czwartek, 31 grudnia 2020

Koniec

Koniec roku.

Ludzie robią podsumowania. 

Co było. Co najlepsze. O czym chcą zapomnieć. Czego się nauczyli.

Rankingi.

Listy przebojów. Listy strat.

Potem listy życzeń i planów. Na ten Nowy Rok. 

 

Bo już za chwilę, za parę godzin, za kilkaset minut się zacznie.

A tak niewiele dzieli nowe od starego. Sekundy. 

Tę 23.59.59 od magicznej 00.00.01 tylko MYK! Mrugnięcie oka.

 

Jak ciemność od jasności, brzeg od morza, życie od śmierci.

 

Jeszcze kilka minut temu domy stały, samochód jechał, ktoś się śmiał. 

Jeszcze widziałam, jak oddycha, a potem już nie.

Dopiero co trzymałam Tatę za rękę, ciepłą jak zawsze...

A teraz już nigdy.

 

Czas, to przedziwne zjawisko, nie do opisania dla mnie, nie do zrozumienia, nie do ogarnięcia.

W Australii już mają Nowy Rok.

Na Kamczatce już dawno jest jutro - czy to nie brzmi dziwacznie? 

Na Alasce niektórzy dopiero dzisiaj się obudzą.

 

A przecież wszyscy żyjemy w tym samym CZASIE.

Na tej samej błękitno - zielonej planecie, która już miejscami nie jest wcale kolorowa. Ale i tak nie ustaje w pędzie.

Czas, to tylko kwestia umowna.

W przyszłym roku nic się nie zmieni i zmieni się WSZYSTKO.


 

Do Siego!!!!

 

niedziela, 20 grudnia 2020

***

Niektórzy

potrafią układać  słowa,

jak drogę. 

 

Choć bez drogowskazów,

i tak

zawsze prowadzi

do celu.

 

Żal, 

że nie potrafię.

 

poniedziałek, 16 listopada 2020

A co rządzi?

 

Teraz rządzi oczywiście COVID -19

A raczej strach przed nim.

Też się boję.

Codziennie.

Strach mierzę liczbą spotkanych ludzi. 

Może raczej mijanych, a nie spotkanych.

Mijanych w mniejszym lub większym dystansie.

A jeśli spotkanych, to w  maseczkach, czy bez maseczek?

Jeżeli bez maseczek, to źle. Jak długo na mnie chuchali? Dotykali czegoś mojego? Mieli rękawiczki? Najczęściej nie mieli.

W rękawiczkach ręce się pocą i telefon nie odczytuje śladu mojego palca, nie włącza się. Czort!!!

W sklepie na literę C. co parę minut głośnik przypomina o noszeniu maseczek i zachowaniu dystansu dwumetrowego. 

"I z góry dziękujemy!" -  Zastanawiam się za każdym razem, gdzie ta panienka siedzi, że dziękuje z góry.

Alejki nie szersze niż 2 metry. Miejscami węższe.

Jak dystans zachować? Nikt się tym nie przejmuje, i nie zajmuje.

W wybranych godzinach "dla seniorów"- tłum.

Seniorzy z osiedla chcą z przywilejów korzystać. A że osiedle ma ponad 40 lat, to i jego mieszkańcy nie młodzi. 

W godzinach "dla normalnych ludzi" - luzik. Niektóre alejki nawet puste. Dobrze, że wtedy seniorów ze sklepu nie wyganiają!!


Niektórzy twierdzą, że to wszystko ściema! 

Niestety, niektórzy umierają. Naprawdę.


A zatem siedzę w domu i się boję. Codziennie.

 

Córka dzwoni i pyta, jak się czuję.

Mówię jej, że się boję. I to nie jest fajne. To jest przygnębiające. Trudne to jest. Dołujące.

 

- I tak sobie myślę czasem, że tu padnę i nikt nie będzie wiedział, po tygodniu mnie znajdziecie ogryzioną przez kota...  

I tak biadolę jeszcze, tak się skarżę, zrozumienia chcę i pociechy jakiejś...


- Wcześniej. - mówi wreszcie Córka.

- Co wcześniej?

- Wcześniej, niż po tygodniu byśmy cię znaleźli.

Aha! 

To mnie pocieszyła!!!

Ale zadziałało!!!!!! 


Zostańta w zdrowiu!


 

 


 



niedziela, 1 listopada 2020

Co patrzy?


Na moje ręce?

Na moje ręce WSZYSTKO patrzy.

Tak Sabinka mówiła, gdy była w złym humorze i wypominała nam, że za mało jej pomagamy. 

- Wszystko patrzy na moje ręce!

Chociaż tak do końca nie miała racji. Było jeszcze trochę rąk dookoła, głównie silne ręce Taty.

 

Teraz wszystko patrzy na moje ręce.

Od rana do wieczora. Od pierwszego do ostatniego dnia miesiąca. 

Patrzy, a nawet często gromi wzrokiem, ponagla, a czasem uwodzi.

 

Żwirek zamieść, kudły zamieść, okruchy zamieść.

Kuwety oporządzić, bo już owłosiona dupka czeka, żeby złożyć nowy podarunek.

Sterta do prania. 

Sterta w zlewozmywaku.

"Pościel schowaj, pościel"- intensywnie macha ogon "Bo jak nie schowasz..."

Jak zapowiada, tak zrobi. Co nie schowane, to do olania!

Chowam.

Śniadanie dać. Najpierw Kocie, potem sobie.

Piec zachlapany. Nowe klamoty w zlewie.

Zakupy spisać. I zrobić. Przywieźć. Na czwarte piętro wtargać.

No, przyjaciel-wózek pomaga.  

Wózek Seniora. Wózek Obciach. Lepiej metrykuje niż pesel.

Rozpakować. Schować. 

 

Obiad. Obiad musi być! Obiad, to pineska na mapie dnia.

Obiad dla Miśki, wołowinkę posiekać.

Rachunki popłacić. Różne.

Na pocztę iść.

Kupić. Sprzedać.

Wysłać paczkę. Paczkę odebrać.

Wymienić żarówkę. Albo dwie.

Oczyścić perlatory z kamienia. 

Naprawić urwaną zatyczkę od prysznica.

Chleb upiec.

Kupić nową pralkę. Nową wannę. Nowy piec.

Kotu zrobić zastrzyk.

Dzwonić do speca. Od elektryki, hydrauliki, gazu, internetu.

Leki zamówić. Leki wykupić. 

Zmartwić się o Dzieci.

Zmartwić się o siebie.

Wściec się przy bezskutecznym wydzwanianiu do przychodni różnych.

Kije w dłoń.

Kurze na meblach szepczą "ciuś, ciuś".

Zachlapane lustra. 

Kibel do mycia.

Zawias w drzwiczkach kuchennych do wymiany.

Pranie...

Zamiatanie...

Zmywanie...

Tralalanie....!!!


Sabinka mówiła też: "Czy ja ojca, matkę zabiłam?! Jutro też jest dzień"


A jakże. Dzień, jak co dzień.

czwartek, 29 października 2020

Módlmy się...




 

Nie wiem, jakich słów użyć!

A jakich nie użyć.

Wściekłość. Bezsilność. Rozpacz. Strach. Zniewolenie.

Chyba nigdy się tak nie czułam. Nie chcę tak się czuć!!!

 

Polska nie jest krajem wszystkich Polaków.

To kraj tylko dla katolików. Ortodoksyjnych.

Chociaż nie wiem, czy można być innym.  

 

Co Bóg miłosierny (lub niemiłosierny ) dał, to jest nam dane.

Bo taka jego wola.

Zgodnie z tym przekazem do likwidacji wszystkie instytucje pomagające w nieszczęściu.

WSZYSTKIE!!!!

 

Darem bożym, oprócz patologicznej ciąży, są też wirusy wszelkie i zwyrodnieniowe choroby kolan panie J.K!!!! 

Cierpieć mi tu, kurwa, jak przystało!!!

