sobota, 28 marca 2009

Danusia


No i wreszcie Danusia. 
 Przez długi czas była znaczącą osobą w moim życiu. Trochę zastępowała mi starszą siostrę.
Poznałam ją późno, miałam chyba 10 lat, a ona 16-cie. Przyjechała do cioci Józi. Przyszły do nas na Wojska Polskiego. Spodobała mi się od razu. Była wesoła i gadatliwa. Lubiła mnie. Może jej też brakowało siostry?
Po wakacjach w Piaskach przyjechała do Łodzi, do szkoły. Odwiedzałam ją u ciotki na Strzelczyka, a ona mnie na Bałutach. 

Uczyła mnie robić na drutach. 
Opowiadała o swojej rodzinie, o swoich kuzynkach z Aleksandrowa, 
Kiedyś zabrała mnie tam i poznałam jej babcię, ciotkę (siostrę Haliny) i owe kuzynki.
Danusia mieszkała w Łodzi u ciotki dosyć długo. 

Skończyła liceum. Podjęła pracę w zakładach imienia Juliana Marchlewskiego, była tam pewnie jakąś urzędniczką. Czasami umawiałyśmy się przed bramą fabryki. Tą ładną, koronkową bramą, przez którą teraz wchodzi się na teren Manufaktury...
Chodziłyśmy razem do kina, do teatru. Spotykałyśmy się w Julianowie "pod dębem" na rodzinnych majówkach. Jeździłyśmy do Kromolina.
W jakimś momencie Danusia poznała Andrzeja. Zakochała się Zaczęła się zmieniać. 

Zrobiła prawo jazdy. Uzupełniła wykształcenie.
Zamieszkali z Andrzejem w wieżowcu z widokiem na park . 

Pobrali się w 1980 roku. Danusia była już chyba w ciąży. Urodziła syna Michała.
Danusia i Andrzej nie byli nigdy bardzo typowym małżeństwem. 

Andrzej dużo wyjeżdżał za granicę do pracy. 
Do Niemiec, do Azji.
 Jego wyjazdy trwały długo, miesiącami. Danusia sama wychowywała Michała. Przyjmowała to z właściwym dla siebie optymizmem. 
W wakacje jeździli swoim malutkim samochodzikiem po Europie. Sypiali w aucie albo w namiocie. Zabierali konserwy, zapasy, żeby jak najmniej wydawać. Michał jeździł z nimi.
Byliśmy u nich w wieżowcu z widokiem na park kilka razy. 

Andrzej też był miły i serdeczny, ale zawsze miałam wrażenie, że jest jakiś nieobecny duchem, powierzchowny. Nie dbał za bardzo o rodzinę. To Danusia miała pieczę nad wszystkim. Jego interesowały urządzenia, telewizory, komputery. Składał je i reperował. Kupował i sprzedawał. Kolekcjonował.
Na początku lat 90-tych Danusia zachorowała na raka piersi. Jak jej matka. Przeszła mastektomię i chemioterapię. Nie spotykałam jej w tym czasie. Wyzdrowiała. 

Kiedy spotkałyśmy się po pogrzebie mojego Taty, Danusia była jak zwykle wulkanem energii. Żartowała z siebie i swojej choroby. Serdeczna i bezpośrednia, jak zawsze.
Postanowiła kupić stary dom na wsi w okolicach Kromolina. Wyremontowała go. Przy każdej okazji, a nie ma ich wiele, zaprasza nas tam w odwiedziny. Jeszcze nie skorzystaliśmy.
Ostatnio niewiele o niej wiem. Po chorobie pracowała jeszcze przez kilka lat w szkole, potem poszła na emeryturę.
Kiedy patrzę na jej współczesne zdjęcie, widzę ciotkę Halinę! Są prawie identyczne. Owal twarzy, tusza, energia...
Chodząca dobroć.

piątek, 27 marca 2009

C.d.

