sobota, 4 września 2010

Znowu Krościenko

Przełom Dunajca













Zachciało mi się znowu pojechać do Krościenka.
Krościenko kojarzy mi się zawsze z jedną przeżytą tam chwilą.
W czasie pierwszego pobytu poszliśmy z dziećmi na plac zabaw. Dzień przetoczył się już na zachód. Słońce podświetlało chmury i malowały się na niebie we wszystkich kolorach czerwieni. Siedzieliśmy na ławce, jakoś zgodnie zrelaksowani. Dzieci bawiły się na huśtawkach. Wokół nas trwały w głębokim milczeniu ciemniejące góry. Wieczór był spokojny, bez wiatru. Pomyślałam, że to idealny czas na zatrzymanie się. Na trwanie w tej rzeczywistości spokojnej i cichej. Bezpiecznej. Czas na oddychanie i patrzenie na góry...
Z Krościenka poza tym jest wszędzie blisko. W Pieniny, w Gorce, w Beskid Sądecki. Z samego centrum wiedzie szlak na Trzy Korony i Sokolicę. I do Wąwozu Sobczańskiego.
A w drugą stronę na Lubań.
Przez Dzwonkówkę można iść na Przechybę.

Można podjechać do Ochotnicy i pójść na Turbacz przez Przełęcz Knurowską.
Można pojechać
na koniec świata do Jaworek i przejść przez cudowny Wąwóz Homole.
Wąwóz Homole przeszłam kilka razy, w obie strony, w upale i w deszczu. Za każdym razem byłam jak zaczarowana. Nawet przy tej ulewie, gdy schodziliśmy z Wysokiej po pamiętnej b
urzy, przystawałam nie bacząc na lejące się po twarzy strumienie wody, żeby popatrzeć i posłuchać. Wapienne skały niewzruszone, bujna zieleń panosząca się wokół, śpiewające kaskady strumienia, szum, plusk, ciurkanie... I ten niesamowity zapach mokrego drewna, ziemi i ziół!
Więc pojechaliśmy do Krościenka. Kwatera tym razem nie była najbardziej udana, dość daleko od
centrum (o ile tam może być daleko od centrum!!!) Jakoś tak bezosobowo, mało przytulnie. Ale mieliśmy do dyspozycji kuchnię, a do łazienki konkurencję tylko czasami.
A to Homole właśnie
















Już na pierwszej wyprawie w kierunku Szopki poczułam, że te góry chyba mnie przerastają. Sapałam, pociłam się, okulary zsuwały mi się z nosa i zachodziły mgłą. No, wściekła byłam! Mój cudowny mąż kupił mi do okularów płyn "przeciwmgielny". Odjęcie tej jednej uciążliwości dodało mi sił. Zaczęliśmy chodzić po tych cudownych szlakach i "dziękowałam Bogu za to, że mam oczy".
Pogoda była taka sobie. Trochę świeciło, trochę padało. Trochę grzmiało.
Weszliśmy na Lubań
, na Sokolicę, na Wysoką i na Obidzę. I na Trzy Korony. Przeszliśmy oba wąwozy i Dolinę Białej Wody. Obejrzeliśmy z góry przełom Dunajca. Zrobiliśmy dużo zdjęć. Wróciliśmy jak zwykle, przez Kraków, w którym zjadłam pyszne placki ziemniaczane w restauracji "Stolarnia".
Nie wiedzieliśmy, że żegnamy góry na dwa lata.


Deszcz nad górami





3 komentarze:

PAPROCH pisze...

Cudowne Krościenko!!! Cudne Homole, Trzy Korony, baza na Lubaniu... :-D Rozmarzyłam się:-)

mamuśka pisze...

Jeszcze karczma U Walusia i bar Miza:)

PAPROCH pisze...

O tak , u Walusia:-D I spacerki deptakiem do Szczawnicy. I spływ Dunajcem... Ech, koniecznie nasze dzieci kiedyś tam zabiorę! :-D