sobota, 22 sierpnia 2020

O tym, jak Syn jechał i nie dojechał do Ojczyzny, która trwa w okowach zarazy i uszczelnia granice, aby nawet Patrioci, a co dopiero inni na P. nie przekroczyli ich.

 

 

 

Lubię czasem  długie tytuły, bo to prawie jak   w prozie iberoamerykańskiej.

Właściwie, tytuł mógłby wystarczyć za wszystko.

Syn się wybierał do Ojczyzny (a właściwie do Matczyzny) od dawna.

Bilety kupione. W obie strony. 

Czas zaplanowany.

Pracodawca uprzedzony.

Formularze, maseczki, płyny odkażające i liczne ostrzeżenia spakowane.

 

Tydzień temu zaczęłam odliczać. 

Upiekłam ciasteczka. Cytrynowe - bo lubi najbardziej.

Obmyślałam powitalne menu - miał być żurek, a jutro i pojutrze i popojutrze  pierogi, pomidorowa, zapiekanka z ziemniaków, same cymesy.

Uprzedziłam Kotę, że Gość przybędzie.

Z głębin pod łóżkiem wyciągnęłam jego kapcie.

Starłam kurze.

 

Oczywiście, że mieliśmy margines na "wszystko może się zdarzyć"

Ale się nie zdarzało.  Szło, szło, jak po maśle.

 

W czwartek doniósł, że się pakuje.

W piątek o  14.55 zaczęłam sprawdzać rozkład sobotnich pociągów z Warszawy. 

A tak sobie, dla przeczekania ładowania się strony, zajrzałam do Gazety.pl - BUM!!!


"Zakaz międzylądowania samolotów na terytorium RP będzie od 26 sierpnia dotyczyć samolotów m.in. z Belgii, Hiszpanii" 

"Projektowane rozporządzenie ma obowiązywać do dnia 8 września 2020 r."

 

Zaczęły się rozmowy przez Europę całą:

- Widziałeś?

- Nie...

- Linka posyłam...

-Widziałem... Zadzwonię do ambasady...

 

W ambasadzie nikt nie odbiera. 

W Wizzair nic nie wiedzą. Jeszcze.

 

Pociąg na lotnisko ma za godzinę. 

Bilet powrotny na 4-go września.

Konsulat odpowiada, że loty w takim układzie będą odwołane. 

 

Sprawdza możliwości powrotu przez Berlin.

Bilety  są. 

Dziewięć  godzin autokarem do Berlina. Noc w hotelu. Ewentualnie.

Koszty rosną w tempie startującego boeinga...


- Jadę na lotnisko!- decyduje Syn.

 

Jedzie.


Godzina 17.00:

- O, właśnie mi się wyłączył pociąg!

(swoją drogą, czy to nie jakieś science fiction, że w tej samej chwili, gdy pociąg zatrzymuje się między Barceloną, a El Prat, ja dowiaduję się  o tym w odległym o ponad 2 tysiące kilometrów mieście środkowej Polski???) - to taka dygresja.


17.07: stoją. Syn się zastanawia. 

Może by przez Poznań wracać? 

Albo na dwa dni tylko przyjedzie. Żeby zdążyć wrócić przed środą. 


- Czy to wszystko ma sens?

- A jak się nie spotkamy już do końca roku? 

- A jakbyś w Australii mieszkał?...

A jeśli? A jakby? A może?? ... A co, jeżeli?...

 

Godzina 17.16:

- W moim pociągu wysiadł prąd!!!!

 

Wierzycie w znaki? Nieee...

 

- Ty wracaj do domu - piszę Synowi. A jego dom jest teraz na rogu Carrer del Cinca i Carrer del Dr. Balarai.

 

- No, chyba tak lepiej... Ale dupa trochę:(

 

Ano dupa. 

CAŁE DUPSKO WIELKIE!!!!!

 

P.S. Dzisiaj się okazało, że jego karta EKUZ, czyli ubezpieczenie zdrowotne na terenie Europy, straciła ważność kilka dni temu.

Jakie tam znaki. 

Nie wierzę jedynie, że czarny kot przynosi pecha.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Co za zamieszanie😞
Straszne czasy dla rozproszonych po świecie rodzin.
Ściskam Cię,Lila

mamuśka pisze...

Tak. A Ty też w świecie, Lilu:)
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Tak. Mama jest właśnie u mnie, za 2 tygodnie zawieziemy ją do domu. Bardzo się obawiam kolejnych obostrzeń, ale cieszę się, że póki co możemy pobyc razem.
Trzymaj się! Będzie lepiej!

mamuśka pisze...

Trzymajmy się wszyscy:)