Całą gromadą wsiowo-miastową chodziliśmy do lasu. 
Chłopcy wspinali się na wieżę obserwacyjną, dziewczyny chichotały. 
Rysiek kupił sobie motocykl. Kilka razy jechałam z nim. To było fantastyczne przeżycie. Czułam się zjednoczona z kierowcą, z maszyną. Przechylaliśmy się na zakrętach. Wiatr rozwiewał włosy. Kury uciekały z wrzaskiem, szczekające psy zostawały za nami...
W sobotnie wieczory odbywały się zabawy w remizach. Na jedną z nich zabrali i mnie. Podest pod gołym niebem dudnił pod stopami tańczących. Coraz bardziej pijani faceci wszczynali awantury. Tańczyłam z Ryśkiem i jakimiś przygodnymi chłopakami. Od tych najbardziej pijanych ratowała mnie Danusia. Wracaliśmy nocną szosą, przy świetle księżyca.
Któregoś lata zabrałam tam ze sobą Ankę. Czułam się bardzo dorosła. Pojechałyśmy same, PKS-em przez Szadek. Chciałam jej pokazać wszystko. Las, jeżyny, drogę z gruszami, wiśniowe drzewka z malutkimi, kwaśnymi owocami. Podobało jej się. Spałyśmy w jednym łóżku. Nikt nas nie wyganiał spać. Do późna przesiadywałyśmy na drabinie opartej o dach domu i gadałyśmy bez końca.
Czasami śni mi się jeszcze ten przystanek, droga z drzewami, zakręt w lewo, studnia z żurawiem... W tych snach zawsze mam poczucie, że już coś straciłam, że minęło, że nic tam nie znajdę...
W którymś momencie Józek z Haliną wyprowadzili się do Sieradza. 

Rysiek ożenił się z Zosią, dziewczyną z okolicznej wsi. Zamieszkał z nią w Zduńskiej Woli, w blokach. 
W 1972r. urodził im się syn Paweł, a siedem lat później   (też 22-go lipca!) córka Ola. Paweł studiował w Szczecinie, potem wyjechał do Poznania. Ma syna Szczepanka. 
Ola studiowała w Łodzi, chyba na Politechnice. Była na praktykach w Hiszpanii. Zdaje się, że też jest teraz w Poznaniu.
 Rysiek pracował jako kierowca ciężarówki. W latach 80-tych kupił sobie kamerę i zaczął kręcić filmy z różnych uroczystości, ślubów, komunii, chrzcin. Kilka lat temu zaczęło mu dokuczać serce, przeszedł zawał. O ile wiem, teraz żyją w miarę spokojnie.
Pawła widziałam ze dwa razy w życiu, był jeszcze chłopcem. Olę tylko na filmie nakręconym u Józka i Haliny w Sieradzu. Ryśka spotkałam ostatni raz na Mamy pogrzebie.
Józek z Haliną mieszkali w Sieradzu dość długo. 

Byłam u nich raz czy dwa z rodzicami. Mieszkali na osiedlu starych bloków. W kuchni był piec i trzeba było przynosić węgiel z piwnicy. W pokoju stał wielki piec kaflowy. Mieszkanie było wysokie i ciemne.
Rodzice dość często jeździli do Sieradza, na imieniny Józka i Haliny.
Józek poszedł na wczesną emeryturę. 

Pod koniec lat 70-tych miał jakiś wypadek. Nie wiem dokładnie, czy się przewrócił, czy spadł ze schodów. W efekcie doznał udaru mózgu i częściowego paraliżu. Od tej pory miał kłopoty z chodzeniem, mówieniem, pisaniem. Jego ładne, kształtne pismo stało się prawie nieczytelne. 
Po jakimś czasie zaczął pisać na maszynie. Chodził o lasce. 
Halina musiała wziąć na siebie wszystkie obowiązki. Nie narzekała. Zawsze była wesołą, otwartą kobietą. Bezpośrednią i szczerą. Myślę, że Józka po prostu kochała.
Kilka lat po udarze doszła cukrzyca i Halina musiała nauczyć się robić zastrzyki z insuliny. 

