmarkany gnojek, siedziałem na podłodze nad popsutym traktorem i darłem się:
- Tata!!!  Ta-taaa!
 Matka patrzyła na mnie wilgotnymi, zapuchniętymi od płaczu oczyma.
- Cicho, syneczku, cicho. Taty nie ma...
Już go nie było.
Tylko ciężkie walenie butami w drzwi, tylko zachrypnięty bełkot i smród zapoconego ciała.
 Później już nie krzyczałem. Zachęcany kułakami przynosiłem śmierdzące spodnie i buty, nadstawiałem tyłek za dwójki i w milczeniu kurowałem naderwane ucho, a w nocy błagałem ze łzami w poduszkę:
- Tato!
 Matka się nie liczyła. Chyba nigdy. Nawet na jej pogrzebie szeptałem nieprzytomnie:
- Tatusiu! Tatuśku! - bo zapity jak prosię, mdlał i nie pozwalał zamknąć trumny.
 Kiedy wyrzucili mnie ze szkoły, leżałem zbity, skopany w komórce na jakichś workach i skowyczałem, jak zdychający psiak:
- Taaatoooo!
 Nie wiem, czy to było z żalu nad sobą, czy z bezsilnej złości, czy po prostu z nawyku...
 Kiedy pierwsza dziewczyna po raz pierwszy dała mi po buzi, zaciskałem z wściekłości pięści i znowu biegłem do niego. 
 Chciał mi pomóc. Nauczyć, jak postępuje się z dziewczynami. W połowie tego wykładu uciekłem, czerwony chyba również od środka. 
 Ale wracałem. Wiele razy jeszcze. Do niego. Czy to był mój ojciec?
- Tata! Tataaaaa...!
 No, czego się drzesz, smarkaczu? Przecież ci mówię, że go nie ma...Ach! Ty do swojego! Poczekaj, zaraz cię zdejmę z tej ławki. Po coś tam wlazł? No, widzisz, już w porządku.

- Aaaa! aa..aa..

Co? Teraz toto się drze!
Niby do mnie?..
Jak to ONA mówiła? Żeby wózkiem pobujać? No, bujam, już bujam. Przestań wrzeszczeć, ty mała istoto. Zamknij mordkę niby-człowieku. No, co? pewnie masz mokro? ONA kazała cię przewinąć.
 Nie! Drzyj się! Nie przewinę cię. Niech to  ONA zrobi. I tak będzie cie wychowywać. Tak, tylko ONA.
Będzie ci kazała nosić głupie, gryzące szaliki, nie pozwoli zjeść  pięciu lodów naraz, nawet w największy upał.
 Roweru też ci nie pozwoli kupić. Nie myśl sobie, że to będzie tak słodko.
 Odechce ci się jeść po kryjomu brudne czereśnie i zielone papierówki. Ale musisz JĄ szanować. Tak.
Dlatego cię nie przewinę. Żebyś nie przyzwyczaił się do moich oczu. Żebyś nie musiał krzyczeć do mnie.
Zresztą, wy i tak uczycie się najpierw JEJ imienia.
Pierwsze wasze słowa, to właśnie MAMA.
Nie wrzeszcz już! No... 

-Ta-ta, ta-ta, ta-ta, aaaa...!

Co? Ty... ty do mnie?  Czekaj, czekaj, zaraz! Ty naprawdę? Wiesz... Nie spodziewałam się.
Ale.. gdzie diabli posiali te pieluchy?  Są! No, już dobrze.
Uśmiechasz się, draniu! Nabrałeś mnie!

-Ta-ta-ta-ta!

Niech ci będzie. Ostatecznie masz do mnie prawo.
Nie bój się. Rower też ci kupię. ONA pozwoli. Zobaczysz, fajnie będzie.
Tylko nie krzycz.
Albo lepiej... krzycz!




Brak komentarzy: