czwartek, 11 grudnia 2008

Marysia

Ja nie poznałam atrakcyjnej Marysi. Od kiedy ją pamiętam, zawsze była dość tęga, z nalaną twarzą, niemodnie ubrana. 
Chociaż widać było, że usiłuje dbać o siebie. Malowała włosy na jasny blond a usta czerwoną pomadką.
Nie wiem dokładnie, gdzie pracowała. 

Kiedy podrosła jej córeczka Ula, Marysia zaczęła zajmować się kolportażem książek. Miała nawet przez jakiś czas kiosk z książkami w szpitalu. 
Książki były jej miłością. Często dawała je w prezencie, mnie, Jurkowi, Tacie. 
Później przestała zajmować się kolportażem, bo coraz ciężej było jej chodzić. Właściwie nie wiem, czy chorowała na nogi, czy na otyłość. 
Często dzwoniła do Mamy z prośbą o odwiedzenie jej. Mówiła, że się boi chodzić po ciemku. Mama, choć starsza o kilkanaście lat, nie miała kłopotów z chodzeniem.
Marysia co jakiś czas dzwoniła do mnie. 

Z okazji imienin, świąt. 
Nieodmiennie skarżyła się na zdrowie, swoje, Jurka , Urszuli. 
Nieodmiennie też pytała o "dzieciaczki", nie przyjmując do wiadomości, że już nie są małe, ale całkiem duże.
Ostatni raz widziałam ją na Mamy pogrzebie. 

Ostatni raz zadzwoniła do mnie niedługo przed śmiercią. 
Była bardzo podekscytowana. 
Córka koleżanki nie dostała się na psychologię i Marysia szukała osób, które mogłyby pomóc w przyjęciu! 

Umarła w grudniu 2006 roku. 

Najpierw miała wylew w domu, potem drugi w szpitalu.
'Tak, jak wujek Franek" powiedział mój brat.
Jurek został sam z Urszulą.

1 komentarz:

PAPROCH pisze...

Ja chyba w ogóle jej nie znałam...