piątek, 21 czerwca 2019

Czwarta klasa

Przedwczoraj Wnuk zakończył klasę trzecią.
Były cenzurki, dyplomy, nagrody i uściski dłoni.
Kwiaty i czekoladki.
Całusy.
Oklaski.
Przybijanie piątki. 
Pani Ania wygłosiła ładną mowę.
- Pamiętajcie o naszej zasadzie: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Jesteście świetną klasą i niech tak zostanie - powiedziała wzruszona.
Dzieci klaskały.
Maks się rozpłakał. 
Rodzice robili owację na stojąco.

A mnie przypomniał się   inny dzień, inne zakończenie roku.
Dokładnie 50 lat temu.
Też były kwiaty, uściski, pożegnania.
Potem całą gromadą pojechaliśmy z naszą ulubioną panią Markiewicz do jej małego mieszkanka na Teofilowie, dźwigając naręcza kwiatów i torby z prezentami. 
Nasza Klasa.
Minęło 50 lat, a ja potrafię wymienić imiona i nazwiska wszystkich osób ze zdjęcia.
I jeszcze tych, których na nim nie ma.




W trakcie kwietniowego strajku nauczycieli słyszałam głosy takich, którzy uważali, że "w głowach im się przewraca! posiedzieliby przez osiem godzin w  sklepie, albo w fabryce..."

Myślę zawsze  wtedy: postaliby dzień w dzień przed dwudziestoma albo trzydziestoma dzieciakami po to, żeby nauczyć ich różnych rzeczy potrzebnych do końca życia.
Popróbowali utrzymać w ryzach ich uwagę i niesforne nogi.
Godzić kłótnie. Przerywać bójki. 
Uczyć nowych piosenek, nowych zabaw, nowych słów. 
Przygotowywać dziesiątki i setki pomocy do wycinania, klejenia, kolorowania, wypełniania...
Prowadzać całą gromadę na basen, do kina, do parku, pilnować na przejściach, w tramwajach, w szatniach, nad brzegiem stawu...
Stosować się do zaleceń wydawanych przez rozmaite instytucje, specjalistów, lekarzy, psychologów i pedagogów.

Słuchać opowieści o babciach, dziadkach, kotach, siostrzyczkach, chomikach, treningach, bólach brzucha, kolekcjach kart piłkarskich, prezentach gwiazdkowych, pijanych wujkach, nocnych strachach, nowych sympatiach i antypatiach.

Zostawiać niedojedzoną kanapkę i niedopitą herbatę, gdy dzwoni dzwonek na lekcje.

Zaliczać zebrania, Rady Pedagogiczne, konsultacje i wywiadówki  w nieograniczonych ściśle ilościach, do wieczora.


Zobowiązać się do zdobywania stopni awansu zawodowego, co oznacza kilkunastoletnie zadanie terminowe, takie jak:
  • poznawanie przepisów prawa oświatowego, regulaminów, kodeksu pracy, wewnętrznych zarządzeń
  • udział w szkoleniach, kursach, studiach podyplomowych, pogłębianie wiedzy z zakresu dydaktyki, pedagogiki, profilaktyki narkomanii, zaburzeń zachowania
  • orientację w problemach emocjonalnych, psychicznych, poznawczych...
  • korzystanie z nowoczesnych technologii komunikacji, stosowanie narzędzi multimedialnych, sprawne posługiwanie się edytorem tekstu, drukarką, skanerem...
  • tworzenie własnych programów, projektów, scenariuszy, konspektów
  • współprace ze środowiskiem lokalnym, z organizacjami oświatowymi, kulturalnymi, z kuratorami dla nieletnich, z poradniami psychologicznymi...
  • zdawanie egzaminów przed komisjami i ekspertami
 
Nic nie zmyślam, byłam ekspertem, to wiem. 
 
Pierwsze dwa, trzy tygodnie września nauczyciel ledwo mówi, raczej chrypi.  
Choroby swoje i swoich dzieci odkłada na później, początek i koniec  roku szkolnego oraz początek semestru, to czas newralgiczny, samo się nic nie zrobi.
 
Urlop MUSI brać w lipcu i sierpniu. 
Żadnych wycieczek last minute z mężem lub żoną do Egiptu w grudniu.

Nauczycielem nie byłam (dzięki Bogu!!), ale w szkole zdarzało mi się bywać na różnych zajęciach z dziećmi.
Poczucie ulgi i wolności przy zamykaniu za sobą drzwi szkoły po czterech godzinach lekcyjnych - nie do opisania!!!!
 
Ale, ale, po co ja to wszystko piszę? 
 
Miało być o pięknych doświadczeniach wczesnoszkolnych, tych cudownych wspomnieniach lat dziecięcych, szalonych, radosnych, pełnych wspaniałych perspektyw i marzeń o przyszłości.

Jakoś mi się wydaje, że gdyby nie nasza kochana pani Markiewicz, ironiczny pan Antosik, cudny pan Lasota, subtelna pani Garmulewicz, a nawet (!) srogi pan Kozieł, byłabym dziś kimś innym.


Opis: z aktu fundacyjnego Akademii Zamojskiej, 1600r.:
 
"Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie… 
Nadto przekonany jestem, że tylko edukacja publiczna zgodnych i dobrych robi obywateli"
Jan Zamojski (1542–1605) 
polski polityk, mąż stanu, kanclerz wielki koronny i hetman wielki koronny,


Na zakończeniu roku u Wnuka, pani Ania nie mogła powstrzymać się od łez.
Wypuszczanie w świat piskląt, to bolesny proces.

- Będziecie ją odwiedzać w czwartej klasie, nie? - zagadnęłam, gdy już naoglądaliśmy się świadectwa, dyplomu i książki z dedykacją.

- Na każdej przerwie! - odparł Wnuk z taką pewnością i przekonaniem, jakby już dawno miał to obcykane.

Bo kochamy naszych Nauczycieli...

2 komentarze:

PAPROCH pisze...

Miałam kilku cudownych.
Pani D., oczywiście.
Pani K. od polskiego, która uczyła nas w IV klasie (i może V?).
Świetny fizyk jakiś mi chodzi po głowie (pan J.?), z podstawówki. Nie pamiętam żadnych konkretów, ale pamiętam wrażenie, że to dobry pedagog był...
W liceum oczywiście wychowawca S., choć uczył znienawidzonej przeze mnie historii.
O dziwo, z sentymentem wspominam też panią G. od chemii, która choć przyprawiała mnie o zawał za każdym razem, gdy otwierała dziennik, to chemii nauczyła mnie na porządną 3. No i miała specyficzne, acz lubiane przeze mnie, poczucie humoru ;-)
Tymkowa pani Ania... Pedagog z powołania, jakich brakuje! Nie dziwię się dzieciom, że chcą ją odwiedzać na każdej przerwie ;-)

mamuśka pisze...

Ja też się nie dziwię:)