 

A poza tym wszyscy niewierzący, wszyscy muzułmanie, wszyscy prawosławni, wszyscy wyznawcy judaizmu, wszyscy wyznawcy jehowy i wszyscy buddyści - won!!!!

Nic się nie mówi o obronie ich świątyń - stąd mój wniosek, że  nie mają praw równych, jak pozostali obywatele. I obywatelki.

 

JA NIE CHCĘ KLĘCZEĆ!!! 

Chcę mieć WOLNOŚĆ wyboru. 


środa, 16 września 2020

Dzień dobry, czy jest Vaxigrip?


 "Przewodniczący Rady Naukowej Ogólnopolskiego Programu Zwalczania Grypy prof. Adam Antczak zwrócił uwagę, iż jest na sto procent pewne, że we wrześniu sezon zachorowań na grypę zbiegnie się z falą zachorowań na COVID-19. Dlatego bezwzględnie wszyscy powinniśmy zaszczepić się przeciw grypie."

 "Pomimo rekomendowanego przez WHO poziomu wyszczepialności społeczeństwa, który powinien wynosić 75% dla osób powyżej 65 lat, w Polsce wskaźnik ten wynosi jedynie 14,2%."

 

Poziom "wyszczepialności " karnie podnosiłam przez ostatnie 20 lat.

Początek września. Dzwonię do ulubionej poradni:

- Czy można się już szczepić przeciw grypie?

- Szczepionek nie mamy, ale mogę wypisać receptę.

Dostałam receptę. Cztery cyferki. 

Recepta na razie "nierealizowalna".


Połowa września. Telefon do poradni po raz drugi:

- Dzień dobry, czy są już może szczepionki?

- Nie ma i nie będzie. Proszę szukać w aptekach.

 

 Wszystkowiedzący internet komunikuje:
"W tym momencie w żadnej z dostępnych aptek w wybranej lokalizacji nie mamy ofert dla tego produktu."

 A innej stronie:
"W dniu dzisiejszym otrzymaliśmy informację, iż pierwsza partia szczepionki ma być dostępna w aptekach już w środę/czwartek w tym tygodniu."


Hm. Nie mogę powiedzieć, że w aptekach szczepionki nie ma, bo nie szukałam. Byłoby to tylko stwierdzenie zasłyszane. 
 
Wybrałam się zatem  wczoraj na łowy. 
Szable...tfu! kije w dłoń!
 
Apteka pierwsza;
- Dzień dobry, czy jest Vaxigrip?
Pani (bez maseczki) warkliwie znad czytanej ksiązki:
-Nie! - krótko i węzłowato.
 
Apteka druga:
- Dzień dobry, czy jest Vaxigrip?
- Nie ma w hurtowniach. - Pani (w maseczce), zajęta liczeniem czegoś, odpowiada nie całkiem wprost.
 
Apteka trzecia:
- Dzień dobry...
- Nieee maaa... - odpowiada jedna z dwóch  pań z wyraźnym żalem. Druga rzuca mi zagadkowe spojrzenie.

Apteka czwarta:
-Nie, nie ma.- (nie zauważyłam maseczki, bo pani szybko gdzieś odeszła. 

Apteka piąta:
Pan (w maseczce) z gniewem - Nie ma!

Apteka szósta - w likwidacji.

Apteka siódma:
- Dzień dobry, czy jest Vaxigrip? 
Pani (w maseczce błękitnej) zaczyna wpisywać coś w komputer. Nadzieja !
Nagle pani zaczyna się śmiać, jakby dopiero teraz dotarło do niej, o co pytam.
- Nieee, nie ma!- odpowiada prawie z chichotem.
 
Apteka ósma została gdzieś z boku, bo o niej zapomniałam.
 
Apteka dziewiąta:
- Nie mamy, nie mamy! - pani w maseczce energicznie kręciła głową, jakby chciała być pewna, że dobrze zrozumiem jej głos zza zasłony. 

Apteka dziesiąta:
W oddali pani z burzą blond loków, bez maski. Apteka wyjątkowo duża, przez dzielącą nas przestrzeń pytam donośnie:
- Czy jest Vaxigrip?
Kręcenie głowy przeczące. Bez emocji.

Apteka jedenasta:
Młoda panienka. Bez maseczki. Odpowiada z wyraźnym żalem.
-Nie ma, nie ma...

Apteka dwunasta:
Wpadam na stający tuż za drzwiami stojak z butlą do dezynfekcji.
Pan w maseczce unosi zdziwiony wzrok.
- Nie ma..? - jakby się sam dziwił.

Do apteki trzynastej nie doszłam z braku sił witalnych.
 
Rezultat:
Vaxigrip - zero ampułek
Ilość przebytych kilometrów - 6,18
Ilości spalonych kalorii - 359

Wartość spaceru dla zdrowia cielesnego - nieoceniona.
 
Na pociechę kupiłam sobie kilo jabłek Gala. Pyszne. 


środa, 26 sierpnia 2020

Czarne jasnowidzenie


Na początku miesiąca bieżącego, czyli sierpnia, przeczytałam, że znany polski Jasnowidz z Człuchowa ma niedobre wieści dotyczące ostatnich tygodni wakacji. 

"Coś złego wisi na włosku"

 

No, i masz!

 

Jeszcze przed piętnastym powadziłam się z Kochaną B.

 

Potem Syn nie przyjechał.

Następnego dnia Miśka narzygała na sofę (być może to jej zdanie na temat rzeczywistości)

 

W poniedziałek potłukłam swoją ulubioną miseczkę, w której od lat spożywałam śniadania.

Miseczka była z nietłukącego się szkła  Arcoroc.

 

Następnie złamała się rączka od ostatniego plastikowego sitka, gdy przecierałam mirabelki na dżem.

Dżem się przypalił. Bardzo.

 

We wtorek wypadła mi plomba. 

 

Na cmentarzu ktoś wykopał ławeczkę sprzed grobu Rodziców. 

W kancelarii cmentarnej zostawiłam w zamian za to dużo pieniędzy, bo nasi Kochani Nieobecni, chociaż umarli i nie żyją, nie zaznają świętego spokoju bezpłatnie.

Przy okazji korzystania za 2 złote z WC na tymże cmentarzu, dowiedziałam się, żem gapa, bo nie umiem otworzyć automatycznego za 2 złote zamka. 

(Pocieszyła mnie tylko inna odwiedzająca, mówiąc, że ona straciła 4 złote i nie skorzystała - ja skorzystałam, bo złożyłam w kancelarii reklamację)

 

W tramwaju powrotnym automat - sprzedawca oznajmił dwa razy, że ma trudności z połączeniem się z systemem. Na szczęście się udało, bo "Skasowanie biletu jest pierwszą czynnością, jaką pasażer jest zobowiązany uczynić bezpośrednio po wejściu do pojazdu."

A nie walka o bilet z automatem. 

 

A propos automatów, to licząc na szybką obsługę w błyskawicznej, samoobsługowej kasie ulubionego marketu-hiper, spędziłam przy nim ze 40 minut, walcząc z nieczytelnym kodem na jabłkach, nieobecnym kodem na albumie do zdjęć, zresetowaną kasą (dwa razy) i źle wprowadzonym (odczytanym?) kodem mojej karty kredytowej (dwa razy - i kasa zagrzmiała na czerwono: masz ostatnią szansę!!) 

 

To też było w drugiej połowie sierpnia! Zgroza.

 

W międzyczasie lodówka zażądała udania się na zasłużony odpoczynek, zalewając podłogę po raz kolejny wodą nie wiadomo skąd.

 

Bateria odnawialna do odtwarzacza przestała się nagle odnawiać.

 

Koniaczek się kończy!- gdzie się nagle podział?

 

Słoików do dżemu mam za mało. (Trzeba było nie wyrzucać hojną ręką, z beztroską  myślą:"najwyżej dokupię"- się wykrakało!!)

 

Basta.

Nie będę nigdy więcej czytać przepowiedni. 

Same nieszczęścia z tego!



sobota, 22 sierpnia 2020

O tym, jak Syn jechał i nie dojechał do Ojczyzny, która trwa w okowach zarazy i uszczelnia granice, aby nawet Patrioci, a co dopiero inni na P. nie przekroczyli ich.

 

 

 

Lubię czasem  długie tytuły, bo to prawie jak   w prozie iberoamerykańskiej.

Właściwie, tytuł mógłby wystarczyć za wszystko.

Syn się wybierał do Ojczyzny (a właściwie do Matczyzny) od dawna.

Bilety kupione. W obie strony. 

Czas zaplanowany.

Pracodawca uprzedzony.

Formularze, maseczki, płyny odkażające i liczne ostrzeżenia spakowane.

 

Tydzień temu zaczęłam odliczać. 

Upiekłam ciasteczka. Cytrynowe - bo lubi najbardziej.

Obmyślałam powitalne menu - miał być żurek, a jutro i pojutrze i popojutrze  pierogi, pomidorowa, zapiekanka z ziemniaków, same cymesy.

Uprzedziłam Kotę, że Gość przybędzie.

Z głębin pod łóżkiem wyciągnęłam jego kapcie.

Starłam kurze.

 

Oczywiście, że mieliśmy margines na "wszystko może się zdarzyć"

Ale się nie zdarzało.  Szło, szło, jak po maśle.

 

W czwartek doniósł, że się pakuje.

W piątek o  14.55 zaczęłam sprawdzać rozkład sobotnich pociągów z Warszawy. 

A tak sobie, dla przeczekania ładowania się strony, zajrzałam do Gazety.pl - BUM!!!


"Zakaz międzylądowania samolotów na terytorium RP będzie od 26 sierpnia dotyczyć samolotów m.in. z Belgii, Hiszpanii" 

"Projektowane rozporządzenie ma obowiązywać do dnia 8 września 2020 r."

 

Zaczęły się rozmowy przez Europę całą:

- Widziałeś?

- Nie...

- Linka posyłam...

-Widziałem... Zadzwonię do ambasady...

 

W ambasadzie nikt nie odbiera. 

W Wizzair nic nie wiedzą. Jeszcze.

 

Pociąg na lotnisko ma za godzinę. 

Bilet powrotny na 4-go września.

Konsulat odpowiada, że loty w takim układzie będą odwołane. 

 

Sprawdza możliwości powrotu przez Berlin.

Bilety  są. 

Dziewięć  godzin autokarem do Berlina. Noc w hotelu. Ewentualnie.

Koszty rosną w tempie startującego boeinga...


- Jadę na lotnisko!- decyduje Syn.

 

Jedzie.


Godzina 17.00:

- O, właśnie mi się wyłączył pociąg!

(swoją drogą, czy to nie jakieś science fiction, że w tej samej chwili, gdy pociąg zatrzymuje się między Barceloną, a El Prat, ja dowiaduję się  o tym w odległym o ponad 2 tysiące kilometrów mieście środkowej Polski???) - to taka dygresja.


17.07: stoją. Syn się zastanawia. 

Może by przez Poznań wracać? 

Albo na dwa dni tylko przyjedzie. Żeby zdążyć wrócić przed środą. 


- Czy to wszystko ma sens?

- A jak się nie spotkamy już do końca roku? 

- A jakbyś w Australii mieszkał?...

A jeśli? A jakby? A może?? ... A co, jeżeli?...

 

Godzina 17.16:

- W moim pociągu wysiadł prąd!!!!

 

Wierzycie w znaki? Nieee...

 

- Ty wracaj do domu - piszę Synowi. A jego dom jest teraz na rogu Carrer del Cinca i Carrer del Dr. Balarai.

 

- No, chyba tak lepiej... Ale dupa trochę:(

 

Ano dupa. 

CAŁE DUPSKO WIELKIE!!!!!

 

P.S. Dzisiaj się okazało, że jego karta EKUZ, czyli ubezpieczenie zdrowotne na terenie Europy, straciła ważność kilka dni temu.

Jakie tam znaki. 

Nie wierzę jedynie, że czarny kot przynosi pecha.

piątek, 21 sierpnia 2020

Dużo nas do pieczenia chleba...

 

 

Władysław Kopaliński:

" Chleb zaczęto wypiekać w młodszej epoce kamienia, około 12000 lat temu, zapewne z ziarna pokruszonego na grubą śrutę, zarobioną wodą, z czego ugniecione ciasto w formie placków kładziono na rozgrzane kamienie i przykrywano gorącym popiołem"

"Wiekopomnego wynalazku rozpulchniania  placków przez pozostawianie ciasta samorzutnej fermentacji nadającej im strukturę gąbczastą, zachowaną w konsystencji wypieczonego chleba, który stawał się strawniejszy i smaczniejszy" dokonali, jak to zwykle, Egipcjanie ok. 2600 lat p.n.e.

 

Egipcjanom zawdzięczamy bardzo dużo.

 

Chleb stał się najpowszechniejszym i głównym pożywieniem na wszystkich kontynentach.

Znalazł swoje miejsce w zwyczajach, powiedzeniach, wierzeniach, modlitwach,  obrzędach i przesądach. Także w wierszach i pieśniach. 

I w bajkach.

 

Chleb, oczywiście bierze się ze sklepu.  

Tak, jak mleko i jajka.

Szuka się najpierw tego ulubionego, nagniata, czy świeży, czy wyrośnięty,  a czy z mąki ekologicznej, czy może light on jest, albo z dodatkiem czegoś tam zdrowego dla jelit, jakieś minerały może ma dodatkowe, czy on dla cukrzyków przypadkiem nie jest albo bezglutenowców... bo to już dla normalnych ludzi, to fuj!

Do wyboru i koloru.

A może by lepiej do piekarni iść?.........................................................

................................................................................................................

................................................................................................................

 

Aż tu nagle...


Nagle sklepy i piekarnie i Carrefoury i Liedle i Biedronki  się zamknęły, a po ulicach zaczęły krążyć patrole w maskach, polujące na osobniki bez masek.

Ciemno wszędzie. 

Co to będzie?

 

W tak zwanej "sieci" zaroiło się od porad i przepisów. 

I na maseczki i na chleb.

 

Niektórzy twierdzą, że upieczenie chleba jest proste, wystarczy mąka, woda sól i drożdże. Albo zakwas. I trochę czasu. 

Upiekłam. Wyszedł. Umiem chleb piec!

Ha, ha! szybko się okazało, że rację ma Wnuczek, co do teorii szczęścia nowicjusza.

Rozbestwiona sukcesem uznałam, że mogę sobie pozwolić na twórczość własną!

Rezultaty:  następne chleby były... hm... mniej udane?

Za mało słone, za słone (ZA SŁONY!!!), z zakalcem, rozpłaszczone na placek, przypalone, zbyt drożdżowe...

 

Na pokazowym filmiku w "sieci" zgrabne ręce kucharza uwiły gładkie, aksamitne ciasto, które z gracją wymsknęło się z misy, nie pozostawiając po sobie śladu.

Robiłam tak samo. 

Tak mi się zdawało. Przynajmniej.

Chyba mi się jednak zdawało.


Zakupiłam chlebową lekturę, z której dowiedziałam się,  że owszem mąka, woda, sól i drożdże. Lub zakwas.

Jednakowoż jeszcze:

  • ważenie
  • mieszanie
  • fermentacja wstępna
  • składanie
  • dzielenie
  • formowanie wstępne
  • odpoczywanie (chleba, nie piekarza!)
  • formowanie
  • fermentacja końcowa
  • nacinanie
  • pieczenie
  • chłodzenie
Każdy z tych etapów zasłużył na co najmniej ćwierćstronicowy opis oraz liczne podpunkty.

Nie napomykając już o jakości i różnorodności mąk (czytanie o tym to prawie męka!), temperaturze szczególnej dla każdego etapu wyrobu chleba naszego powszedniego, grubości soli, różnym zachlorowaniu wody i tempie pracy miksera.
 
Szczęka i ręce mi opadły oraz nabrałam pokory.
Pokora, to dobra nauczycielka.
 
Próbuję.
Szukam.
Sprawdzam. 
Zwracam uwagę na szczegóły.
 
Skoro napisane, że ma być 363 g mąki żytniej razowej, 618 g wody i 17 g soli, to tak ma być!
Ze specjalistami się nie dyskutuje. 
Bo, wiecie co? Oni mają rację!
 

 
 P.S. Planuję zakup precyzyjnej wagi do odmierzania tych 17 g soli i 4 g drożdży.
No, i życzcie mi smacznego!

 
 

  •  

niedziela, 19 lipca 2020

Jak ja się czuję?


Pytają mnie, jak  się czuję?
- Może być - mówię.

Potem się zastanawiam.
Właściwie, to jak ja się czuję? 

Martwię się o tych, których kocham.
Czasem martwię się o siebie.

Stoję przy oknie i patrzę na świat. Czuję smutek.  
Czuję się poza. Poza nurtem.
Lepiej płynąć, czy stać na brzegu?

Dzienna porcja leków wzrosła.
Od lutego nie jechałam tramwajem. Ani autobusem.
Śpię za dużo albo za mało.
Nie potrafię podjąć niektórych decyzji.

Nie robię rzeczy, które bym lubiła robić, bo sytuują się poza postawionymi granicami. Postawionymi przeze mnie.

Prawie z nikim nie rozmawiam i prawie z nikim się nie spotykam.
Bo nie mam ochoty. 

Nic mnie nie pociąga. Ani nie zachwyca.
A zaraz potem rozczula mnie Wnuk. 
I Miśka, gdy zasypia z odsłoniętym ufnie brzuszkiem.

Tęsknię za niemożliwym.
Płaczę z powodu zapachu kwitnących lip.

To właściwie jak ja się  czuję?

Zaglądam do gazety.

Umarł aktor S. 
Inny aktor miał udar.
Piorun poraził chłopca i jego ojca.
U kolejnych 358 osób wykryto koronawirusa. 
Ktoś zabił szesnastolatkę pod Łowiczem.
Rowerzysta zginął w wypadku.
Noworodek walczy o życie.

Słucham ciszy i gruchania gołębi za oknem.

Dzwoni Wnuk i śpiewa mi piosenkę. 

" Hope your heart is strong enough
When the night is coming down on you
We will find a way"

- Ładna ta piosenka - mówię.- Jaki ma tytuł?
- Poprzez ciemność.

MOŻE BYĆ.


czwartek, 9 lipca 2020

Te lipcowe dni z Wnukiem...

Piątek:
- Mama powiedziała, że mam być u ciebie tylko trzy noce, ale chciałbym dłużej...
- Do kiedy byś chciał?
- Ja mogę bardzo długo, zależy  ile mi pozwolisz.
- Dobrze, może być dłużej. Porozmawiamy w poniedziałek.

Niedziela:
- Babcia, to ja będę do wtorku, maksymalnie środy, bo się stęskniłem za konsolą.
- Dobrze, może być do środy.

Poniedziałek:
Ojciec Wnuka przyjechał i zainstalował coś na moim komputerze.
- Babcia! Hura, mogę być dłużej, jak już mam Minecrafta!!!!
- Dobrze, na razie jesteśmy umówieni do środy, potem się zastanowimy.

Wtorek:
- Babcia, to ja będę do czwartku po południu,. a wieczorem jeszcze zdążę na trening pojechać...
- Okej, zgoda.

Środa:
- Babcia!!! Ja muszę wracać! Coś się zepsuło  na stronie, a ja muszę chatkę w wiosce zbudować!!!

Cóż! Chatka w wiosce wygrała. Pojechał.

A w międzyczasie:

Zajęcia ekstremalne (nie dla wszystkich!)

Gry i zabawy towarzyskie:






Zupa ogórkowa musi być.
- Twoja ogórkowa jest najlepsza na świecie!
No, ba!

Dwa zestawy obowiązkowe:




Zdobycze i trofea:





Aktywność intelektualna:






Gramy w Monopoly. Poznaję zasady.
Ja:
- Kto przegrywa w Monopoly?
Wnuk:
- Ten, kto traci wszystko.
Ja:
- A kto wygrywa?
Wnuk:
- Ja!

Ale wygrałam ja!!!!!

Rozkosze podniebienia (niezdrowe) 


Ale miśki chyba się nie zakolegowały:) 




To były naprawdę świetne dni!!!!





P.S. (nie na temat)
Podsłuchana rozmowa dzisiaj:
Tatuś z dwojgiem dzieci stoi na mostku i podziwiają kaczki na stawie. Tatuś ostrzega córeczkę (ok. 3-4 lata), żeby nie zbliżała się za bardzo do brzegu, bo można wpaść do wody.
- I co się stanie?
- Można się utopić.
- I co jeszcze?

Dzieci są skarbem narodowym!

piątek, 3 lipca 2020

Oto ja.

Jestem miła. I kochana. 
Często to słyszę. 

Jestem mądra. No, ba!

Jestem przyjazna ludziom. 
Zależy kiedy. Zależy komu.

Jestem wrażliwa i empatyczna. 
Tak mówią. 
Mają rację?

Jestem pomysłowa. 
Kreatywna? Twórcza? To za duże słowa.

Lubię spokój. I ciszę.
Hałas mnie rani.
Hałasu się boję.
Tak,  jak niektórych ludzi.
Niektórzy ludzie bywają nieprzewidywalni. 
I głupi.

Bywam też niecierpliwa i impulsywna. 
Choć tego nie lubię.

Lubię za to być leniwa, a nawet lekkomyślna i egocentryczna. 
A wścibska? Też.

Wolę dystans od zbytniej bliskości. 
Przytulanie?
Owszem, do czasu.
Kiedy za dużo głaskania, potrafię bronić swojego terytorium.
I swojego ogona. Pazurami.

A myśleliście, że o kim mowa?


 

wtorek, 30 czerwca 2020

Wolna, jak ptak

  Rzymska mewa.
Od jakiegoś czasu obserwuję wiosną wędrowne sokoły.
Wszędobylscy ludzie zamontowali kamery w gniazdach i bezwstydnie naruszają mir domowy dzikich ptaków. 

Sokoły przylatują oddzielnie, sokół i sokolica. 
Ale do tego samego gniazda, zwykle te same dwa.  
Takie wierne. Gniazdu.

Potem przez  pięć tygodni samica grzeje jajka.  
Siedzi cierpliwie, z poświęceniem.
Samiec zrobił swoje i fruwa. 
Czasem się zamieniają na trochę, żeby ona mogła lecieć coś przekąsić.

Młode po wykluciu są strasznie żarłoczne. 
No, i jeszcze wymagają ciepła, więc robota dla dwojga. 
Wykarmić i utrzymać przy życiu. 

Po kolejnych sześciu tygodniach arrivederci bambini - wszyscy fruną w swoją stronę. 
Bez sentymentów.
Bez zobowiązań. 
Na równych prawach. 
Umiesz fruwać, to fruwaj!

Jedenaście tygodni, czyli mniej więcej jedna piąta roku.

Czasami chciałabym być jak ptak. 
Może nawet drapieżny.



sobota, 20 czerwca 2020

"Już jest za późno! Nie jest za późno..."

"Uciec pociągiem od przyjaciół,
Wrogów, rachunków, telefonów
Nie trzeba długo się namyślać,
Wystarczy tylko wybiec z domu

Wsiąść do pociągu byle jakiego,
Nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet,
Ściskając w ręku kamyk zielony,
Patrzeć jak wszystko zostaje w tyle
 
W taką podróż chcę wyruszyć,
Gdy podły nastrój i pogoda
Zostawić łóżko, ciebie, szafę,
Niczego mi nie będzie szkoda.
Zegary staną niepotrzebne,
Pogubię wszystkie kalendarze.
W taką podróż chcę wyruszyć,
Tylko czy kiedyś się odważę"