środa, 23 lipca 2008

Miłości


Najpierw oczywiście był Karol. Już o nim pisałam.
Podobał mi się też, bardzo przystojny, wysoki pomocnik krawca Chudzika. Zakochałam się w nim, kiedy wnosił mnie na czwarte piętro, gdy przewróciłam się na podwórku i okropnie zdarłam sobie skórę z kolan.
Na długo i beznadziejnie zakochałam się, mniej więcej w wieku 10 lat, w Zenku, przyjacielu Jurka. 

Zenek mieszkał piętro niżej. Za każdym razem, gdy wracałam do domu, moje serce drżało w okolicach drugiego piętra. A nuż go zobaczę...! Nie mam pojęcia, dlaczego tak mi zapadł w serce Zenek. Nie był ani przystojny ani ładny. Miał ślad po rozszczepie wargi, utykał na jedną nogę po chorobie, którą przeszedł w dzieciństwie. Chyba znowu zadziałał schemat:"lgnę do chorych i biednych". Platoniczne uczucie do Zenka trwało bardzo długo, dając co jakiś czas pierwszeństwo jakiemuś innemu, a potem znowu wychylało się na świat.
W podstawówce był oczywiście Maciek i inni...
W liceum miałam bardzo zawężone pole "manewrów miłosnych". 

Większość chłopaków znałam z widzenia. 
Do liceum, do równoległych klas, chodzili też ze mną Maciek i Andrzej Z. ,ale do Andrzeja czułam już tylko sympatię czysto koleżeńską. Czasami wracaliśmy razem ze szkoły.
W drugiej klasie całkiem nieoczekiwanie zadurzyłam się w chłopaku z klasy rok niżej. Nawet nie wiedziałam, jak ma na imię. Czasami spotykałam go w drodze do szkoły. Czasem na przerwie. Znowu blondyn w okularach. Nic o nim nie wiedziałam. A serce głupie wyprawiało harce. Rok później całkiem nieoczekiwanie się "odkochałam". I już.
Jakoś do matury miałam spokój.
Na psychologii, na naszym roku było sześciu (!) facetów. I 44 baby.
Wysoki, chudy Waldek, na którego mówiło się "hrabia Valdi". 

Chodził w olbrzymich, kolorowych swetrach albo wojskowych kurtkach i nosił hippisowskie, długie, kręcone blond włosy. 
Milczący, trochę jakby wycofany, Wiesiek, po szkole muzycznej. 
Pryszczaty, wielki Marek, który był przedmiotem częstych kpin (nie z powodu pryszczy, raczej małej lotności). 
Nieśmiały Darek, który doszedł do nas trochę później, przeniesiony z jakieś innej uczelni (WAM-u albo WAT-u) z powodu kontuzji (nie wiem, jakiej). Szalony Bogdan, niespełniony aktor. 
No i Krzysiek! 
Krzysiek, którego uśmiech i spojrzenie urzekły mnie na długie lata. 
Krzysiek był szczupły, niewysoki. Był wodniakiem, płynął na żaglowcu na paradę w Nowym Jorku i opowiadał o tym bez zadęcia, dowcipnie, lekko. Podejrzewam, że nie ja jedna zakochana byłam w Krzyśku.
 On niestety, długo i ostatecznie bez wzajemności zabiegał o Ewę M. 
Po latach spotkałam go w instytucie, którego jest kierownikiem. Uśmiechnął się uroczo. 
"Basia! Sto lat się nie widzieliśmy!" 
Wymiękłam! Pamiętał mnie! Rozpoznał! Nic więcej nie było mi potrzebne do szczęścia! Cóż, stara miłość nie rdzewieje....:))) Nawet miłość czysto platoniczna.
W międzyczasie, bardziej namacalnie pojawił się Rysiek, którego Iwonka zaprosiła dla mnie na Sylwestra. 

W nocy wracaliśmy zaśnieżoną ulicą. Szliśmy kawał drogi pieszo, autobusy jeździły rzadko. Wziął moją dłoń i schował do swojej kieszeni. 
To był bardzo intymny gest. 
Gadaliśmy przez trzy przystanki. Na kolejnym postanowiliśmy poczekać na nocny autobus. 
Ogarnął mnie ramionami, bo trochę dygotałam z zimna. 
A może też z emocji:) 
Wtedy mnie pocałował. To był pierwszy taki prawdziwy pocałunek w moim życiu. 
Pamiętam, że pomyślałam wtedy ze zdziwieniem: "tak się ludzie całują?" 
O ile pamiętam, nie całowaliśmy się już nigdy więcej.



3 komentarze:

PAPROCH pisze...

Hrabia Valdi:-D Ha,ha,ha:-) Dla nas tylko Waldek:-p Duże swetry zamienił na sztruksowe marynarki, ale widać, że kiedyś był hippie;-p
A Krzysio, to oczywiście znany dość Krzysztof K., tak? Muszę przyznać, że uśmiech ma ładny;-)

mamuśka pisze...

A skąd ty wiesz, jaki uśmiech ma Krzysztof K.?

PAPROCH pisze...

Ha:-) Przecież jeśli to ten Krzysztof K. to widziałam zdjęcie jakieś gdzieś. Nie pamiętam gdzie i kiedy, ale wiem jak on wygląda:-)