piątek, 21 sierpnia 2020

Dużo nas do pieczenia chleba...

 

 

Władysław Kopaliński:

" Chleb zaczęto wypiekać w młodszej epoce kamienia, około 12000 lat temu, zapewne z ziarna pokruszonego na grubą śrutę, zarobioną wodą, z czego ugniecione ciasto w formie placków kładziono na rozgrzane kamienie i przykrywano gorącym popiołem"

"Wiekopomnego wynalazku rozpulchniania  placków przez pozostawianie ciasta samorzutnej fermentacji nadającej im strukturę gąbczastą, zachowaną w konsystencji wypieczonego chleba, który stawał się strawniejszy i smaczniejszy" dokonali, jak to zwykle, Egipcjanie ok. 2600 lat p.n.e.

 

Egipcjanom zawdzięczamy bardzo dużo.

 

Chleb stał się najpowszechniejszym i głównym pożywieniem na wszystkich kontynentach.

Znalazł swoje miejsce w zwyczajach, powiedzeniach, wierzeniach, modlitwach,  obrzędach i przesądach. Także w wierszach i pieśniach. 

I w bajkach.

 

Chleb, oczywiście bierze się ze sklepu.  

Tak, jak mleko i jajka.

Szuka się najpierw tego ulubionego, nagniata, czy świeży, czy wyrośnięty,  a czy z mąki ekologicznej, czy może light on jest, albo z dodatkiem czegoś tam zdrowego dla jelit, jakieś minerały może ma dodatkowe, czy on dla cukrzyków przypadkiem nie jest albo bezglutenowców... bo to już dla normalnych ludzi, to fuj!

Do wyboru i koloru.

A może by lepiej do piekarni iść?.........................................................

................................................................................................................

................................................................................................................

 

Aż tu nagle...


Nagle sklepy i piekarnie i Carrefoury i Liedle i Biedronki  się zamknęły, a po ulicach zaczęły krążyć patrole w maskach, polujące na osobniki bez masek.

Ciemno wszędzie. 

Co to będzie?

 

W tak zwanej "sieci" zaroiło się od porad i przepisów. 

I na maseczki i na chleb.

 

Niektórzy twierdzą, że upieczenie chleba jest proste, wystarczy mąka, woda sól i drożdże. Albo zakwas. I trochę czasu. 

Upiekłam. Wyszedł. Umiem chleb piec!

Ha, ha! szybko się okazało, że rację ma Wnuczek, co do teorii szczęścia nowicjusza.

Rozbestwiona sukcesem uznałam, że mogę sobie pozwolić na twórczość własną!

Rezultaty:  następne chleby były... hm... mniej udane?

Za mało słone, za słone (ZA SŁONY!!!), z zakalcem, rozpłaszczone na placek, przypalone, zbyt drożdżowe...

 

Na pokazowym filmiku w "sieci" zgrabne ręce kucharza uwiły gładkie, aksamitne ciasto, które z gracją wymsknęło się z misy, nie pozostawiając po sobie śladu.

Robiłam tak samo. 

Tak mi się zdawało. Przynajmniej.

Chyba mi się jednak zdawało.


Zakupiłam chlebową lekturę, z której dowiedziałam się,  że owszem mąka, woda, sól i drożdże. Lub zakwas.

Jednakowoż jeszcze:

  • ważenie
  • mieszanie
  • fermentacja wstępna
  • składanie
  • dzielenie
  • formowanie wstępne
  • odpoczywanie (chleba, nie piekarza!)
  • formowanie
  • fermentacja końcowa
  • nacinanie
  • pieczenie
  • chłodzenie
Każdy z tych etapów zasłużył na co najmniej ćwierćstronicowy opis oraz liczne podpunkty.

Nie napomykając już o jakości i różnorodności mąk (czytanie o tym to prawie męka!), temperaturze szczególnej dla każdego etapu wyrobu chleba naszego powszedniego, grubości soli, różnym zachlorowaniu wody i tempie pracy miksera.
 
Szczęka i ręce mi opadły oraz nabrałam pokory.
Pokora, to dobra nauczycielka.
 
Próbuję.
Szukam.
Sprawdzam. 
Zwracam uwagę na szczegóły.
 
Skoro napisane, że ma być 363 g mąki żytniej razowej, 618 g wody i 17 g soli, to tak ma być!
Ze specjalistami się nie dyskutuje. 
Bo, wiecie co? Oni mają rację!
 

 
 P.S. Planuję zakup precyzyjnej wagi do odmierzania tych 17 g soli i 4 g drożdży.
No, i życzcie mi smacznego!

 
 

  •  

Brak komentarzy: