czwartek, 10 lipca 2008

Anka


Anki nie pamiętam z pierwszych lat nauki. Była cicha i nieśmiała i miała adekwatne do tego nazwisko. Mieszkała w bramie obok mojej, prawie przez ścianę. 
Ich duży pokój oddzielał od naszego mieszkania tylko pokój państwa Batorowiczów. To też miało znaczenie, bo byłyśmy dla siebie na wyciągnięcie ręki.
Chodziłyśmy pewnie do V klasy, gdy Anka opowiedziała mi o swoim ojcu - że siedział kiedyś w więzieniu. 

To była chyba jej największa tajemnica i powierzyła mi ją. 
Poczułam, jak rodzi się przyjaźń.
Z Anką było odwrotnie niż z Krysią. 

To ja miałam spokojny dom, miłych rodziców, którzy nie bluźnili i biblioteczkę z książkami. 
Anka miała dwóch młodszych braci, ojca, który ciągle pił i zapracowaną ciężko mamę. 
Jej mama była kucharką w renomowanej wtedy restauracji "Halka". 
Razem z nimi, w sąsiednim pokoju, mieszkała siostra matki z rodziną - mężem alkoholikiem i dwójką małych chłopców. W tej gromadzie ludzi tylko Anka zasługiwała na swoje nazwisko. 
Cicha, niepozorna, trochę jakby zawstydzona swoją rodziną, ale równocześnie bardzo z nimi związana i solidarna.
Anka stała się moją drugą połową, papużką - nierozłączką. 

Nigdy przedtem, ani nigdy potem nie miałam takiej przyjaciółki. 
Wracałyśmy razem ze szkoły. 
Po godzinie, potrzebnej na zjedzenie obiadu, znowu się widziałyśmy. 
Ja u niej, albo ona u mnie. 
Albo szłyśmy przed siebie. 
Godziny i kilometry rozmów. 
Podróże do jej ciotki, kiedy już się wyprowadziła do swojego nowego mieszkania. 
Wizyty u mojej rodziny. Wyprawy do sklepów. 
Marzenia, plany, drobne upominki. 
Anka miała urodziny sześć dni wcześniej. Obie spod znaku Wodnika.
Chowała się u nas, gdy jej ojciec awanturował się po pijanemu. 

Uciekałam do niej przed utyskiwaniem mojej Mamy. 
Jadała u nas obiady. Ja u niej próbowałam innych smaków. 
Jej mama robiła pyszne sałatki. Uwielbiałam patrzeć, jak szatkuje błyskawicznie warzywa, bez odrywania noża od deseczki.
Robiłyśmy zdjęcia moim aparatem. 

Chodziłyśmy na spacery z jej psem, Reksem. 
Wychodziłyśmy z domu i wędrowałyśmy przed siebie. 
Albo wsiadałyśmy w tramwaj i jechałyśmy w nieznane. 
Nie wyobrażałam sobie życia bez Anki.
Tymczasem nadeszła VIII klasa i nasze drogi zaczęły się powoli rozchodzić, chociaż pewnie wtedy jeszcze
tego nie zauważałyśmy. 
Ja poszłam do liceum, ona do technikum. 
Dostała się, choć niektórzy z nauczycieli powątpiewali w jej możliwości. Dostała się i została prymuską! Zaczęła mnie "przeganiać". 
Zaangażowała się w harcerstwo. Miała mnóstwo adoratorów. 
Zaczęła się modnie ubierać, strzyc. 
Ja, w żeńskiej klasie, ciągle sama, znalazłam się w jej cieniu.
 Jeszcze ciągle byłyśmy razem, ale Anka coraz częściej miała swoje sprawy związane z drużyną, z klasą. 
Chodzili do teatru, do filharmonii. Czasem dołączałam do nich, znałam jej niektórych kolegów i koleżanki. Czułam jednak, że jestem trochę na "doczepkę".
Obchodziłyśmy razem 18-ste urodziny. U mnie w domu. 

Ja zaprosiłam tylko Jolę, moją koleżankę z klasy w LO, reszta gości, to byli przyjaciele Anki. 
Tańczyłam z jej kolegą z klasy i nagle... powiedział, że mam ładny nosek! 
I piegi! I że mu się podoba moje spojrzenie! Urosłam! 
Pewnie tamten Andrzej nawet o tym nie wiedział, ale na długo zostawił mi w pamięci te słowa. 
Słowa terapeutyczne. Już nie byłam nijaka. Byłam jakaś! 
Potem czekałam, czy Anka przyniesie mi jakieś wieści o nim. Albo jeszcze lepiej od niego. Niestety, chwila była tylko chwilą.
Przeglądam mój pamiętnik. Wpisy:
15.021970 "...nie widziałam Anki od dwóch dni..."
12.03.1970 "...podziwiam Ankę, chciałabym , żeby była szczęśliwa..."
20.07.1970 "...tęsknię za Anką, chcę , żeby już wróciła!"
18.08.1970 "...byłam z Anką na wsi, wszystko jej się podobało, łącznie z wujkiem.."
18.01.1971 "...przyjaźń, to najpiękniejsza rzecz na świecie, uważam się za przyjaciółkę Anki..."
7.02.1971"...dziś urodziny Anki, dałam jej kaktusa..."
23.02.1971"...miałam do ciebie żal, Anka. Tak bardzo chciałam być z tobą w tą niedzielę, chociaż na krótko. Byłam taka szczęśliwa, gdy szłam do ciebie. Myślałam, że pójdziemy jak zwykle, przed siebie. A ciebie nie było. Cała radość wyleciała ze mnie...płakałam..."
No tak. A potem była matura. 

Od Anki dostałam żółtego złocienia, którego zasuszyłam. 
Zdałam na psychologię i przez chwilę znowu byłam w centrum. 
Byłam studentką! 
Anki technikum trwało pięć lat. 
Mama Anki witała mnie radośnie:"o, studentka przyszła". 
Rok później i Anka nią została. Zdała na budownictwo, na łódzkiej politechnice. 
Ja wyprowadziłam się z bałuckiej kamienicy na daleką Retkinię. Nasza "papużkowa" przyjaźń stała się wspomnieniem.
Widywałyśmy się jeszcze. 

Bywała u mnie, a ja u niej. 
Poznała Tomka i zakochała się. 
Spędziliśmy razem Sylwestra u jego znajomych, w olbrzymim mieszkaniu na Piotrkowskiej. Cały czas czułam się "obok". Byłam sama.
Zaprosili mnie na ślub i na wesele. 

Potem wyjechali do Piotrkowa odpracowywać stypendium. 
Anka zaszła w ciążę i w lutym w 1980 roku urodziła Michała. Po jakimś czasie dostali mieszkanie w Łodzi i urodził się Krzysio.
Przez ostatnie dwadzieścia kilka lat widziałyśmy się trzy-cztery razy. Czasem łączyły nas kartki świąteczne...
Aż tu nagle...!
Zaczęła się całkiem nowa opowieść z Anką! Ona jest tak nowa, że nie można jej dotykać! 

Trzeba ją pielęgnować, jak nowo posadzony kwiat. 
I nie zaglądać pod spód, czy puszcza korzonki...:)))
Pozdrawiam Cię, ANKA!!!

4 komentarze:

PAPROCH pisze...

To ta Anka od niedawnej wizyty na działce?! Świetna historia:-) Fajnie, że się znów "zeszłyście":-)

mamuśka pisze...

Ta sama:))

tataradka pisze...

Super ilustracja!

mamuśka pisze...

Mnie się tez podoba to zdjęcie.