Józek zawsze był trudny we współżyciu, głośny, agresywny, nerwus. 
Halina cierpliwa, uśmiechnięta, łagodząca jego wrzaski. Nie bardzo dbała o siebie. W 1995 roku przeszła operację - miała raka piersi. Jednak czekała zbyt długo . Rak zaatakował płuca. 
Zmarła wczesną wiosną w 1996r. Józek został sam w Sieradzu i oczywiste się stało, że sobie tam nie poradzi. Rysiek zabrał go do siebie do Zduńskiej Woli.
Józek umarł w 2001 roku. Miał 77 lat. 

Był najmłodszym z braci i żył najkrócej. 
Pochowany został tam, gdzie Halina i gdzie moi dziadkowie, na cmentarzu w Charłupi Małej.

środa, 25 marca 2009

Józek i Halina-c.d

Rysiek żołnierz
Z jakichś powodów Józka przenieśli do centralnej Polski, 

Przywędrowali z ciocią i z Ryśkiem do  wsi Kromolin Stary za Szadkiem, dostali mieszkanie w chałupie samotnego chłopa. 
Mieli jeden pokój po lewej stronie sieni. W pokoju było wszystko, łącznie z piecem i miską do mycia się. 
Mimo, że były tam tak skromne warunki, lubiłam Kromolin. 
Małe okienka chaty ustrojone pelargoniami wychodziły na mini ogródek i drogę. W pokoju pachniało ziołami suszącymi się nad piecem, głównie bazylią. 
Na podwórku była stodoła i obora. I buda dla psa, z czarnym kundlem w środku. 
Halina przywiozła ze sobą kotkę, którą nazywała Małpa. 
Małpa miała co i rusz kocięta. Uwielbiałam się z nimi bawić. Jednego lata Małpa urodziła w starej komórce na podwórku. Kociaki były dość dzikie i nieufne. Cierpliwie czekałam na nie z jedzeniem i próbowałam je "oswajać". Ręce miałam podrapane do krwi od kocich pazurów.
Nogi miałam podrapane od jeżyn, na które chodziłyśmy z Danusią na skraj lasu. Wędrowałyśmy miedzą za stodołą. Przy miedzy stały co jakiś czas samotne grusze. Leciały z nich małe, słodko-kwaśne ulęgałki. Pod gruszą często kładłam koc i leżałam "na dowolnie wybranym boku" 
Józek za jakieś nieznane mi sprawy trafił na rok albo dwa do więzienia. Nawet byłam z tego zadowolona. 
Z ciocią, Ryśkiem i Danusią było o wiele spokojniej. 
Danusia skończyła liceum w Łodzi i przestała mieszkać u ciotki Józi. Przyjechała do Kromolina. Przez jakiś czas pracowała razem z Haliną w okolicznej przetwórni owoców. Kiedyś zabrały mnie tam ze sobą. Pamiętam olbrzymie kadzie pełne czarnych porzeczek o charakterystycznym zapachu, który moja Mama nazywała "pluskwianym". Ale mnie zapach nie przeszkadzał. Zakochałam się w czarnych porzeczkach! 
Rysiek na dwa lata poszedł do wojska. Przyjeżdżał na urlop w mundurze i wydawał mi się bardzo przystojny. 
Byłam już nastolatką. Zakochiwałam się platonicznie. 
Do Kromolina przyjeżdżał też z Łodzi starszy ode mnie chłopak. Mieszkał u sąsiadów. Wpatrywałam się w niego, jak sroka w gnat. Nie zwracał na mnie uwagi. Flirtował z miejscowymi dziewczynami.
 Jedna z nich była szczególnie urodziwa. Miała też niezły gust i umiała szyć. Danusia nosiła jej jakieś ciuszki do przerobienia. Zdaje się, że miała na imię Lidka. 
Lidka miała piękne oczy i piękne rzęsy. Któregoś razu Danusia zabrała mnie do niej do domu. Przeżyłam szok. Było tam tak koszmarnie brudno, aż się lepiło od brudu. Po wszystkim łaziły roje much. Lidka, niestety też była brudna i niechlujna. Tylko do wyjścia ubierała się przyzwoicie.W ogóle dom Haliny, schludny, pucowany, pachnący ziołami i świeżo gotowanym jedzeniem, był trochę nie z tego świata, a na pewno nie z tej wsi...