czwartek, 31 lipca 2025

O co kaman?



Wczoraj.

Po południu.

Gdy słońce przewaliło się już na drugi bok, ale jeszcze grzało mocno.

Założyłam kapelusik i wyszłam z kijkami.

Kapelusik stary, trochę brudny był, więc go wyprałam.  

Jak się okazało, zrobiłam głupio, bo  na metce (Syn postukał palcem) napisane było, że 100 % PAPIER, made in China i nu, nu, nie prać nawet w 30 stopniach. 

Wyprałam i kapelusik nie wyszedł z tego cało, a nawet wprost przeciwnie, całkiem dziurawo. 

Kapelusik miły memu sercu, zasłużony, więc go wzięłam i połatałam.

No, i wczoraj wyszłam. W nim. 

Najpierw powiedział mi dzień dobry chłopczyk wyprowadzany z przedszkola przez   tatusia.

Nie zdziwiłam się. Małe dzieci często mówią mi "dzień dobry".

Na przejściu dla pieszych minęło mnie w szaleńczym pędzie dwóch dziesięciolatków. Jeden z nich, na hulajnodze, rzucał takimi przekleństwami, że aż się zatrzymałam. W szoku i niedowierzaniu. Naprawdę mnie zatkało. Dwie, podążające śladem chłopaków dziewczynki najwyraźniej w szoku nie były. Jedna z nich, bardzo rozbawiona, rzuciła w moją stronę "przepraszamy za nich" 

Przeprosiły za nich! 

Trzysta metrów dalej spotkałam kolejną grupkę  chłopaków, trochę tylko starszych. Każdy z nich, po kolei, powiedział mi "dzień dobry". Żadnego nie znałam.

Minutę później uśmiechnęła się do mnie   przechodząca zakonnica, a za chwilę następna!

O co kaman?

Zawsze, wszystkie psy biegające  wzdłuż mijanych przeze mnie  płotów i parkanów, ujadały namiętnie.

Tym razem:

- pierwszy szczeknął kilka razy i urwał nagle 

- dwa wielkie psiska stojące obok siebie, jak dwa posagi, odprowadziły mnie wzrokiem odwracając synchronicznie głowy, bez jednego warknięcia

- kolejny pies, niewidoczny zza parkanu, dał tylko znać  krótkim "ghr.."

Ostatni, wychylony  przez sztachety na ulicę, jakby mnie nie dostrzegał. Stanęłam przed nim i patrzyłam. Zaczął szczekać. 

- Jesteś normalny - powiedziałam mu. Rozszczekał się jeszcze głośniej. To se poszłam.

Ale. Następnie:

Posłała mi uśmiech  młoda rowerzystka.

Pani, którą często spotykam na moich spacerach i z którą wymieniamy uśmiechy, zawołała radośnie:

-Dzień dobry pani!

Uśmiechnął się szeroko facet przeprowadzający przez jezdnię swoją rodzinę.

Oraz: facet w Carrefourze. 

Jest ich tam kilku, albo i kilkunastu, chodzą w bordowych marynarkach i pilnują porządku. Znam ich z widzenia. Z jednym z nich weszłam kiedyś w jakąś interakcję, nie pamiętam co to było, w każdym razie mówię mu dzień dobry. Często, bo często w sklepie tym bywam. 

Pan w Bordowej Marynarce z jakiegoś powodu unika mnie, jak ognia. 

Kiedy nadchodzę odwraca wzrok, odwraca głowę, albo odwraca się. Ja uparcie go witam, bo bywam przekorna. 

Wczoraj. Wchodzę. Pan rzeczywiście odwrócony, nie widzi mnie na pewno. Mijam go więc i słyszę rzucone do moich pleców:

-Dzień dobry!

Dzień dobry.

Ja się pytam,  o co kaman?

Albo, jak w pewnym serialu, "o co chodzi, o co chodzi?"

Czyżby o ten kapelusik?  

Cudowny kapelusz mam? 

  

piątek, 25 lipca 2025

Mój Brat Szaradzista

 

Jest taki wiersz Danuty Wawiłow, jeden z wielu, wielu jej pięknych wierszy dla dzieci, który posłużył także jako tekst do piosenki z muzyką Ryszarda Leoszewskiego:

 

"Moja siostra królewna
jest najlepsza na świecie,
kiedy bajki mi czyta
albo gra mi na flecie,
moja siostra królewna." 

 

O moim Bracie  mogłabym napisać (a nawet zaśpiewać!):

Ten mój Brat  Szaradzista

jest najlepszy na świecie,

bo rozwiąże sudoku

wiosną, zimą i w lecie.

Ten mój Brat Szaradzista.

 

Taką nam fotkę  Chrzestnacórka dziś strzeliła i to bardzo dobrze ilustruje naszą miłość siostrzano - braterską.

Blisko, zwróceni ku sobie i z gotowością do pomocy.

Mój Najlepszy Brat.

 ***

Jechałam sobie dzisiaj do Bratowej i Brata z pewnej Okazji.

Jechałam jakby smutna, jakby tęskniąca.

Tramwajem numer 3 jechałam. 

A potem sobie czekałam na przesiadkę, pod kolorową kopułą  dworca tramwajowego Piotrkowska Centrum, co go też zwą romantycznie Stajnią Jednorożców  (Jednorożec – stworzenie fantastyczne, występujące w mitach i legendach), albo całkiem nieromantycznie Przesiadkowem.

Więc tak sobie czekałam na tramwaj, który się spóźniał,  a na horyzoncie widniały tylko szyny, czyli tory (co to są jednymi z najwęższych w Polsce zresztą)

Ludzi było trochę, ani dużo ani mało, każdy zajęty swoimi myślami, albo swoim telefonem.

Moje myśli zajmowała melodia uparta, piosenki Wodeckiego Zbigniewa.

 

"LubiszLubisz wracać tam, gdzie byłaś już.Pod ten balkon pełen pnących róż.Na uliczki te, znajome tak.Do znajomych drzwiPukać, myśląc, czyCzy nie stanie w nich czasamiTamten chłopak ..."
 
 
Torowisko puste, bez nadziei na szybką przesiadkę, z niewiadomych powodów  (może przez tego Jednorożca, stworzenie fantastyczne, którego róg jak również i jego łzy mają magiczną moc oczyszczania wszystkiego, czego dotkną)   uświadomiło mi, czemu smutna jestem.
 
Poczułam nagle, że akceptacji pragnę, bezwarunkowej, dającej  oparcie, siłę, wiarę we własną moc.
Taką akceptację dostawałam od małych dzieci i od tego Chłopaka, który potrafił grać na flecie.
 
Tramwaj przyjechał, zabrał czekających, w równym rytmie dowiózł mnie na zielone osiedle.
 
I tak sobie poszłam, tą samą od lat drogą, do bloku z numerem. 
 
Brat otworzył ramiona i właśnie wtedy to poczułam - bezwarunkową gotowość do ściskania mnie. Mocno.
 

Ten mój Brat  Szaradzista

jest najlepszy na świecie,

i rozwiąże sudoku,

i mi wianek uplecie 

(jeżeli go poproszę).

Ten mój Brat Szaradzista! 

 

sobota, 12 lipca 2025

A w tej Rabce było różnie...

 

Wieża widokowa na Polczakówce 

 

...kwadratowo i podłużnie.

Dalej w wierszu Boya - Żeleńskiego  jest drastycznie, to nie będę cytować.

 

A w tej Rabce:

Często się śmialiśmy. 

Jadaliśmy w restauracji "Słodkiej" pyszny żurek, pyszne naleśniki, pyszne frytki.

Piliśmy fantastyczną kawę w KaveHouse, gdzie serwowali też super fantastyczne ciasta i desery.

Graliśmy w boggle i w dobble. I w inteligencję. 

Wygrywali na zmianę - Wnuk i Syn. Obie matki na końcu.

Syn namówił mnie na sushi. Niestety, się dałam!!!

Wnuk namówił nas na ramen . Dwa razy. 

W lipcowym słońcu pokonywaliśmy szlaki Beskidu Wyspowego.

Lipcowa ulewa zmoczyła nas do majtek i zalała podłogę w salono-kuchni.

Dokarmialiśmy dzikie kotki w sąsiedztwie.

Szykowaliśmy  śniadania i kolacje na tarasie z widokiem na Rabkoland. 

 

W pobliskim kościele św.Marii Magdaleny co kwadrans bił dzwon - bang, bang bang, bang bang bang,  bang bang bang bang, a potem odpowiednio, innym tonem dziung!(o pierwszej), albo dziung dziung!(o drugiej). Rano, po południu i wieczorem dodatkowo dźwięczne melodyjki na trąbce. Mnie się podobało, Córce nie.

 

W niedzielę  wybraliśmy się na krótką wycieczkę w kierunku Lubonia Wielkiego. Wnuk szedł przodem, bo zawsze chodzi przodem.

Po jakichś dwóch godzinach krótkiej wycieczki przysłał wiadomość -"trochę się martwię o babcię, bo trzeba po kamieniach wchodzić"

Taaa....

Wikipedia: 

"Perć Borkowskiego – oznaczony kolorem żółtym szlak turystyczny w Beskidzie Wyspowym,

Jest to najciekawszy z kilku szlaków prowadzących na ten szczyt. 

Szlak prowadzi bowiem dużym gołoborzem (jest to największe gołoborze w Beskidzie Wyspowym), wśród złomowiska luźnych skał i obok pionowego urwiska

Uwaga: szlak miejscami wymaga pewnej sprawności fizycznej, nie jest zalecany dla dzieci i osób starszych"

 

O powyższym dowiedziałam się jakiś czas potem. 

Weszłam. Z czego wynika, że nie jestem jeszcze osobą starszą, chociaż wg WHO jestem w okresie wczesnej starości. Brawo ja!!!

 

W drodze powrotnej, w Krakowie, karmiliśmy gołębie na rynku. 

 

Szybki pociąg zawiózł nas przez deszcz do domu.

Wszędzie dobrze, ale  w domu...