Kiedy umarł mój Mąż, myślałam często, że chciałabym chociaż przez chwilę potrzymać go za rękę. Ciepłą i silną. Pewną.
Jeszcze chociaż raz.
Niedawno mi się przyśnił.
Widziałam, jak idzie ku mnie, taki uśmiechnięty, jak tylko on potrafił się uśmiechać. Niebiesko.
- Przecież ty nie żyjesz?!- powiedziałam, przecząc temu co widzę.
- To była pomyłka - odparł i znowu się uśmiechnął, a w policzku zrobił mu się dołek. Jak zwykle.
I wziął mnie za rękę i trzymał CAŁY CZAS.
Jego dłoń była ciepła. Jak zwykle.
Wtedy uświadomiłam sobie, w tym śnie, że raz to ZA MAŁO!!!
O wiele za mało.
Przedwczoraj zastanawiałam się, czy można równocześnie czuć się smutną i szczęśliwą.
Wczoraj mnie olśniło, że to zbędne pytanie.
Skoro tak się czuję, to można. Uczucia są naprawdę.
P.S.
Mój Mąż czasami mi się śni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz