wtorek, 19 stycznia 2010

...zima, zima, zima...

Kasia i Basia na śniegu,
w odstępie ok. 20 lat










...pada pada śnieg!
Jadę, jadę w świat sankami,
sanki dzwonią dzwoneczkami
dzyń, dzyń dzyń,
dzyń, dzyń,dzyń
dzyń, dzyń, dzyń!


To piosenka przedszkolna. Kasia chodziła do przedszkola od września. Chodziła i nie chodziła. Trochę chodziła, potem była chora. Znowu szła. Wracała z bólem ucha, albo z gilem, albo z kaszlem.
Byłam w ciąży. Przyszedł styczeń, a może luty. Kasia znowu miała zapalenie oskrzeli. Lekarz na rejonie przepisał pewnie kolejny antybiotyk. Koleżanka z sąsiedniego bloku, Ela B., moja towarzyszka niedoli ze szpitalnej sali i mama równie chorowitego, co Kasia Piotrusia, poleciła nam prywatną lekarkę. Feler był taki, że trzeba było jechać do niej do domu, na ulicę Przybyszewskiego.
Taksówki nie miały telefonów, na postoju na ogół pasażerowie czekali na nie, a nie odwrotnie. Andrzej poszedł pierwszy, żeby podjechać po nas pod dom. Czekałyśmy w klatce schodowej. Kasia kasłała. Ja się denerwowałam i wyglądałam przez małą szybkę w drzwiach. Mróz trzymał. Śnieg padał.
Pojechaliśmy wreszcie. Pani doktor zdiagnozowała... zapalenie oskrzeli i przepisała antybiotyk....
Andrzej poszedł po kolejną taksówkę na najbliższy postój. Poszedł i ...zniknął. Mijały minuty i kwadranse. Po godzinie postanowiłam zejść na dół, bo wydawało mi się, że już dłużej to nie może trwać i lada moment taksówka z moim mężem podjedzie pod dom. Czekałyśmy przed blokiem. Niestety, nastała już era domofonów i schronić się do klatki schodowej nie mogłam tak łatwo. Było coraz zimniej. Kasi poczerwieniał nos i zaczynała popłakiwać. Zdesperowana, zadzwoniłam do pani doktor, żeby wpuściła nas do środka. Kazała przyjść na górę. Rozebrałyśmy się z powrotem. Dziecko siedziało zdezorientowane i przestraszone. Ja tkwiłam przy oknie i wyglądałam na zaśnieżoną coraz bardziej ulicę. Byłam pewna, że coś się stało. Coś strasznego. Oczami wyobraźni widziałam się jako młodą wdowę z dwojgiem dzieci. Zaczęłam histeryzować. Lekarka usiłowała mnie uspokajać, dała mi walerianę, ale widziałam, że też jest niepewna i nie wie, co robić. Użyła argumentu, który mnie przywołał do pionu.
- Niech się pani uspokoi, bo pani poroni...
Dziecko w brzuchu potwierdziło kopnięciem. Otrzeźwiałam. Czekałyśmy dalej w milczeniu i w jakimś bezruchu. Długo to trwało. Nie wiem ile. Półtorej godziny, dwie??? A może tylko czas tak się wydłużył ze zgrozy.
Wreszcie Andrzej wrócił. Nic się nie stało, oczywiście. Powód był prosty - nie było taksówek. Śnieg zasypał jezdnie, prawie nic nie jeździło. Udało mu się wreszcie zatrzymać prywatnego kierowcę, w maluchu zresztą. Facet był młody i całą drogę dowcipkował. Odwiózł nas pod dom i chyba nawet nic mu nie zapłaciliśmy.
Czemu mój wspaniały mąż nie pomyślał o tym, żeby wrócić i nas uspokoić? Albo zadzwonić do pani doktor? Któż to wie, kto zrozumie mężczyznę! Miał zadanie do wykonania i jak prawdziwy wojownik wywiązał się z niego. Reszta jest tylko historią...

Hej na sanki, koleżanki,
w nocy srebrny śnieżek spadł!
A więc z góry, na saneczkach,
aż zaświszcze w uszach wiatr!
A więc z góry, na saneczkach,
aż zaświszcze w uszach wiatr!

5 komentarzy:

PAPROCH pisze...

Oj ten Tata, zawsze tak samo... Ma coś kupić, nie ma tego w pobliżu, bez zastanowienia pójdzie do następnego sklepu. I jeszcze do następnego. A jak trzeba pojedzie do miasta... Teraz może zadzwonić z każdego miejsca, ale wtedy... Może nawet nie zauważył, że już tyle czasu minęło?... Mój mąż jest taki sam (niestety? stety?...) ;-)

mamuśka pisze...

Może nie zauważył...:)) A ty pewnie nic z tego nie pamiętasz.

PAPROCH pisze...

Nie pamiętam, nic a nic.

agacioszka pisze...

Heh, to chyba wszyscy mężczyźni tak mają. Mój ma jeszcze jeden feler tego typu - jak czegoś nie ma (nawet w kilku sklepach), to kupi "substytut". A ja wolę spróbować za 2-3 dni i kupić to, co lubię, a nie jakieś takie podobne... :)

mamuśka pisze...

Ciekawe, że żaden mężczyzna się nie wypowiada:)))